czwartek, 29 grudnia 2011

Naprawdę fajny rok się kończy :)

Wiadomo, koniec roku, czas podsumowań i postanowień. Jak to mój kolega na facebooku ujął "Sezon stwierdzeń "od nowego roku obiecuję" uznaję za otwarty" :)))) Oczywiście w nowym roku zrzucę tę parę kilo, które mi Polska zafundowała po powrocie i w ogóle będę perfekcyjna. Ale na poważnie, zawsze przychodzi podsumowanie, kiedy chcąc nie chcąc, siłą rzeczy, dokonuje się jakichś ocen. I właśnie dzisiaj do mnie dotarło, że moje podsumowanie jest cudownie pozytywne :) Ten rok był rokiem emocji. Pozytywnych i negatywnych. Rokiem nauki, pokory, analizy i wniosków na przyszłość.

piątek, 23 grudnia 2011

No to co, świętujemy! :)

Uszkodzona Koala pomaga jak może i już prawie wszystko gotowe - bigos zrobiony, barszcz właśnie się robi, ciasteczka austriackie zrobione, ciasteczka hiszpańskie zrobione, focaccia z oliwkami zrobiona, choinka jest od jakiegoś czasu, ozdoby na wigilijny wieczór przygotowane, prezenty spakowane, pierogi, uszka i makiełki przywiezie Rodzicielka, cóż więc pozostało :) Jutro tylko to, co na świeżo trzeba podawać, czyli tarta z kapustą i grzybami, ryby oraz pierożki z rokpolem i gruszką. Na świąteczne dni natomiast pstrąg chrzanowy i tartaletki z grzybami, które z braku tartaletek będą z formy muffinkowej. Tartaletki są dobrem nieistniejącym w Poznaniu, a przynajmniej tam, gdzie byłam. Nawet na allegro ich nie ma! Aha i pierwszy w życiu tort czekoladowy zrobię :) Jak widać z powyższego spisu, postanowiłam urozmaicić nieco Święta, a jak wyjdzie, to już się okaże.

Niniejszym życzę Wszystkim Czytelnikom wszystkiego co najlepsze, najspokojniejsze i najradośniejsze :) Nie liczcie kalorii, nie przejedzcie się i bawcie się dobrze w gronie rodzinnym i nie tylko!
Włóczykijom dziękuję bardzo za życzenia spod poprzedniego postu :)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Łapy, łapy, cztery łapy...

Nie, nie mamy psa, choć w sumie byśmy chcieli. Póki co, istniejące cztery ofutrzone łapy w postaci kota nazwanego na cześć Jello Biafry, nam wystarczą :) Dwie dodatkowe łapy, a właściwie przedłużenie obecnie istniejących, otrzymał Pan Koala.

wtorek, 13 grudnia 2011

Multikulti nie wyszło?

Temat, który za mną chodził przez cały pobyt w Kanadzie, ale nie mogłam go na spokojnie, w miarę obiektywnie ugryźć. Później przestałam się zastanawiać, wakaje w końcu były ;) Przedwczoraj obejrzałam brytyjski dokument, który mnie zirytował na tyle, że postanowiłam się w końcu rozprawić z tematem.

Można obejrzeć albo tutaj w całości, albo w częściach na youtube:


wtorek, 6 grudnia 2011

Luźne takie

Pojechaliśmy dzisiaj na zakupy, żeby świąteczne ozdoby kupić. Pamiętajcie, zanim to zrobicie, sprawdźcie ile czego macie w piwnicy ;) Koniec z końcem kupiliśmy parę rzeczy do kuchni, bo za nic nie mogłam sobie przypomnieć ile mam rzeczy do choinki. I tak jeszcze pewnie coś będzie trzeba dokupić, jak zrobię menu to się okaże czego i ile mi dokładnie brakuje. Poza przystrojeniem stołu, choinką, stroikiem na drzwi, nie bardzo mam koncepcję co kupić. Mieszkanie w bloku nie daje dużo miejsca do popisu, szczególnie jak się nie chce przesadzić i zawalić pokoju figurkami, których nie znoszę, bo tylko się kurzą i ogólnie mnie wkurzają. Brakuje mi Home Sense, niby jest coś do wyboru, ale ja nie mam większego talentu do urządzania wnętrz, a na dodatek 90% tego co jest w sklepach mi się nie podoba... Łatwo przekroczyć granicę kiczu.

środa, 30 listopada 2011

Jak polski rząd tęskni za IV Rzeszą, czyli ile absurdu mieści się w jednym dniu

Głupota ludzka, niechęć do logiki, czytania ze zrozumieniem i oderwanie od rzeczywistości zawsze mnie wprawiało w lekką konsternację. Niby człowiek wie, że różne jednostki zaludniają ten świat i kraj, ale jednak co jakiś czas znajduje się ktoś, kto wprowadza nową jakość i nową definicję słowa "psychoza". Albo "obsesja".

Reakcja prawicowej opozycji po wczorajszym wystąpieniu Ministra Spraw Zagraniczny Radosława Sikorskiego w Berlinie, przeszła moje najśmielsze oczekiwania, kategoria mniej więcej równa brzozie atakującej samolot prezydencki i Rosjanom rozpylającym sztuczną mgłę.

poniedziałek, 28 listopada 2011

"Spod łóżka wylazł biskup"

Większość pewnie kojarzy skąd jest cytat w tytule - w kultowym "Kingu" T.Love już dawno temu śpiewał o biskupie wyłażącym spod łóżka i rządzącym miastem, niestety do dziś niewiele się w naszym biednym kraju zmieniło.

Dla osoby niewierzącej, jaką jestem ja, na dodatek ceniącą sobie spokój i nie podnoszenie ciśnienia, życie w kraju takim jak Polska ma tę niedogodność, że religia katolicka jest w życiu publicznych obecna stale. STALE. CODZIENNIE. Nie chcę wnikać w sam fakt wierzenia, bo nie odczuwam specjalnej potrzeby przekonywania kogoś do mojego punktu widzenia i nie o tym ma być ten tekst. Tekst ma być o zmęczeniu i pewnej rezygnacji w obliczu zjawiska, którego końca nie widać, a które się przepoczwarzyło w jeszcze bardziej upierdliwą formę niż dawniej.

środa, 23 listopada 2011

Święta idą, czyli przystrajamy, czy nie przystrajamy?

Chciałam napisać posta o różnym podejściu do tego co w jakim wieku się robi, zainspirowana Przemyśleniami Resvarii, ale tam się już wywiązała dyskusja, to nie będę dublować. Wezmę Was kiedyś z zaskoczenia ;)

Monika napisała mi w mailu, że ten okres jest jej ulubionym, bo zbliżają się Święta i zaczynają się spotkania w pracy, ozdabianie domu i miły przedświąteczny rozgardiasz. Jak to przeczytałam, to zdałam sobie sprawę, że widzę różnice w świętowaniu pomiędzy Kanadą a Polską, różnice na które nigdy wcześniej nie zwracałam tak uwagi.

Zacznijmy od samego świątecznego nastroju. W Kanadzie na pewno zaczyna się wcześniej niż w Polsce. Wprawdzie tutaj już są choinki w centrach handlowych i wszystko iskrzy gwiazdkami, to jednak ludzie o Świętach nie myślą, a wręcz się wkurzają, że niedługo choinki się we wrześniu pojawią :) W Toronto sklep, w którym pracowałam, otworzył swój przedświąteczny magazyn pod koniec października i o tej porze (koniec listopada) to już mnóstwo ludzi zaopatrywało się w prezenty i już radośnie rozprawiali o czekających przyjemnościach. Zupełnie jakby nie wiedzieli co ich czeka... ;)

środa, 16 listopada 2011

Biskupin, czyli trochę więcej historii

Ponieważ nie wszyscy czytają komentarze, a widzę, że Biskupin wzbudził zainteresowanie, zgodnie z obietnicą zgrałam zdjęcia od Mamy i trochę przybliżę historię tej osady. Artykuły w Wikipedii na temat Biskupina i kultury łużyckiej są naprawdę solidnie opracowane, więc bazowałam na nich, na oficjalnej stronie Muzeum, na http://www.muzarp.poznan.pl oraz na krótkiej notce ze strony http://www.biskupin.com/

niedziela, 13 listopada 2011

Może to nie Ontario...

... i jesień już się praktycznie kończy, a jak była ta najładniejsza to nie zrobiłam zdjęć, ale i tak sie udało jeszcze co nieco uchwycić. Za nami przemiły weekend spędzony na koncertowym spotkaniu z daaaawno nie widzianymi znajomymi, leczeniu kaca i wypadzie do Kórnika. Wcześniej jeszcze zaliczyliśmy Biskupin, ale rozczarował nieco, pamiętamy go nieco inaczej i planujemy wrócić na wiosnę, jak z powrotem się zaczną pokazy, lepienie garnków i zamiast pustki będą się pałętać ludzie w strojach z epoki :)

wtorek, 8 listopada 2011

To jak to jest z tą Polską?

Od wielu dni próbuję usiąść do podsumowania kanadyjskiego i kompletnie mi nie idzie. Co próbuję coś sklecić, to mi same banały i pierdoły wychodzą, więc może zamiast się zmuszać do tego tematu i nic nie pisać, na razie popiszę o czymś innym :)

Wywołana prośbami fanów (haha), dziś na tapetę wezmę Polskę.

poniedziałek, 17 października 2011

Bez komentarza, czyli historia obrazkowa

Dzisiaj nie będzie moich wypocin, choć coś tam jeszcze mam do powiedzenia ;)
Ponieważ wizyta w Akwarium w Vancouver przebiegała pod kątem patrzenia na zwierzaki, to też i nie bardzo jest co pisać. Zapraszam więc do patrzenia :)

środa, 12 października 2011

Whistler, czyli rozjechaliśmy góry

W sumie zostały już dwie opowieści, w tym jedna głównie obrazkowa. Po powrocie do Vancouver i wizycie w Akwarium (co będzie historią obrazkową), pojechaliśmy w okolice Whistler. Czas nam się kończył, koncepcje i pieniądze też, więc jeden dzień spędziliśmy znowu na jeżdżeniu bezsensownym i szukaniu szlaków i plaży, które w końcu okazały się być zupełnie nie tam, gdzie pierwotnie sądziliśmy. Widoki, oczywiście, były znowu zachwycające, ale okazało się, że bez własnego sprzętu (rower, windsurfing, cokolwiek) lub pieniędzy na wypożyczenie, nie bardzo jest co robić.

piątek, 7 października 2011

Jeszcze chłoniemy ;)

Na dowód, że żyjemy i mamy się dobrze :)
W najbliższych dniach wrócę do bloga, obiecuję i dokończę wakacyjną opowieść, choć już niewiele do opowiadania zostało.

Już prawie wszystko mamy ogarnięte, motocykle stoją grzecznie w ciepłym garażu obok zakupionego samochodu, jeden sprzęt był do naprawy za cenę nieco zbijającą z nóg, ale po analizie doszliśmy do wniosku, że w sumie jak na to, co musiało być zrobione, to nie wyszło źle. Przynajmniej mamy wreszcie spokojne głowy, że wszystko co było do zrobienia zostało zrobione i maszyna jest bezpieczna. Drugi sprzęt został sprawdzony, naoliwiony, czyli standard bez niespodzianek. Roczna przerwa o dziwo nie spowodowała większych dramatów w technice jazdy, zakręty jeszcze trochę kwadratowo wychodzą, ale ogólnie jest dobrze i pogoda nam się na tyle udała, że jeszcze była okazja, żeby trochę się przejechać.

Cały czas jestem w permanentnym szoku jak tu jest drogo. Drożej niż jak wyjeżdżaliśmy. Nie mam pojęcia jak żyją ludzie pracujący w magazynach i na innych kasach.

Sierściuch został sprowadzony z powrotem do Poznania, nie poznał nas na początku skubany. Roczny pobyt w raju nieco go spasł, ale szczupły w gruncie rzeczy nigdy nie był ;) Oswojenie nastąpiło szybko i z powrotem spędza dnie na spaniu pod stołem. Taki to ma dobrze ;)

Kampania wyborcza idzie pełną parą, wybory już w niedzielę, a my nadal z lekkim wytrzeszczem patrzymy na telewizyjne niusy i to nie dlatego, że przez większość pobytu w Kanadzie nie oglądaliśmy TV :)

Pogodę przywieźliśmy ładną, od czasu przyjazdu do dnia dzisiejszego było słońce i po 20-27 stopni, więc jesień prawie jak nie polska. Niestety już się ochładza i ma zacząć popadywać, więc wracamy do jesiennej normy. Chociaż prognozy długoterminowe zmieniają się z dnia na dzień, więc tak naprawdę to nie wiadomo.

Oprócz cen, szokujące są również rozmiary. Lodówka jakaś mała, kuchenka ledwo mieści blachę do pieczenia, takie kompaktowe wszystko jest ;) Zamarzyła mi się taka kuchenka:

Drobne 3700 euro ;))) Jak będę duża i bogata to sobie taką kupię :)

Pozdrawiamy i za chwilę wrócimy i będzie regularnie :)

czwartek, 22 września 2011

11 500km od domu, czyli tam gdzie mieszkają wieloryby

Stojąc sobie na plaży w Tofino i patrząc na zachód słońca, zdaliśmy sobie sprawę, że w całej wyprawie dotarliśmy do najbardziej wysuniętego na zachód punktu, a tym samym znaleźliśmy się najdalej od domu. Pi razy oko wyszło nam, dzieli nas od Polski 11 500km. Kawał drogi :)

poniedziałek, 19 września 2011

Sooke i Duncan, czyli poszukiwanie zaginionych sokorjasów

Polska Polską, ale dalszy ciąg wakacji sam się nie opowie ;)
Jak widać na załączonym obrazku mamy już internet, więc ruszamy z kopyta, a do tematu Polski z pewnością jeszcze wrócimy.

Na wyspie Vancouver jakoś się tak złożyło, że ciągle czegoś szukaliśmy. Myślę, że jednym z powodów był brak porządnej mapy ;) Po opuszczeniu sennej Victorii ruszyliśmy w kierunku miasteczka Sooke, a ściślej do East Sooke Provincial Park, gdzie mieliśmy obserwować ptaszory oraz tytułowe sokorjasy :)

czwartek, 15 września 2011

Dalsza przerwa w nadawaniu, czyli tym razem mamy prąd, ale nie mamy internetu

Dotarliśmy do Toronto z trzygodzinnym opóźnieniem, ale nie poćwiartowani i nie zjedzeni ;)

Niestety nie mamy już internetu w domu, więc odmeldowujemy się z biblioteki. Jak jutro mi wystarczy zacięcia, a biblioteka pozwoli mi załadować jakieś zdjecia, to jutro wkleję notkę z dalszych wojaży po Vancouver Island :)

A póki co, pozdrawiamy :)

poniedziałek, 12 września 2011

Przerwa w nadawaniu, czyli Greyhound nadal nie ma prądu

Ponieważ jesteśmy w drodze powrotnej do Toronto, a nowe Greyhoundy z prądem kursują głównie do Stanów i po Stanach, opowieść musi chwilę poczekać :)

Przygoda z Greyhoundem zostaje odhaczona z listy "do przeżycia" i miejmy nadzieję więcej się na taką skalę nie powtórzy. Kurde niezły cyrk jeździ tym sposobem transportu. Dziękujemy opatrzności, że nie siedzimy z tyłu, gdzie jest mniej więcej 1-1,5 roczny dzieciak, piszczący, wrzeszczący i płaczący na zmianę przez całą drogę z Vancouver (jesteśmy w Reginie). Rodzice wyglądają jak zombie, po nieprzespanej nocy... Za nami siedzi koleś rzężący jak gruźlik, ale on chyba właśnie wysiadł, wiec będzie spokój :) W ogóle taktycznie najlepiej siadać z przodu, bo jest mniejsze prawdopodobieństwo podejrzanych typów i gówniarzy, którzy najmocniej działają nam na nerwy. Z przodu za to zbiera się starszyzna, która poza krótkimi momentami nie jest upierdliwa. Z reguły.

No to jedziemy dalej, w środę z rana lądujemy w Toronto :)

piątek, 9 września 2011

Victoria, czyli polowanie na fokę

Victoria jest stolicą Brytyjskiej Kolumbii, co bywa dla wielu osób zaskoczeniem - jakoś się tak przyjęło, że mówiąc o BC do głowy przychodzi pierwsze Vancouver. Miasto jest spokojne i wręcz senne, choć może takie było nasze wrażenie, bo akurat pogoda nie dopisała w pierwszym dniu i było dość szaro. Naszym głównym celem jednak była... foka, która okazała się niełatwa do znalezienia :)

wtorek, 6 września 2011

Vancouver, czyli miasto kontrastów

Vancouver... Myślę o notce o Vancouver od momentu jak tam byliśmy i nadal nie wiem do końca co mam napisać, bo miasto wzbudziło we mnie ambiwalentne uczucia. Z pewnością dwa dni spędzone w Vancouver były kolorowe i intensywne :)

niedziela, 4 września 2011

Dwa dni w jednym, czyli jeziora, misie i lodowiec

Trzeba by przyspieszyć, bo my już nad Pacyfikiem siedzimy, a blog nadal w Rockies utknął ;) Ale tak to jest jak się nie ma możliwości codziennie pisać. Stąd następne dwa dni z gór scaliłam w jedno, co nie było takie trudne, bo i trochę kilometrów samochodem zrobiliśmy, a wysiłek był spokojniejszy, jako że połamani dość konkretnie nie mieliśmy siły na poważniejsze wspinanie. Trzeciego dnia postanowiliśmy się zapoznać z lodowcem Athabasca, z dwoma bardzo obrazkowymi jeziorami Bow i Peyto, po czym pojechać do Banff, a czwartego dnia w planach był "klejnot" Banff, jezioro Louis, najbardziej znany szlak "Plain of six glaciers" i powrót do Calgary. Plan musiał zostać nieco zmodyfikowany, ale o tym za chwilę :)
(Poniższe zdjęcie zostało zainspirowane zdjęciem, które mi przysłała Ania_2000 i postanowiłam mieć takie samo ;))

piątek, 2 września 2011

Dwa szlaki w jeden dzień, czyli jak dostać zakwasów

Drugi dzień w Rockies zaplanowaliśmy ambitnie. W okolicy mieliśmy bowiem dwa ciekawe punkty - Maligne Canyon i Maligne Lake. Tak naprawdę bardziej się nastawiałam na jezioro, bo kanion niespecjalnie ciekawie się prezentował - idziesz i masz dół, a w dole rzeka. Wow. Jednak pozytywnie mnie zaskoczył, podobnie zresztą jak jezioro, a ściślej jego okolica.

środa, 31 sierpnia 2011

Nasz pierwszy szlak, czyli dajcie mi tlenu

Jak już wspominałam w poprzedniej notce, zanim zameldowaliśmy się w schronisku, poszliśmy zaliczyć nasz pierwszy szlak. Bardzo blisko Jasper i naszego schroniska znajduje się bardzo charakterystyczny punkt Parku Narodowego, czyli góra Edith Cavell. Ma 3 363m n.p.m. i przez Indian nazywana jest Białym Duchem. Obecna nazwa została nadana w hołdzie brytyjskiej pielęgniarce, która pomagała w ucieczce więźniom w Belgii podczas niemieckiej okupacji podczas I Wojny Światowej.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Droga do Rockies, czyli już jest niesamowicie

Wróciliśmy do cywilizacji :) W górach nie mieliśmy ani internetu, ani (w większości) zasięgu komórek, w schroniskach nie było bieżącej wody, więc powrót do Calgary i prawdziwy prysznic był bardzo przyjemnym doznaniem :) Rockies spełniły pokładane w nich oczekiwania, nawet chyba z nawiązką - to prawda co mówią, że tych widoków się już nie da wymazać z pamięci. Zdjęć mamy chyba ponad 400 z samych tych czterech dni :) Ale nie wrzucę wszystkich na bloga, bez obaw ;)

Wyruszyliśmy z Calgary dość mocno podekscytowani, czując, że oto właśnie nadszedł moment, kiedy sie zaczynają nasze prawdziwe wakacje. Plan był prosty, acz pełen niepewności - ile czasu nam zejdzie na zaplanowane szlaki? Czy nie napakowaliśmy za mocno "programu"? A może okaże się, że to jakieś badziewia, które machniemy raz-dwa i będzie trzeba kombinować co robić? Czy spotkamy zwierzaczory? Może będziemy mieć pecha i zwierzaczory nas ominą i nic nie zobaczymy... O co chodzi z tymi widokami, co możemy zobaczyć takiego, że wszyscy, ale to wszyscy nawet po latach opowiadają o nich z iskrzącymi oczami?
Przedsmak zaczął sie niedługo za Calgary, kiedy na horyzoncie zmajaczyły się potwory... góry znaczy się. Wielkie góry.



czwartek, 25 sierpnia 2011

Dzień dobry, Calgary!

Udało się, nikt nas nie okradł, nie zgwałcił, nie zgubili nam bagażu, nie zabłądziliśmy w drodze do hostelu, innymi słowy, jesteśmy cali i zdrowi w Calgary. Najpierw prawie zamordowałam Pana z Hostelu, który ignorował nasze dramatyczne dobijanie się do środka i odbierał nam wizję snu, ale jak już się pojawił to się tak naprzepraszał, ze aż nie miałam serca go ochrzanić tak jak to pierwotnie planowałam. Hostel jest w samym centrum, więc po wyjściu mamy widok na, nieco chaotyczne z tego punktu, downtown.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Greyhound, czyli dawajcie prąd!


Miał być prąd. I Wi-Fi. I mniej siedzeń. I więcej miejsca na nogi. I wygodne fotele.

Nie wiem czemu, ale na długie trasy Greyhound puszcza autobusy z lat 90tych, z idiotycznie wyprofilowanymi fotelami, które bardzo chcą ci złamać kark. Do Winnipeg w takowym jechaliśmy i dzielnie przed złamaniem karku się obroniliśmy. W Winnipeg przeniesiono nas do autokaru z XXI wieku, niemniej prądu i wi-fi nadal nie ma, więc na każdym dłuższym postoju wyruszamy na polowanie, coby podładować laptopa i móc dalej oglądać seriale ;)

Stacje Greyhounda w miejscowościach mniejszych niż Winnipeg (czyli wszystkich dotychczasowych ;)) wyglądają jak koszmar senny PRLu i w nocy efekt jest naprawdę niesamowity, a jeszcze lepszy rano jak zaspany i z lekka wkurwiony Pan Sklepowy wyrzuca "towar" na ladę. Inne twarze niż w Toronto, więcej białych i Indian, nie spodziewałam się, że aż tylu Indian zobaczę. Niestety nie wyglądają jak Winnetou, bizona na bank by nie złapali, a jeden miał delirium. Piszę to półżartem, więc proszę mi rasizmu nie imputować :) Wydaje mi się jednak, że polityka wyrzutów sumienia ma podobny efekt jak u Aborygenów - czy ktoś ma wiedzę jak to wygląda w Kanadzie ze stosunkami kanadyjsko-indiańskimi?

Trzeba przyznać, że wyjątkowo bezproblemowo się jedzie, ludzie całkiem dobrze wychowani, z małymi wyjątkami, jednak nie uprzykrzającymi podróży. Krajobraz się zmienił z lasów i jezior na pola i płaskość, a Google Maps mówi, że preria jeszcze przed nami. Minus taki, że nie można się zatrzymać gdzie się chce i zdjęć robić, a stacje i okolice nie dają mi natchnienia.

Jutro z rana lądujemy w Calgary, a póki co machamy z trasy :)

wtorek, 16 sierpnia 2011

Umiemy robić zdjęcia!!!

Dzięki pomocy kolegi Kuby Ł. w końcu nauczyliśmy się robić zdjęcia nowym obiektywem! :) DZIĘ-KU-JE-MY! :))) W ten weekend byliśmy w kotydżu kolegi i Koala znalazł funkcję mirror lockup, o której wspominał kolega Kuba, co spowodowało mały wybuch szału i pstrykanie wszystkiego co popadnie ciesząc się, że działa ;)   Później musiałam wykasować połowę, bo po cholerę mi pięć zdjęć tej samej budki na ptaki...

piątek, 12 sierpnia 2011

Wakaje 2011, czyli podbój Zachodniego Wybrzeża

No, części zachodniego wybrzeża. No dobra, małej części. DOBRZE, małej, kanadyjskiej części ;) A do tego najpiękniejsze parki narodowe i mnóstwo kilometrów do upchnięcia w nieco ponad trzy tygodnie. Innymi słowy - oto nasz plan. Niedokończony jeszcze w 100%, ale już mi tylko bodaj 5 dni zostało do ogarnięcia.

piątek, 5 sierpnia 2011

Zoo, czyli obrazki

Dzisiaj będzie obrazkowo, bo cały czas walczę z wakacjami i choć jestem już blisko ogarnięcia tego na tyle, żeby spłodzić całego posta, to jeszcze chwilę muszę nad tym posiedzieć.
W zeszłą niedzielę wybraliśmy się do Zoo jak już wspominałam. Zoo w Toronto jest naprawdę sympatycznie rozwiązane, na sporym kawałku ziemi, z całkiem sensowną ilością miejsca dla zwierzaków.

niedziela, 31 lipca 2011

Arrrgghhhh

Tak wiem, miało być o wycieczce. I o pracy. I o czymś tam jeszcze. Ale od trzech dni prowadzimy nierówną walkę z moim laptopem. Postawilismy system trzy razy. Przetestowaliśmy pamięć, poprawiliśmy chłodzenie procesora, wymontowaliśmy kartę wifi, która była też podejrzewana o psucie systemu. W końcu Pana Koalę olśniło, że jeszcze nie sprawdziliśmy dysku i to był strzał w dziesiątkę. Udało się postawić system tak, że w miarę chodzi a start następuje w 4 minuty a nie 10. Ale przynajmniej mamy diagnozę, a teraz próbujemy zapudrować pryszcza, bo nowy dysk kupimy w Polsce z powodu znacznej różnicy w cenie.

Tym sposobem, napiszę coś konrketnego jak już odzyskam wszystko co jest do odzyskania, poinstaluję wszystko co mi jest do życia i bloga potrzebne i przestanę mieć ochotę przywalić sprzętem w ścianę. I jak wrócimy z Zoo :)))

wtorek, 26 lipca 2011

Dotarliśmy na wyspy :)

No, udało się tym razem. Jedyny minus, że jakoś tak nieprzygotowani pojechaliśmy, ani koszyka piknikowego, ani jedzenia, ani konkretnych planów, kocyk jedynie wzięliśmy. I wodę. I słońca nie było, więc nie wzięłam kapelusza.
Ale głównym celem (moim przynajmniej) było zrobienie zdjęcia panoramy Toronto własnoręcznie, żeby już nie musieć kraść z internetu i cel został osiągnięty :)

piątek, 22 lipca 2011

Takie tam, upalnie

Wczoraj w Toronto padł rekord ciepła. Temperatura sięgnęła 38 stopni, a odczuwalna 49. Ostatni raz coś takiego czułam po wylądowaniu w Tunezji, jak wiało Sirocco. A i tak było bardziej sucho, musiało być, bo nie pamiętam stróżek potu na twarzy i plecach, a takowe pojawiły się wczoraj i aż mnie oczy szczypały. Pan Koala miał wolne, chciał wyjść na zakupy, ale ściana gorąca wepchnęła go z powrotem do budynku :) Z tego co piszą, był to najcieplejszy dzień w historii Toronto. Lucky us :)
Ogólnie to upały mamy od tygodnia, ja w sumie nie mam z tym aż takiego problemu, bo dobrze znoszę ciepło, choć wilgotność powodująca ciągle mokry pysk bywa dobijająca. Ale podobno w Nowym Jorku jest gorzej ;) U nich wilgotność sięga 80%, w Toronto teraz jest 40%, w nocy ma skoczyć do okolic 60% - miejmy nadzieję, że to z powodu zapowiadanych na jutro burz. 

W pracy powiedziałam, że odchodzę pod koniec sierpnia. Stwierdziłam, że za dużo nerwów mnie kosztuje zastanawianie się kiedy mam powiedzieć i jak zareagują w świetle mojego zaangażowania w projekt nowego systemu. Doszłam do wniosku, że oni mogą być skurwielami, ale ja chcę być fair w stosunku do samej siebie i poinformowałam odpowiednio wcześnie, żeby mieli czas na jakiekolwiek manewry. Projekt jest w fazie bardzo początkowej i charakteryzuje się kompletnym chaosem, jak również sporą dawką niewiedzy i ignorancji. Na przykład sama się uczę nowego systemu z wyproszonych manuali, bo właściciel nie wiedział nawet, że jakieś manuale istnieją i był ciężko zdziwiony, że dokumentuję procesy biznesowe. Nie wiedział również po co to robię, co tylko potwierdziło moje przypuszczenie, że nie ma pojęcia o zarządzaniu projektem. Nowy system jest stworzony pod ekrany dotykowe, o czym właściciel jeszcze nie wie, bo systemu nie widział i ekrany planuje kupić w późniejszym czasie. Obstawiam, że bardzo się ucieszy jak mu powiem, że z mojego punktu widzenia wprowadzanie nowego oprogramowania na sprzęcie który mamy to cofnięcie się o parę kroków i poważne spowolnienie pracy. Na dodatek dwa dni temu zmarł ojciec nieoficjalnego szefa projektu, a w żydowskiej tradycji przez tydzień się obchodzi żałobę, więc do tego wszystkiego mamy tygodniowe opóźnienie, bo bez J. właściciel nie wie co robić z projektem. Rozbraja mnie sposób w jaki ta firma jest zarządzana. W każdym razie przejęto się naszymi wizami i zaczęły się pomysły co mogą zrobić, żeby przekonać urząd, że jednak jestem potrzebna na kanadyjskim rynku pracy. Bardzo to miłe, ale niestety za późno :)

System postanowił również dać nam trochę pieniędzy, co było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Najpierw dostaliśmy mniejszy zwrot podatku niż nam skalkulował program. Nie wiem dlaczego, bo wyjaśnienie było na zasadzie "zmniejszyliśmy kwotę w polu 303, stąd zwrot wyniesie tyle". Git, nadal nie wiem jednak DLACZEGO. Odpuściłam i czekałam dzielnie do lipca na spodziewany zwrot GST. Wypłaty są podobno 5go lipca. Nadszedł ten dzień i oczywiście na koncie cisza. Po tygodniu dostaliśmy listy, że nie mogą skalkulować zwrotu, bo nie dostarczyliśmy wymaganych dokumentów. Szlag mnie trafił, bo wiem, że dokumenty wysyłałam. Miałam je wysłać ponownie w tym tygodniu, ale zapomniałam, chyba przez ten upał. Dzisiaj wchodzę na konto i widzę zwrot GST. 3 razy większy niż się spodziewałam. Może mi przyślą kolejny list z wyjaśnieniem ;) W każdym razie nie wnikam, nadwyżka finansowa zrobiła się już bardzo ładna, co oznacza, że najpewniej skorzystamy z wycieczki na lodowiec, którą to nieśmiało proponował Pan Koala, a która nie była pewna właśnie z powodów finansowych :)))) Z tej również okazji idę dzisiaj na zakupy, bo już mam dosyć chodzenia w tych samych spodniach. 

W niedzielę planujemy się w końcu dostać na wyspy. Trzymajcie kciuki, żeby się nam udało ;) Zostały nam cztery weekendy i już wszystkie mamy zaplanowane, więc parę rzeczy nam niestety wypadło, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to nadrobimy :) 

wtorek, 19 lipca 2011

Indy, czyli fajniejsza Formuła 1

Wszyscy są zdziwieni jak to mówię. Niektórzy wręcz nie dowierzają, inni stwierdzają, że to nie może być prawda. A właśnie, że jest tak jak mówię ;) W zeszłym tygodniu do Toronto zjechały głośne maszyny, a my oczywiście takich okazji nie przepuszczamy, więc wybraliśmy się na wyścig. Wcześniej ja sama się wybrałam na free Friday, podczas którego cały teren był otwarty i wszędzie można było wejść i porobić zdjęcia. No, prawie wszędzie, nie wpuszczali na trybuny VIPowskie, jedyne z zadaszeniami, na które trochę grosza trzeba wydać :)

piątek, 15 lipca 2011

Kingston w Ontario, nie na Jamajce ;)

No i dotarliśmy do końca długiego weekendu. W drodze powrotnej ze stateczku zatrzymaliśmy się w Kingston, bardzo urokliwym miasteczku, z ciekawą historią.
Leży w miejscu, w którym rzeka Św. Wawrzyńca wpada do Jeziora Ontario i w XVII wieku było ważnym punktem handlowym na mapie Ontario. W 1841 roku na krótko zostało stolicą Prowincji Kanady, znacznie dłużej natomiast odgrywało ważną rolę militarną.

czwartek, 14 lipca 2011

Dużo wysp, a ściślej 1000

No dobra, koniec obijania się, czas na dalszy ciąg naszego poprzedniego weekendu. W ogóle muszę przyspieszyć, bo jeszcze ze dwie notki mnie czekają, w ostatni weekend znowu wybyliśmy (tym razem w obrębie Toronto), pomarudzić na robotę chciałam, tematy sie piętrzą, a ja się obijam ;)

W niedzielę postanowiliśmy odwiedzić Kingston, o którym czytałam, że ładne i historyczne, a na dodatek w pobliżu stateczkiem na rejs można popłynąć. Wszyscy, ale to wszyscy się rozpływali z zachwytu nad tysiącem wysp, więc byliśmy podekscytowani wyprawą. Do dyspozycji mieliśmy znowu Corollę - mocno fuksiarsko, bo nie dość, że samochód próbowaliśmy zarezerwować bodajże tydzień przed, co graniczyło z cudem, to jeszcze znowu nam się trafił darmowy upgrade. Znowu nie wyruszyliśmy o świcie ;) Wybraliśmy rejs godzinny, startujący z Ivy Lea - jako alternatywę mieliśmy rejsy z Gananoque, 1,5h albo 3h. Ten pierwszy to chyba to samo co my mieliśmy, tylko że Gananoque jest 15 minut dalej na trasie rejsowej niż Ivy Lea. Na miejscu czekał taki stateczek:

piątek, 8 lipca 2011

Ekscytacja :)

Obudziłam się dzisiaj rano, wypiłam standardowe dwie kawy do śniadania i poczułam narastającą ekscytację. Panie i Panowie, został nam niewiele ponad miesiąc pracy w naszych burdelach. W sierpniu ostatni raz zapłacimy czynsz i ostatni raz kupimy metropassy. Spakujemy się i wybędziemy na ponad trzy tygodniowe wakacje. Potem wypowiemy umowy wiążące nas z bankiem, telefonem, internetem, wyślemy ponadprogramowy bagaż do Polski i spróbujemy upchnąć resztę do naszych czterech walizek czekających cierpliwie w sypialni. Wszystko po to, by zacząć kolejny etap wędrówki :)

Po głowie zaczynają chodzić podsumowania, myśli o miejscach za którymi będziemy tęsknić, o ludziach, których nam będzie brakować i o rzeczach, których z ulgą się pozbędziemy. Gdzieś tam kłębi się podniecenie i lekki stres, jak będzie tym razem? Czy wszystko pójdzie tak sprawnie jak tutaj? Czy znowu nasze szczęście będzie nam dopisywać? Jak zniesiemy kolejne miesiące huśtawki emocjonalnej? Najpierw jednak będą hot dogi na Orlenie, zapiekanki z Chaty Polskiej i Zielonej Budki i domowe jedzenie pod szyldem U Mamy :)))

Posiedzimy w Polsce chwilę, głównie towarzysko i przygotowawczo do kolejnego etapu, jakim jest... Szkocja :) Celem jest Edynburg, miasto z najniższym bezrobociem w UK, z bardzo silnym sektorem finansowo-korporacyjnym, który miejmy nadzieję za jakiś czas mnie przygarnie. Jak będzie? Czy przyzwyczaimy się do poziomego deszczu? Ile czasu minie zanim zacznę rozumieć Szkotów? Czy wiatr i szarość będą lepiej znośne od "-27 with windchill" i koalowych kalesonów noszonych do końca marca? Czy dam radę z powrotem wciągnąć się w ciężką pracę jaką jest edukacja? Co nam się spodoba, a czego będziemy nienawidzić równie mocno jak TTC? Czy zostanę rekinem finansjery... a nie, tu już za daleko płynę ;))))

Tak mnie naszło dziś, żeby się podzielić w skrócie dalszymi planami. Oczywiście jeszcze nam duuużo zostało do zobaczenia, opisania i obfotografowania tutaj, w końcu Kolumbia Brytyjska sama się na blogu nie przedstawi :) Mam nadzieję, że będziecie z nami też po drugiej stronie Wielkiej Kałuży :)

A póki co, pędzę napawać się znowu rykiem silników i zapachem spalin, bo w ten weekend do Toronto zjeżdża Indy i celebruje swoje 25lecie. Miłego dnia!!! :)

czwartek, 7 lipca 2011

Domek w dziczy, czyli nie wiemy gdzie byliśmy...

W piątek świętowaliśmy urodziny Kanady, więc siłą rzeczy w sobotę chwilę chcieliśmy pospać :) A właściwie może nawet nie pospać, ale spędzić leniwy poranek z pysznym śniadaniem (Koalowa jajecznica rządzi!), kawką i zerowym ciśnieniem na cokolwiek. W czwartek zupełnie przypadkiem się zgadałam z kolegą z pracy, że nie mamy koncepcji na sobotę oprócz klifów w Scarborough, a że kolega nie ma samochodu (nie opłaca mu się płacić horrendalnego ubezpieczenia po burzliwej młodości) i nie chciało mu się siedzieć bite trzy dni z rodzicami w dziczy, zaproponował, że pojedziemy razem w sobotę do jego chatki. Nam dwa razy takich propozycji składać nie trzeba :)

wtorek, 5 lipca 2011

Canada Day, czyli chyba nie dotrzemy na te wyspy...

Coś nie jest nam dane dotrzeć na wyspy Toronto. Pamiętacie jak nie dotarliśmy na smocze łodzie. Otóż jak wpadnie Wam kiedyś do głowy wybrać się na wyspy podczas państwowego, najważniejszego święta w roku, to pomyślcie jeszcze chwilę... Nie wiem skąd nam w ogóle przyszło do głowy pchanie się tam, gdzie zdecydowało się wepchnąć pół Toronto, ale jak zobaczyliśmy tłum większy od tego na smocze łodzie, to się tylko roześmialiśmy i pojechaliśmy spędzić leniwy dzień na plaży.


wtorek, 28 czerwca 2011

Spacer po historycznej dzielnicy

Zapamiętajcie jedno - jak jest coś, co jest powiązane z Azją i żyjesz w mieście, w którym Azjatów jest od groma, ma w opisie słowo "międzynarodowe" i odbywa się na wyspie, na którą trzeba dopłynąć promem, albo w jakimś innym mało dostępnym miejscu, jest duże prawdopodobieństwo, że wychodząc z domu o 11:10 nie zobaczycie zaplanowanej atrakcji... Niby taka prosta rzecz, a jednak co jakiś czas na nowo zaskakuje ;)

W niedzielę planowaliśmy udać się na wyspy, żeby zobaczyć wyścigi smoczych łodzi i w ogóle cały przygotowany z tej okazji festiwal. Okazało się, że nie tylko my mieliśmy taki plan, tłum czekający na promy był makabryczny, niemniej postanowiliśmy powalczyć. Po 30 minutach, przejściu 1/4 dystansu i myśli, że ci wszyscy ludzie będą też chcieli jakoś wrócić, poddaliśmy się i zdecydowaliśmy się na spacer po Distillery District.

niedziela, 19 czerwca 2011

Nadal się przepoczwarzam, a poczta mnie olewa

Mamy tutaj nasze ulubione chipsy, Lays lekko solone. Przyzwyczailiśmy się do nich tak bardzo, że jak ostatnio mieliśmy okazję spróbować normalnych, to okazało się, że są za słone. Nie do końca potrafimy zidentyfikować smak, ale przypominają nam jakieś chipsy z dzieciństwa, być może -naście lat temu mniej soli dodawali i po prostu tak smakowały normalne chipsy :) W piątek otworzyłam paczkę. Zjadłam parę i z przerażeniem odkryłam, że są dla mnie za tłuste! Znaczy nadal sie przepoczwarzam - jak zrezygnuję z piwa i burgerów, proszę zacząć strzelać ;)

Bieganie jak to bieganie, dzięki glukozaminie przysłanej przez Niezastąpioną Rodzicielkę oraz opasce na kolano nie odczuwam negatywnych efektów, co mnie bardzo cieszy, bo długo się nie brałam za ten sport właśnie z powodu kolana. Chyba jednak będę musiała kupić drugą opaskę, bo zaczęło mnie boleć drugie - rozważam też bieganie w piance do windsurfingu, bo ona ciasna jest ;))) Moja koleżanka z pracy poleca mi bieganie w worku i od paru dni usilnie rozmyślam, jaki efekt oprócz potężnego odwodnienia może ów worek dać. Koleżanka nie chce zdradzić tajemnicy i powtarza "spróbuj a zobaczysz". Chyba w środku nocy bym musiała biec, mam tak szeleścić w biały dzień? :) Z tego co pamiętam, jedyną okazją o której słyszałam do biegania owiniętym w folię (czy też worek) było odwadnianie się przed zawodami kulturystycznymi, bądź szybki, sztuczny spadek wagi przed zawodami w celu załapania się do niższej kategorii wagowej. Ale znając mnie, pewnie z czystej ciekawości się skuszę. I coś mi się pewnie przytrafi, co później opiszę tutaj ;)))

Poczta kanadyjska zjednuje sobie "przyjaciół" prowadząc strajk generalny. Co skutkuje brakiem mojego nowego obiektywu. W poniedziałek zobaczyłam informację, że obiektyw opuścił urząd celny, więc uradowałam się, że we wtorek będzie. Wtedy się dowiedziałam, że we wtorek w Toronto trafi strajk rotacyjny - cóż, pomyślałam, będzie w środę. W środę rano dowiedziałam się, że w nocy zapadła decyzja o strajku generalnym. Ludzie są maksymalnie wkurwieni, bo (jak pisała Atsanik) płace w Canada Post zaczynają się od $23 na godzinę i mnóstwo jest osób, które z chęcią by się zamieniły. W tv widziałam panią płaczącą, że ma kredyt hipoteczny do spłacania i chce być szanowana za swoją pracę. Niespodzianka - wszyscy mają kredyt hipoteczny do spłacania i jak mają z nim problem, znajdują nieco inne rozwiązania niż strajk. Wyobrażam sobie jaki burdel jest teraz w sortowniach i zastanawiam się, kiedy doczekam się mojej przesyłki. Podobno mają w przyszłym tygodniu wrócić do pracy, a jak nie, rząd im to nakaże, podobnie jak to zrobił z pracownikami Air Canada, czyli następnymi najbardziej wyzyskiwanymi ludźmi w tym kraju. Jakoś udało im się w jeden dzień uzyskać porozumienie po wydaniu owego nakazu.

Kibole są tacy sami na całym świecie - po przegranej w kluczowym meczu NHL, spora część ludzi postanowiła zdemolować Vancouver. Chyba nigdy nie będę w stanie zrozumieć niszczenia własnego miasta, czego regularnie dokonują kibole piłkarscy i, jak się okazuje, hokejowi. Jakiś dziennikarz zdegustowany pisał o hołocie, która demoluje też jak się cieszy i miał to być według niego ewenement - pocieszę, piłkarscy też tak robią, czego już w ogóle nie rozumiem. Reakcja natomiast jest zaskakująca i budująca, bowiem zdjęcia obiegły internet i cały czas na policję zgłaszają się rodzice ze swoimi pociechami, bądź znajomi podają nazwiska rozpoznanych osób, ułatwiając stawianie zarzutów. Jak dla mnie duży plus, jak widziałam tych kretynów robiących sobie zdjęcia na tle płonących samochodów, to mi się nóż otwierał w kieszeni. Policja mnie nie rusza, nie lubię ich, ale prywatne spalone auta, porozwalane sklepiki i kawiarnie, no ktoś tej bandzie idiotów musi w końcu przetłumaczyć, że są idiotami. Miejmy nadzieję, że jak jeden z drugim rodzic zaciągnie gówniarza na posterunek, to wyciągną jakieś wnioski. Oby.

Czekając na obiektyw, znowu odłożyliśmy w czasie wypad na wyspy i do Zoo. Przyszły weekend ma być równie ładny, więc wyspy nie uciekną, a dziś wyruszamy na zakupy. Jeśli tłumy na wyprzedażach wytrącą nas z równowagi, pójdziemy po prostu na plażę ;)))

A na koniec dialog, który mnie rozbił ;) Dzięki Oryś! :)
Przewijanie kasety :)

wtorek, 14 czerwca 2011

Formuła 1, czyli... hm...

No właśnie. Co się może wydarzyć jak dwie ciepłolubne koale wsiądą w wypożyczone auto i pokonają 500km w jedną stronę, żeby zobaczyć na żywo jeden ze swoich ulubionych sportów? No co? Kto oglądał niedzielny wyścig, zapewne się domyśla :) A konkretnie wyglądało to tak...

Postanowiliśmy ruszyć o 3 rano, żeby być jakoś w miarę wcześnie i trochę poczuć klimat wyścigu, zamiast tylko wpaść i wypaść. Wszystko szło zgodnie z planem, żadnych korków ani utrudnień, na miejscu byliśmy wcześniej niż planowałam, parking był tańszy niż planowałam, metro nie zawalone kibicami, tylko... padało, no :) Do piątku prognozy zapowiadały słoneczny weekend, więc na wszelki wypadek zabrałam bikini, krem z filtrem i tak dalej. Na miejscu oceniłam, że bikini to mogę sobie spokojnie zostawić w aucie, razem z kremem ;) Doszliśmy jednak do wniosku, że mokre wyścigi są ciekawsze, więc nie ma tego złego.

piątek, 10 czerwca 2011

Po prostu Niagara

Wreszcie zaliczyliśmy najbardziej standardowy punkt turystyczny regionu, czyli wsiedliśmy do szarej strzały i pognaliśmy nad wodospad. Pogoda sprzyjała, było ciepło, słonecznie, dzięki czemu opaliłam się w sukienkę :) Tekstu za wiele nie będzie, bo co tu pisać - wielka woda płynie, a potem spada i wszystko ładnie wygląda ;) Dookoła jest mnóstwo hoteli, kasyn i innych atrakcji turystycznych, ale pojechaliśmy na parę godzin i nie korzystaliśmy. Zresztą biorąc pod uwagę nasze uwielbienie do stania w kolejkach i przebywania wśród stada turystów, nie mieliśmy w ogóle takiego planu. Plan był, zobaczyć wodę :)



środa, 8 czerwca 2011

Luźne takie różne

Zanim wstawię zdjęcia porobione w pięknych okolicznościach przyrody w niedzielę, luźna notka uaktualniająca co tam u nas i co w trawie piszczy :)

Upał ogólnie rzecz biorąc. Niestety tylko do czwartku, ale i tak mam radochę. Pan Koala trochę mniejszą, bo na wilgotność i temperaturę "feels like 40" reaguje tak se. Ja natomiast jestem w swoim żywiole, jednak upały bardzo lubię i jak na razie nie mam większego problemu ze znoszeniem wilgotności rzędu 60%. Jutro ma być ponad 70%, więc zobaczymy, ale jak na razie cieszę sie jak dziecko, a koleżanki z pracy chcą mnie wysłać do Izraela, bo tam takie temperatury 10 miesięcy w roku są :)

Nadal istnieje minimalna szansa, że obiektyw dojdzie na czas, taka jedno procentowa, ale zawsze ;) Oczywiście ściągamy ze Stanów, chyba poza ciuchami, których nie będę przez sieć kupować, wszystkie większe rzeczy ściągamy z USA, nawet martensy bardziej mi się opłacało z przesyłką niż na miejscu zakupić.

Kanada żyje finałami NHL - po raz pierwszy od iluś tam lat o Puchar Stanleya walczy "kanadyjska" drużyna. Dałam cudzysłów, bo kanadyjska to tylko w sensie, że z Vancouver, większość zawodników to Hamerykańce ;) Wszyscy znajomi powtarzają "wprawdzie to nie Leafs (drużyna z Toronto - przyp. Koali), ale zawsze z Kanady" i dzielnie kibicują. Dwa pierwsze mecze zostały wygrane, co spowodowało euforię, niestety wczoraj oberwali od Boston Bruins 1-8, tak żeby ostudził zapał. Ale rozgrywka cały czas w toku, zobaczymy kto wygra - jak Vancouver, to czuję, że ulice na zachodnim wybrzeżu oszaleją :)
Ja z kolei dzielnie trzymam kciuki za Dallas w finałach NBA, niestety na razie bilans meczy jest na ich niekorzyść 1-2. Mecze zacięte i do końca trzymające w napięciu, mam nadzieję, że pełne siedem zostanie rozegranych :)

Korci mnie, żeby napisać notkę o cenach i kosztach w porównaniu do południowych sąsiadów, ale nie wiem czy chce mi się wkładać kij w mrowisko ;) Podobnie jak o mojej pracy, która doprowadziła moją niechęć do homo sapiens do poziomu maksymalnego.

Biegam ino i ćwiczę. Obym szybko wróciła do formy, bo mi się na płacz zbiera jak niektóre zdjęcia widzę...

Mogę już oficjalnie napisać, że w pracy szykuje mi się mała rewolucja. Po pierwsze od jutra pomagam asystentce właściciela w paru biurowych rzeczach, więc będę mniej czasu spędzać na znienawidzonej kasie. I tak już mniej czasu spędzam, bo mam dobre układy z jednym z menedżerów, który wie jak bardzo nie znoszę kasjerowania i daje mi inne projekty jak tylko może.
Po drugie rewolucja nieco większa.
Jakiś miesiąc temu zostałam wezwana na rozmowę z właścicielem, który zaskoczył mnie siedząc z moim CV w ręku. Okazało się, że na dniach zmieniamy całkowicie cały system w firmie i rozważali moją kandydaturę na wewnętrznego szkoleniowca. Rozważali i rozważali i rozważali i w końcu rozważyli - niedługo będę testować nowy system, a potem będę szkolić. Cieszę się jak cholera, bo to po pierwsze oznacza mniej czasu na kasie, po drugie nową rzecz do wpisania w CV i po trzecie, mam nadzieję, podwyżkę. Oczywiście sami mi tego nie zaproponują, ale w ciągu najbliższego tygodnia mam zamiar zainicjować rozmowę na temat rekompensaty za dzielne sześć miesięcy i nowe obowiązki :) W ogóle ta firma dziwnie funkcjonuje, o tym że będę jednak tym trenerem dowiedziałam się w taki sposób, że bratanek właściciela, który zarządza działem IT poinformował mnie o dalszym planie działań. Jakby nie mogli na spokojnie mnie wezwać do biura i obwieścić co i jak, tylko mi koleś przy kasie w sobotę (!!!) relacjonował dalszy grafik.

Mam niejasne wrażenie, że coś jeszcze miałam napisać, ale zmęczona jestem i nie mogę się skupić. Niniejszym zakończę wywód i jak mi się przypomni, dodam później :))) Póki co, to plaża mnie się marzy :)

środa, 1 czerwca 2011

Weekend w chmurach:)

Witajcie, dawno męska część bloga nie dawała znaku zycia, ale obecna jest :) Tworzę posta aby się podzielić (pochwalic własciwie) ostatnim majowym łikendem.
Pani Koala odkryła juz dawno moją miłośc do samolotów i stara się na rózne sposoby zapewniac mi rozrywki związane z lotnictwem.

wtorek, 31 maja 2011

Zamek, który nie jest zamkiem, czyli spacer po Toronto

Jak już wspominałam długi weekend spędziliśmy w mieście i postanowiliśmy zrobić sobie mały spacer. Z małego zrobił się dość konkretny, bo wydreptaliśmy myślę ponad 10km, ale pogoda z początkowego deszczu zmieniła się w bardzo przyjemną, więc problemu z dreptaniem nie było.

Na początek pojechaliśmy do modnej dzielnicy Yorkville zobaczyć kamulec:

piątek, 27 maja 2011

Jeszcze dwa słowa o Hameryce i wizach

Ponieważ najprawdopodobniej zeżarło komentarz resvarii (nie wierzę, że sam skasował po produkcji tak długiej wypowiedzi ;)), wklejam tutaj i się ustosunkuję.

"Właśnie wróciliśmy ze Stanów, więc temat na czasie. Szkoda, że Wam nie dali, ale szczerze mówiąc trochę się tego obawiałem. Postawcie się na miejscu urzędnika wizowego - przychodzi facet, który ma w Kanadzie status tymczasowy, jest z Polski, kraju z którego do Stanów nadal przylatują ludzie "na wakacje" z kielnią w walizce, nie ma stałej pracy, pracuje nie w swoim fachu za niską stawkę, składa o wizę nie w swoim stałym miejscu zamieszkania jak zalecają na stronie konsulatu tylko w Toronto, nie ma konkretnych planów na przyszłość i tak dalej. Wydaje mi się, że z punktu widzenia urzędnika decyzja była dosyć logiczna. Nie jest to sprawiedliwe, ale oni podejmują decyzje na podstawie kontekstu aplikanta a nie sprawiedliwości niestety. Na stronie konsulatu piszą zresztą jasno, żeby składać w swoim kraju stałego zamieszkania:

Wszystkiego Najlepszego Rodzicielko Ma! :)

Miała być nowa notka o spacerze, ale przecież dziś Dzień Matki! Wprawdzie już dzisiaj dzwoniłam, a teraz Mama już śpi, ale jeszcze uhonoruję oficjalnie na blogu.





















Buziaki i uściski zza Wielkiej Kałuży :)))

czwartek, 26 maja 2011

Rozwiązanie zagadki grobu

Ponieważ blogspot sobie w kulki leci i dzisiaj myślałam, że padł, zamiast planowanej notki, której nie mam już siły pisać, rozwiązanie zaszyfrowanego grobu :) Przypomnienie:

piątek, 20 maja 2011

Hameryka nas nie chce

A ściślej nie chce Pana Koali, bo ja wizę dostałam. Wszystko to jest dziwne jak dla mnie i mało logiczne - pewnie w statystykach stoi, że panowie w koalowym wieku pracujący w magazynach najczęściej zostają nielegalnie, bo mnie o żaden dokument nie poproszono (i dobrze, bo zostawiłam letter of employment w domu...). Pani mnie wypytała dość szczegółowo i zakomunikowała, że gdzieś za tydzień mam odebrać paszport w siedzibie DHL.
Pan Koala trafił na urzędnika płci męskiej i na letter of employment miał wpisane, że jest part-time - podejrzewamy, że dlatego nie dostał wizy, bo koleś się tym właśnie punktem zainteresował, reszta nie miała już znaczenia, że bilet powrotny mamy, że kasa na koncie, nic. Co z tego, ze jest part-time tylko dlatego, że firma na benefitach oszczędza. Powiedział, że ma próbować z Polski, bo tu jest tymczasowo i nie ma gwarancji, że wróci. Nie wiem, czy to była kwestia kraju, czy płci urzędnika, czy part-time, a może wszystko po trochu.

W tej sytuacji nasze plany wzięły w łeb i muszą zostać zmodyfikowane. Ma to swoje plusy i stwierdziliśmy, że kij im w oko, jak nie chcą naszej turystycznej kasy, to na siłę się pchać nie będziemy. Być może będziemy też nieco wcześniej wracać, bo ja już się mentalnie nastawiłam, że pracuję w tym burdelu do połowy sierpnia i nie mam najmniejszej ochoty przedłużać tego czasu. Dużo wcześniej nam się nie opłaca, bo zostały nam 4 miesiące i bez sensu płacić karę za zerwanie umowy najmu, a jakby nie było jeszcze parę rzeczy w Kanadzie nam zostało do zwiedzenia. W pierwszym momencie podcięło nam to dość mocno skrzydła, bo mieliśmy fajny plan zwiedzenia obu wybrzeży, ale już się nieco uspokoiliśmy i mamy cały ten amerykański system gdzieś :)

Nie to nie :)

środa, 18 maja 2011

I kawałek dalej na zachód...

 ... czyli ciąg dalszy wycieczki. W planie był zaszyfrowany grób, więzienie w Woodstock i most w Londynie. Wprawdzie Londyn nie wypalił, ale za to zmodyfikowaliśmy koniec dnia, więc wyszliśmy na zero, a może nawet na plus :)

Kawałek za Kitchener jest miasteczko Wellesley - kierując się na północ, 3 km za nim znajdziemy, jeśli będziemy wolno jechać i uważnie się rozglądać, cmentarz pionierów zwący się Rushes. Że się tak nazywa musicie nam wierzyć na słowo, bo nazwy nigdzie nie ma, sam cmentarz już od dawna nie jest używany, a przed nim stoi brama nie połączona z niczym. W sumie trafiliśmy tam tylko dlatego, że wiedzieliśmy o owych 3 km.
Na cmentarzu natomiast jest ciekawostka - zaszyfrowany grób:

niedziela, 15 maja 2011

Wieże pionierów, czyli wyprawa na zachód

W zeszłą niedzielę postanowiliśmy się wybrać na zachód. Ponownie zaklepaliśmy auto, mieliśmy dostać Toyotę Yaris, ale Pan z Wypożyczalni ocenił, że nie jest wystarczająco posprzątana i dostaliśmy za tę samą cenę auto z klasy wyższej, czyli Toyotę Corolle, 2011 rocznik, z 9tys km na liczniku :) Na pierwszy ogień pojechaliśmy do Kitchener, żeby zobaczyć wieżę pionierów - okazało się jednak, że sama wieża to był tylko dodatek do całej okolicy, która ma bardzo ciekawą historię.


















wtorek, 10 maja 2011

Na czterech kołach, czyli Kanada zza kółka

Porzucając dyskusję o ubezpieczeniach samochodu, zanim ogarnę zdjęcia z wycieczki niedzielnej, napiszę parę słów o jeżdżeniu samochodem w Kanadzie. A właściwie w Ontario i w Quebecu. No i motocyklem może trochę też, ale to bardziej z obserwacji niż z autopsji.

W dużym uogólnieniu mogłabym napisać, że jeździ się przepisowo i na tym zakończyć notkę :) Ale nie ma tak łatwo, tak samo jak z tą przepisowością różnie bywa.

środa, 4 maja 2011

Montreal, Ottawa i coś po drodze - część 3. Coś Po Drodze

No i nadeszła chwila smutna, chwila pożegnania... Ale nie oznaczało to, że zamierzaliśmy tak po prostu wsiąść w auto i wrócić do Toronto! Parę atrakcji zostało przygotowanych na drogę powrotną, która ponownie została upiększona pozytywną pogodą. Ponieważ wyjeżdżaliśmy wcześniej niż to było w planie, postanowiliśmy odwiedzić Bon Echo Park, w którym znajdują się klify określane mianem kanadyjskiego Gibraltaru.
GPS postanowił, że nie pojedziemy autostradą, więc zamiast wjechać na drogę nr 7, skierowaliśmy się na boczne dróżki mając nadzieję na dobre widoki.


piątek, 29 kwietnia 2011

Montreal, Ottawa i coś po drodze - część 2. Ottawa

Czas na ciąg dalszy naszej przygody :)


Aha, teraz jest tak, że jak się kliknie na zdjęcie, to się otwiera większa wersja, jakby ktoś miał ochotę widoki w większej skali oglądać :)


Skończyliśmy w miejscu, gdzie łamało parasole - wsiedliśmy więc do srebrnej strzały u pomknęliśmy do Ottawy licząc na zmianę pogody w ciągu dnia. 


W tym momencie nasza trasa wyglądała tak:

wtorek, 26 kwietnia 2011

Montreal, Ottawa i coś po drodze - część 1. Montreal

Nastąpił wreszcie wyczekiwany weekend, długi weekend, bo w Ontario Wielki Piątek jest dniem wolnym, dzięki czemu wiele osób może mieć małe wakacje bez wakacji :) Wyczekiwaliśmy tego weekendu jak kania dżdżu, oboje już zmęczeni zimą i ogólnie pracą - w zeszłym tygodniu zaczęła się żydowska Pascha, więc okres poprzedzający miałam koszmarny (sklep jest w żydowskiej okolicy) i naprawdę już przebierałam nogami żeby się wyrwać i odpocząć. Wypożyczyliśmy srebrną strzałę i pomknęliśmy na spotkanie z przygodą. No dobra, zarezerwowaliśmy też hotele i pożyczyliśmy przewodniki, więc może przygoda była dość zaplanowana, ale przygoda to przygoda i tej wersji się będę trzymać ;)

Srebrna strzała, czyli Toyota Matrix.
Image Hosted by ImageShack.us

sobota, 23 kwietnia 2011

Pozdrowienia z Montrealu i zagadka :)

Pozdrawiamy z Montrealu!

Image Hosted by ImageShack.us

I mała zagadka, w szczególności dla Moniki, ale jak ktoś inny będzie wiedział, nie krępujcie się :) Oczywiście liczy się PRZED przegooglowaniem ;)

Skąd się wzięła i co oznacza nazwa Mississauga? 
Ostatnio wyczytałam i postanowiłam sprawdzić na ile nasza koleżanka zna korzenie swego miasta ;)))

Wracamy w niedzielę i będą zdjecia i opowieść i w ogóle i w szczególe, bo bardzo nam sie tu podoba :)

czwartek, 21 kwietnia 2011

Wojna, czyli nadal ludzka sprawa

Staram się nie poruszać na tym blogu bardzo poważnych spraw. Założyłam sobie, że blog będzie o Nas i jak najbardziej pozytywny. Niemniej jestem osobą bardzo (czasami nadmiernie) emocjonalną, więc nie uda mi się założenia utrzymać w 100%.

Akurat tak się złożyło, że niemal równolegle z postem Anabell i jej dywagacjami na temat bezzałogowych samolotów i sterylnych wojen, przyszła smutna informacja o śmierci Tima Hetheringtona, jednego z dziennikarzy wojennych, który oprócz bycia laureatem World Press Photo, był również nominowany do Oskara za dokument, który nakręcił. Mam osobiście bardzo emocjonalny stosunek do, między innymi, dziennikarzy wojennych, dlatego spore wrażenie zrobił na mnie reportaż Wojciecha Jagielskiego o Bractwie Pif-Paf i odczuwam jakiś ogromny smutek jak ginie kolejna osoba, próbująca przedstawić okrucieństwo wojny. Uważam, że próbują przekazać coś kompletnie niewyobrażalnego dla nas, żyjący w mniej lub bardziej cieplarnianych warunkach. Prostą prawdę - nie wiesz o czym mówisz. Nie wiesz, co by sie stało z twoją psychiką, nie wiesz jakbyś zareagował na świat, w którym nic już nigdy nie będzie czarno-białe i oczywiste. Hetherington mówi: 
"Obraz wojny jest coraz bardziej zafałszowany. Ludzie myślą, że wojenna machina to przede wszystkim karabiny, helikoptery i rakiety - bo tak zwykle media pokazują konflikty, zwłaszcza prowadzone przez Amerykanów. Chcielibyśmy wojnę wysterylizować, odczłowieczyć, pokazać jako walkę maszyn - nawet jeśli tymi maszynami są żołnierze. Ale to nieprawda. Przepis na wojnę wciąż jest ten sam - weź niedużą grupę żołnierzy, mniej więcej rozmiaru plutonu, ćwicz ich razem, potem wrzuć w ekstremalne sytuacje, a będą ginąć albo zabijać za siebie nawzajem."


Naprawdę, nie ma żadnych lotów bezzałogowych i długo nie będzie.

Niestety Tima wśród nas już nie ma. Zdążył zostawić po sobie dorobek, w którym jest, między innymi, "Wojna Restrepo"


Kim był Juan Restrepo?
"- Sanitariuszem z kolumbijskimi korzeniami, który jako dziecko trafił do Stanów, zdobył obywatelstwo i zginął w Afganistanie. Daje to do myślenia politykom zajmującym się prawem imigranckim, prawda? Żołnierze z Battle Company nazwali jego imieniem posterunek w górach, który zbudowali własnymi rękami. Ale dla nas Restrepo to także metafora, symbol straty, która jest w samym centrum doświadczenia każdego żołnierza"


I jak czytam o odczłowieczaniu wojny, to jest mi po prostu smutno. Bo do sterylnych walk jest jeszcze bardzo, bardzo daleko, a póki co, nic w tych wojnach nie jest sterylne. I tacy jak Tim są tutaj, aby nam o tym przypominać.

(wytłuszczone fragmenty pochodzą z wywiadu z Timem Hetheringtonem, dokładnie tutaj)

wtorek, 19 kwietnia 2011

Niedzielne niespodzianki, czyli co Pani Koala przygotowała na urodziny :)

Moi drodzy, jak wiecie obchodziłem niedawno urodziny. Pani Koala zapowiadała niespodzianki (bo Koale lubią niespodzianki) na po urodzinową niedziele która to była wczoraj :)
Zostałem wpakowany w metro i w miasto, okazało się ze pierwszą z niespodzianek okazał się masaż (nie erotyczny ;-) ) 30min masowania obolałych pleców Państwa Koalów mineło bardzo szybko i czas było ruszyc dalej.
Oczywiście nie miałem pojęcia co mnie czeka. Lubię niespodzianki, co nie przeszkadza mi w dopytywaniu sie Pani K. o to gdzie jedziemy, co bedziemy robic itp itd.
Powiem Wam ze opłacało się czekać :) bo wylądowalismy tu: Co Koala Lubi:)
Jako ze chciałbym pokazać Wam jak najwięcej zamieszczam link do albumu, bo zdjęc jest za duzo na bloga :)
Oto fotorelacja:) :

Zakończeniem dnia okazał się pierwszy w moim życiu, prawdziwy, najprawdziwszy stek. Muszę przyznać ze spodziewałem się mniejszych doznań smakowych, ale kucharze dali rade:) i wytoczyliśmy się z restauracji najedzeni strasznie.
Tak oto przebiegł jeden z przyjemniejszych dni w moim zyciu :) I zamierzam miec ich jeszcze więcej :)

niedziela, 17 kwietnia 2011

The Beaches, czyli kurort Toronto

W zeszłą sobotę w Toronto była piękna pogoda, więc postanowiliśmy się wybrać na łażenie. Najpierw odwiedziliśmy St Lawrence Market, na którym ślina nam ciekła, a portfel radował widząc niższe ceny lubianych przez nas produktów :)
Potem zachęceni pogodą pojechaliśmy do kurortowej części miasta, czyli na plażę, na wschód. Zaskoczył mnie kolor wody, nie spodziewałam się, że zmieniając miejsce przy jeziorze można zaobserwować zupełnie inny odcień. Wszystko jest ładnie zorganizowane, żeby w sezonie przyjść, pojeździć na rolkach, pograć w piłkę, pochodzić, poopalać się, słowem - kurort :) Ta część miasta nazywa się The Beach i wygląda na dość drogą. No ale domy z takimi widokami muszą kosztować ;) Ponieważ miałam masakrycznie ciężki tydzień i średnio mam siłę się rozwodzić, po prostu pokażę Wam jak to wygląda :) I nawet nie musiałam za bardzo podrasować widoków! A budki ratowniczej w ogóle nie tykałam, bardzo mi sie to zdjęcie podoba.

Image Hosted by ImageShack.us

środa, 13 kwietnia 2011

Wszystkiego najlepszego!

Czyli Pan Koala dziś staje się o rok starszy :)))) Niedowidzi, niedosłyszy, ale serce ma nadal młode ;)

Image Hosted by ImageShack.us

Duuuuuużo szczęścia, zdrowia, spełnienia WSZYSTKICH marzeń, mnóstwa motocykli, samochodów, samolotów, równych ulic, pięknych torów i mnóstwa wszystkiego co sobie wymarzysz!

Image Hosted by ImageShack.us

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Podatki, czyli możemy być bogaci

Jestem od dwóch dni w podatkowym szale. Liczę, wyliczam, przeliczam, zasypuję Monikę pytaniami, na które mi dzielnie odpowiada i usiłuję ogarnąć kanadyjski system podatkowy. System ów jest skomplikowany, ale jak już człowiek się wgryzie za pomocą programu, to w miarę daje się to przeżyć. W Polsce zawsze miałam ubaw jak ktoś twierdził, że nie umie się rozliczyć - od ładnych kilku lat system podatkowy został tak uproszczony, że wypełnienie PITu sprowadza się praktycznie do przepisania odpowiednich kwot z formularza dostarczanego przez pracodawcę. Mój PIT ma więc zwykle trzy strony, plus dwie z formularza z odliczeniem internetu. Tutaj zeznanie Pana Koali, które ma same podstawowe rzeczy (wykasowałam wszystkie niepotrzebne strony) ma 21 stron!!!! Ale po kolei.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Hokej, czyli id Kanady

Podobno nie można w pełni zrozumieć Kanady nie rozumiejąc hokeja. Podobno też można określić charakter kraju po narodowym sporcie - amerykański futbol ma militarne formacje, a porządny, obwarowany zasadami golf jest odbiciem prezbiteriańskiej Szkocji. Bruce Kidd i John Macfarlane (dziennikarz i pisarz) twierdzili, że hokej jest afirmacją życia, dowodem na to, że pomimo przejmującego zimna, Kanadyjczycy nadal żyją.
Zastanawiałam się nad tym do jakiego sportu i kraju można tę miłość porównać i tylko futbol i Wielka Brytania przyszły mi do głowy. Miłość Kanadyjczyków do hokeja jest tak wielka, że w listopadzie 2003 roku, w Edmonton, 57 167 widzów oglądało mecz dość wiekowych już gwiazd (Wayne Gretzky, Mark Messier) przy temeperaturze -20 stopni. Znajdźcie mi większe poświęcenie :) Organizatorzy twierdzili, że gdyby chcieli sprzedać bilety wszystkim, którzy byli chętni na mecz oldtimerów i wieczorne spotkanie Edmonton Oiler i Montreal Canadiens, sprzedaliby 800tys.

Nikt do końca nie wie skąd się wziął hokej. Najwcześniejszym i najbardziej prawdopodobnym dowodem na istnienie gry jest obraz Petera Bruegla "Hunters in the snow" z 1565 roku.

Image Hosted by ImageShack.us


piątek, 1 kwietnia 2011

Motocykle, spaliny, czyli to co lubimy najbardziej

No, prawie najbardziej ;)

W ostatnią sobotę wybraliśmy się do Rogers Centre na imprezę z cyklu Monster Energy Supercross. W Rogers Centre odbywają sie przeróżne imprezy, m.in. 30go kwietnia odbędzie się pierwsza w Kanadzie walka UFC, na którą bilety wyprzedano z prędkością godną niejednej gwiazdy. W miesiącach wiosenno -letnich jest "domem" baseballowej drużyny Blue Jays - sezon zaczyna się mniej więcej podczas ostatnich podrygów sezonów hokejowego i koszykarskiego - w tym roku huczny początek zaplanowano na ten weekend.

Zdjęcie budynku wklejałam już wcześniej, dla przypomnienia:
Image Hosted by ImageShack.us

środa, 30 marca 2011

Kącik muzyczny - Babylon Circus

W dzisiejszym odcinku jeden z moich ulubionych zespołów, francuski Babylon Circus. Pierwszy raz o nich usłyszałam w 2005 roku jak się wybierałam na festiwal Rock For People do Czech. Spodobała mi się ich strona internetowa i zapragnęłam ich zobaczyć na żywo - niestety wtedy nie zdążyłam i Babylon przeszedł mi koło nosa. Odkryłam za to Persiana Jones, ale to już inna historia :)

Zespół istnieje od 1995 roku i w ska i reggae wplata chanson, co uwielbiam. Słychać też duże wpływy muzyki cyrkowej, a ich strona kiedyś była ilustracją namiotu cyrkowego. Na scenie są jednym wielkim żywiołem, jak miałam okazję się przekonać na Woodstocku w roku bodaj 2006. Koncert był jednym z tych co na długo zostają w pamięci, chłopaki bawią się muzyką, opowieściami które są zawarte w ich piosenkach a na dodatek angażują w zabawę publikę. W 2003 roku nagrali album "Dances of Resistance", na którym zaangażowali się w tematykę antywojenną, sugerując, że tańcząc i jednocząc się w jakiś sposób stawiamy opór niesprawiedliwości i wyrażamy swój sprzeciw w temacie wojen. W jednym z moich ulubionych kawałków "Musical terrorism act" śpiewają o świadomości politycznej i podają prostą w gruncie rzeczy prawdę "to zależy ode mnie, to zależy od ciebie, długa droga prowadzi do spełnienia marzeń".

Tak rozpoczęli koncert na Woodstocku (przemowa po polsku mnie wzruszyła ;)):


Tutaj silne wpływy chanson:


Bez prądu też im wychodzi:


I mój ulubiony akt terrorystyczny:

piątek, 25 marca 2011

Ile to będzie na rękę, czyli nic nie rozumiem

Kanadyjski system obliczania pensji netto mnie przerasta. Próbowałam go ugryźć z różnych stron i bardzo szybko mnie zniechęcał. Zacznijmy od tego, że tutaj o wiele częstsze niż w Polsce jest pracowanie za stawkę godzinową. Jest to rewelacyjny czynnik motywujący do nie spóźniania się i nie wychodzenia wcześniej :)
W kraju prawie zawsze miałam umowę o pracę, albo zlecenie, więc nie jestem pewna co do metodyki liczenia przy pracy "na godziny", ale wydaje mi się, że stawki są takie same - tyle procent na ubezpieczenie zdrowotne, tyle na społeczne i tak dalej. Praktycznie zawsze się odejmowało ustalony procent i wychodziło ile będzie na rękę - różnice były przy odliczaniu podatku, niektóre firmy odliczały 19%, dzięki czemu później był zwrot przy rocznym rozliczeniu, niektóre kalkulowały tak, zeby miesięcznie było więcej na koncie, za to nie było zwrotu.

Chwalę się podwójnie, a jutro wrzucę nowa notkę :)

Panie i Panowie!

Po pierwsze od jakiegoś czasu jestem zarejestrowaną studentką CIMA, czyli certyfikatu bez którego mogę sobie robić karierę w finansach we własnych snach. Cały system jest trudny, pracochłonny i drogi - z reguły się zaczyna od pięciu egzaminów (do każdego kniga 500stronicowa formatu A4), żeby w ogóle rozpocząć etap właściwy, czyli dziewięć egzaminów ze stopnia kolejno Operational, Management i Professional, zakończonych jakąś masakrą, czyli ogólnym testem kompetencji, przed którym wszyscy siwieją i wyzbywają się całego magnezu z organizmu. Dzisiaj dostałam informację, że z racji mojego wykształcenia jestem zwolniona z pięciu wstępnych egzaminów!!! Oznacza to ni mniej nie więcej jak przyspieszenie całego procesu o niemal dwa lata i zaoszczędzenie jakichś 1800 funtów :))))) Nie byłam pewna czy mi zaliczą wszystkie i czy w ogóle zaliczą, bo to że moja uczelnia jest na liście uprawnionych do zwolnień, nie oznacza, że takowe zwolnienie jest na 100% (mogli na przykład odnosić się do studentów ze specjalnością z rachunkowości, do których nie należałam). Okazało się, że jednak pochodzimy z cywilizowanego kraju i nasze uczelnie może potęgą nie są, ale ktoś jednak o nich słyszał ;)))) Cieszę się niesamowicie, szczerze mówiąc nie mogę się doczekać powrotu do nauki :)
Postanowiłam jednak, że czy mnie zwolnią czy nie i tak kupię sobie książki dla odświeżenia wiedzy i dzisiaj dotarła do mnie pierwsza :) Piękne wykresy w niej są, piękne :)

Po drugie, Pan Koala wraz z Rodzicielką Mą zrobili za moimi plecami akcję i na urodziny dostałam wyczekane słuchawki Dr Dre :) Nie są wprawdzie bezprzewodowe (te kosztują bodaj ponad $400), co zupełnie nie umniejsza ich boskości, a i tak mój iPod nie ma wifi :) Dźwięk jest niesamowity i mam wielką radochę chodząc po ulicy. Pierwszego dnia w nich nawet gotowałam :) Jakbym mogła, to bym w nich spała.

Zdjęcia wraz z dokumentacją pięknej aury za oknem wrzucę jutro, jako podsumowanie notki, do której się w końcu zabiorę.
A póki co, nasze i Wasze zdrowie! :)

piątek, 18 marca 2011

Jak się dyskutuje

Szukałam sobie dzisiaj wywiadów z Richardem Dawkinsem, autorem m.in. "Boga Urojonego" i uderzyło mnie coś, co mi chodziło po głowie od jakiegoś czasu - różnice w prowadzeniu dyskusji, szczególnie z oponentem z którym się skrajnie nie zgadzasz. Jeszcze w Polsce z trudem byłam w stanie oglądać wszelkie TVN24 i inne Co z tą Polską, bo do szału mnie doprowadzało kilka rzeczy:
- dziennikarz zadaje pytanie z tezą, a jak rozmówca do tezy się nie przychyla, to mu zwyczajnie przerywa zadając kolejne rozwleczone pytanie z tezą. Jeśli gość jest uparty, niestety kończy się czas antenowy
- wszyscy mówią na raz. Rany jak mnie to wkurza, mam ochotę rzucać w TV czym popadnie, noż do jasnej cholery przymknij się na chwilę, takie dyskusje to po pijaku można, a nie w "szanującej się" telewizji!

Ponadto zdarzają się takie wpadki:


środa, 16 marca 2011

Wiosna się skrada, a my się bawimy...

... czyli znowu notka z tak zwanej dupy, jak to ładnie Pan Koala określa :)

Podobnie jak Stardust mam jakiś wiosenny kryzys, którego chyba nie doświadczałam za bardzo wcześnie. Bo ja mam tak, ze jak jest zimno i pada i zimno i pada, to wtedy mogę spać cały dzień. Ale jak wychodzi słońce, to energia mnie rozpiera i mogę wstawać o którejkolwiek (no, prawie) i jest dobrze.
W zeszłym tygodniu lało, wiec zwaliłam na pogodę. Dzisiaj już było prawie wiosennie (o ile chodzenie  w kożuchu jest wiosenne ...), poniedziałek też piękna pogoda, a ja dętka. Podejrzewam, że skrada się wiosna, a że tutaj pogoda jest w kratkę, to też tak reaguję .W kratkę, ponieważ: dziś było pięknie i jakieś chyba 6 stopni. Jutro ma padać przy 9 stopniach. W czwartek pięknie z 11 stopniami, w piątek pada i 10. Ja chyba przez to tak reaguję, pomieszanie z poplątaniem :) Ale już idzie, idzie nieśmiało, ale idzie wiosna!!!

piątek, 11 marca 2011

Takie tam luźne

Image Hosted by ImageShack.us

No nie mam o czym pisać. Przygotowuję się mentalnie do notki o nudzeniu się w Toronto, a raczej o tym, że nudzić się nie da, ale muszę materiał zebrać, w sieci pogrzebać, a mam taki tydzień, że cały czas chodzę zmęczona, niewyspana i nic mi się nie chce. Stąd parę luźnych niusów.

piątek, 4 marca 2011

Urodzinowe podziękowania :)

Image Hosted by ImageShack.us

Dziękuję Wszystkim za życzenia i Adze za pamięć i rozgadanie ;)))))

Niestety w przeciwieństwie do Alicji lubię naturę powyżej 7 stopni Celsjusza ;) A po pracy nie bardzo mam siłę na urodzinową grę w curlinga, ale po części urodziny są kanadyjskie. W pracy bowiem jest (o czym nie wiedziałam) osoba, która we współpracy z kadrami zawiaduje systemem urodzinowym. Myślałam, że jak będę cicho siedziała to nikt się nie dowie, a tu niespodzianka - był tort i świeczka i kartka podpisana przez pracowników i odśpiewane Happy Birthday. Fajnie, że mają taką tradycję.

Pan Koala z kolei dodał polski akcent i dostałam urodzinowe pączki na tłusty czwartek :)

Marek: tak, naturyzm i swingerstwo (tak to się odmienia???) to zdecydowanie dwa style najbliższe memu sercu ;)))

Teraz trwają intensywne przemyślenia na temat weekendu - niedziela jest prosta, albo Science Centre albo półtora godzinna wycieczka po Toronto z przewodnikiem (jest co niedzielę taka darmowa propozycja), pytanie co z sobotnim wieczorem. Szukam pracowicie jakiegoś koncertu, albo imprezy "ja preferuję relaks w rytmie roots, reggae, ragga" :) Albo ska. Albo dancehall. Albo cokolwiek z dobrą muzyką :)

Dziękuję jeszcze raz!

PS. W sobotę jest koncert OMD :)))))) Nie wiedziałam, że oni w ogóle jeszcze grają :)

Image Hosted by ImageShack.us

poniedziałek, 28 lutego 2011

Mecz zaliczony, choć z niedosytem

No i się stało. Piętnaście lat czekania i w końcu dotarłam na mecz NBA. Niestety wieczór nie poszedł tak jak planowałam i został mały niedosyt, ale jeszcze na przynajmniej jeden mecz się wybieramy, więc będzie okazja do nadrobienia. Tymczasem chłopaki i dziewczęta z Wstawaj szkoda dnia stanęli na wysokości zadania i ich starania się opłaciły - Agnieszka ma nową sukienkę w postaci koszulki Marcina Gortata :)
Po pierwsze złapałam przeziębienie od Pana Koali i w piątek w panice próbowałam się doprowadzić do ładu, co skończyło się tak, ze przyjechalismy do hali na ostatnią minutę. Po drugie nie bardzo mieliśmy szansę zmienić miejsca na lepsze, chociaż jak na miejsca za 12,5$ trzeba oddać sprawiedliwość, ze widok był zajebisty.

środa, 23 lutego 2011

Gotówką, bez podatków

Ostatnio wyczytałam w ulubionej gazecie Resvarii The Star ;), że rząd kanadyjski zastanawia się nad zaostrzeniem przepisów imigracyjnych w taki sposób, aby postawić na lepszą znajomość języka i doświadczenie/edukację. Nie podano szczegółów, ale dyskusja, która się wywiązała pod artykułem wskazywała dość dobitnie na niechęć komentujących wobec wpuszczania do kraju ludzi niewykształconych, słabo lub wcale nie mówiących po angielsku oraz uchodźców. Oczywiście nie twierdzę, że tak mówią wszyscy, bo to w końcu jakaś mała część obecna w internecie. Ale natchnęła mnie na przemyślenia w tej kwestii, szczególnie, że ostatnio miałam w pracy ciekawy dialog z Filipińczykiem. W ogóle w pracy mam mnóstwo Filipińczyków (z networkingu ;))

piątek, 18 lutego 2011

Koala ma kontrakt!

Właśnie dostałam smsa - Pan Koala dziś został pracownikiem HBC, uwalniając się tym samym wreszcie od agencji! Za tym idzie podwyżka, no i spokój, bo kontrakt w dłoni, bez strachu, że zadzwonią i odwołają zlecenie.

GRATULACJE!!! :))))

Idę w ramach osobistych gratulacji upichcić mój pierwszy makaron z serem i szpinakiem :)

środa, 16 lutego 2011

Zazieleniło się...

... niestety tylko w ogrodzie botanicznym, ale zawsze coś. Pan Koala stwierdził, że skoro zima nas dobija, to trzeba się udać tam, gdzie jest zielono i ciepło. Niestety na Miami nas nie stać, więc zostałam zaprowadzona do Allan Gardens Conservatory, czyli jedynego takiego miejsca nie na świeżym-znaczy-zimnym powietrzu w Toronto. A przynajmniej jedynego, które zdołał znaleźć mój Dzielny Mężczyzna.

Było faktycznie zielono i egzotycznie:
Image Hosted by ImageShack.us

czwartek, 10 lutego 2011

Wyszukiwane słowa kluczowe...

Przeglądając dziś statystyki bloga naszego i postanowiłem podzielić się jakimi drogami trafiają w nasze progi ludzie ze swiata:)
Image Hosted by ImageShack.us


Dodam ze kiedyś ktoś wpisał w googla słowo FARFOCLE :)

wtorek, 8 lutego 2011

Tak od serca. Bo lubię.

No dobra, czas napisać o paru rzeczach trawiących duszę, które tym samym wyjaśnią, mam nadzieję, niektóre moje poglądy i reakcje. I uspokoją Moją Mamę, że nie zamierzam wiązać się na stałe z zawodem kasjerki ;)
Innym słowy, ten post będzie o tym po co w ogóle był ten wyjazd i jakie za nim stały powody. I dlaczego w żadnym wypadku, ani przez chwilę go nie żałuję.

A dziś do tablicy wywołam...

...Monikę :) Poważnie, nie masz dostępnego profilu, a co za tym idzie maila, a mamy ważną sprawę, więc baaardzo prosimy o kontakt :)
Dziękujemy :)

sobota, 5 lutego 2011

Pendulum, czyli koncert lekko osłabiony

Osłabiony podwójnie...

Zaczęło się od tego, że kilku znajomych na Facebooku polubiło zespół Pendulum. Z ciekawości weszłam, sprawdziłam i... No właśnie. Nie mogłam się zdecydować, czy mi się podoba czy nie, co już było intrygujące, bo nie miewam takich dylematów. Z jednej strony elektroniczne dźwięki, ale brzmiące często jak Atari, z drugiej mocne gitary, z trzeciej wpadające w ucho melodie. Sprawdziłam, że grają w Toronto 2go lutego i przez miesiąc chodziłam, słuchałam i debatowałam, chcę iść, czy nie, podoba mi się to to, czy nie? W końcu postanowiłam, że lubię, Pan Koala przesłuchał i również zaakceptował, klamka zapadła idziemy na koncert :)

wtorek, 1 lutego 2011

Lunch na wysokościach

Zanim zacznę chciałam tylko korzystając z przywileju prowadzenia tego bloga napisać jedną rzecz - fajnie by było, gdyby część osób tak mocno krytykujących jakikolwiek wybór inny od Kanady zdali sobie sprawę z tego, że gdzie indziej też może być fajnie, i że skoro Wam jest tutaj super dobrze, to nie znaczy, że wszystkim będzie :)

Jak już wspominałam, wczoraj wybraliśmy się zjeść lunch w restauracji w CN Tower. Cała oferta była częścią Winterlicious, czyli akcji trwającej od 28go stycznia do 10go lutego, kiedy to uczestniczące restauracje oferują swoje ograniczone menu za znacznie niższe ceny niż zwykle. Z tego co wiem, jest też Summerlicious, z którego też na pewno skorzystamy. 
W ten weekend zamknięta była najbardziej uczęszczana część głównej (jednej z trzech - nie mogłam się powstrzymać ;)) linii metra, co w niektórych komentarzach w sieci urastało momentami do zamachu na wolność mieszkańców Toronto :) Może się tak wystraszyli, że gdzieś będą musieli iść. Na szczęście większość zareagowała normalnie, czyli ze zrozumieniem, ze kiedyś prace naprawcze trzeba wykonać. O dziwo TTC spisało się rewelacyjnie - na stacjach skrajnych, na których "kończyło" się metro były stada pracowników informujących o sytuacji i kierujących do zastępczych autobusów. Jak zobaczyliśmy kolejkę, to w pierwszym odruchu zaklęliśmy, ale okazało się, ze nie tylko wpakowywanie ludzi szło sprawnie, ale zaraz podjechał następny, więc bez żadnego problemu dostaliśmy się tam gdzie zamierzaliśmy. 

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Wywołana nagrodą...

... nagradzam z powrotem :) Wprawdzie nie jestem wielką fanką blogowych zabaw, ale tutaj dostałam nagrodę, więc jako istota przekupna włączam się ;) Nagrodę przyznała nam Stardust, za co oboje dziękujemy, w szczególności za przymiotnik "młodych", ha! Ponieważ jutro już pojawi się nowy wpis, ten powstał na gorąco, żeby nie odwlekać w czasie głaskania po głowach :)

Nagroda wygląda tak:
Image Hosted by ImageShack.us

Ponieważ w blogosferze aktywnie funkcjonuję od niedawna nie mam w linkowni 150 blogów, ale blogi czytam nie od dziś, więc ulubione mam. Na dodatek musiałam przetrząsnąć wspomnienia i przypomniały mi się dwa, które czytałam kiedyś, a do których później zapominałam wracać. Zasady zabawy są takie, że ja nagradzam 10 blogów, informuję o tym nagrodzonych, a oni powinni się tym pochwalić na swoim blogu zamieszczając linka do mnie i zdjęcie nagrody. I nagrodzić swoją dziesiątkę. Siłą rzeczy niektórych informować nie będę, wiec pozostanie po prostu mój ranking :) Kolejność przypadkowa, chociaż pierwsze miejsce celowe.

1. Kris za pomoc najpierw bierną (trafiłam na bloga szukając opinii o życiu w Toronto), a potem czynną w całej tej naszej wyprawie. Chociaż się gryziemy w opiniach, to dzięki niemu wystartowaliśmy w miarę bezboleśnie, mając wiedzę, której nie znaleźlibyśmy w sieci, a którą dzielnie nam przekazywał odpisując na każdego maila przez parę miesięcy :)
2. Bartek Pogoda za zdjęcia, podróże, wspaniały opis wyprawy po Ameryce Południowej, który przeczytałam parę razy i podsycanie mojego postanowienia, że kiedyś wyjadę z Polski.
3. Jarek Sępek za wzbudzenie pragnienia zobaczenia Australii i dziką zazdrość za przejechanie dookoła niej na motocyklu :) Dawno u niego nie byłam, ale widzę, że teraz jest w Nowej Zelandii, wydał książkę, więc wnioskuję, że pogodził swoją pasję ze sposobem na życie.
4. Stardust za cięty język, humor i umilanie mi bezrobocia - czytałam całego bloga od początku jak bez pracy w domu siedziałam.
5. Lotnica za Garfielda :)
6. Edysia za fenomenalne przepisy i ciasto (murzynek z jabłkami), w którym zakochał się Pan Koala :)
7. Przemek za utwierdzanie mnie w przekonaniu, że ja chcę do Australii, piękne opisy wycieczek i zdjęcia wywołujące fale zazdrości w zimie :)
8. Daniel Passent za erudycję i przypominanie mi, że wcale taka bystra nie jestem.
9. Daniel, Aga i Wojtek za niesamowitą pozytywną energię, zdjęcia i studia w Poznaniu ;)
10. Kobieta Pracująca za zdjęcia i nadzieję, że się uda :)

No. Nie było łatwo, bo nie mam tych ulubionych blogów za wiele, ale się udało :) Nie będę informować nagrodzonych, bo większość regularnie nas odwiedza, a nie będę przecież zostawiać wiadomości Panu Passentowi :)