poniedziałek, 12 lipca 2010

Motocyklowo

Tak narzekałam na pogodę i zazdrościłam Krisowi w upalnym Toronto, teraz fala tropikalnych upałów jest u nas :) Ja się cieszę, bo chociaż nie bardzo się da na zewnątrz wytrzymać, to ciepło lubię, a w Polsce mamy go z reguły tak mało, że nie poczuwam się do narzekania. Jeszcze usłyszy i sobie pójdzie ;)

Ale miało być motocyklowo. Dzisiaj na zaprzyjaźnionym forum przeczytałam o wypadku jednego z forumowiczów, który skończył się dla niego bardzo dramatycznie, a czy nie skończy się tragicznie, to jeszcze nie wiadomo, bo obecnie jest w stanie śpiączki farmakologicznej. Takie mamy hobby, że musimy się jakoś uodpornić na cosezonowe doniesienia o kolejnych wypadkach i śmierci motocyklistów. No właśnie, tylko czy aby wszyscy z nich zasługują na to miano?

W środowiskach motocyklowych określenie motocyklista jest tożsame z prawdziwym miłośnikiem motocykli. Takim, który je kocha, a nie tylko traktuje jak szpan przed kumplami i sposób na laski i lans. Takim, który wie jak się ubrać i zabezpieczyć, takim, który może i jeździ często nieprzepisowo, ale z głową.
Jak robiłam kurs na prawko naczytałam się mnóstwo historii o tym, że drogi pełne są krwiożerczych puszkarzy, którzy motocyklistów nienawidzą i cały czas czyhają na nasze życie. Nie patrzą w lusterka, zajeżdżają drogę, pryskają płynem do spryskiwaczy w twarz, wyjeżdżają z podporządkowanych, itp, itd. Jak już nadszedł pierwszy sezon i miałam pierwszy raz wyjechać na miasto, byłam autentycznie przerażona i zestresowana. I przeżyłam mały szok. Nie dość, że nikt nie próbował mnie zabić, to jeszcze w korkach mnóstwo osób manewrowało tak, żeby mi zrobić miejsce. Nie wspominając o tym, że wtedy jeszcze miałąm długie włosy, więc w życiu nie zdobywałam takiej uwagi męskiej części kierowców ;) Owszem, zdarzył mi się pacan, który złośliwie ustawił się tak, że nie mogłam przejechać, ale łyknęłam go na następnych światłach. Owszem, byli kierowcy zagapieni, którym chwilę zajmowało zanim mnie zauważyli. Ale czy jadąc samochodem takich kierowców nie ma?

Mam coś, co nazywam szóstym zmysłem na drodze. Może to nie szósty zmysł, a zwyczajna umiejętność obserwacji i doświadczenie kilku lat spędzonych na polskich drogach. W każdym razie ja widzę kierowców podejrzanych. Wiele razy jadę, patrzę na delikwenta i  myślę sobie "E nie, nie wyprzedzam, on jest jakiś dziwny, zaraz coś wywinie". I z reguły ów kierowca coś wywija. Patrzę i obserwuję, analizuję wszystko dookoła i staram się przewidywać i brać poprawkę na gapciów, pozamiejscowych i zwykłych niezdecydowanych, którzy w ostatnim momencie decydują się dopiero w którą stronę i na jakim pasie chcą się znaleźć. Nie traktuję tego jako zamach na moją motocyklową wolność, życie i potrzebę jeżdżenia po mieście jak wariat. Bo tak naprawdę o to się wszystko rozbija, o prędkość, o to, że motocykliści często nie mogą poczekać aż się sytuacja na drodze wyklaruje, tylko cisną, a potem płaczą. Ja w mieście jeżdżę tak jak miasto na to pozwala. Jak mam dwupasmówkę to się rozpędzam, ale mam wystarczająco dużo wyobraźni, żeby nie szarżować tam, gdzie zawsze może ktoś wyjechać, zagapić się, albo pojawić się pieszy. Póki co dwie newralgiczne sytuacje w mieście miałam na własne życzenie.

Trasa to inny temat. Na trasie owszem, przekraczam przepisy, tylko że na polskich drogach chyba bym jajko zniosła, jakbym miała jechać przepisowo. Motocykl zapewnia mi sensowne czasy przejazdu z punktu A do punktu B. I co ciekawe, ostatnio zauważyłam, że im dynamiczniej jeżdżę, tym więcej kierowców mi robi miejsce do wyprzedzania. Jechałam sobie jakiś czas temu, musiałam się trochę rozjeździć i naprawić psychikę po zeszłorocznym wypadku. Jechałam więc spokojnie, blisko środka, bo czaiłam się do wyprzedzania, a tu kątem oka widzę z prawej (!!!!) strony coś. Otóż jakiś pizduś nie mógł jechać za mną, tylko wepchnął mi się z prawej strony i tamtędy próbował mnie wyprzedzić!!! Debilność manewru mnie tak poraziła, że byłam autentycznie w szoku, a jakby mi ktoś jechał na trzeciego z naprzeciwka i musiałabym odbić w prawo? Wkurzyłam się, zaczęłam cisnąć i stał się cud - samochody zaczęły się rozstępować jak Morze Czerwone. Nie rozumiem jeszcze tego zjawiska, dlaczego nie ułatwia mi się manewru jak jadę spokojnie, za to jak zapierdalam, to wszyscy są chętni, żeby zjechać. Ale do czego zmierzam. Na trasie jadę tak, żeby dać się zauważyć. Kierowca nie ma obowiązku gapienia się non stop w lusterko i wypatrywania w nim motocyklisty. Jadę wiec tak, żeby mógł mnie zauważyć, jeśli nie ma gdzie zjechać i czaję się do wyprzedzania, zjeżdżam parę razy na środek, bo kierowcy statystycznie częściej zerkają w lusterko centralne niż w boczne. Jak ktoś nie zjeżdża, lekko zwalniam, daję mu szansę spojrzenia i często widzę moment, w którym kierowca mnie zauważa i zjeżdża w prawo, żebym mogła wyprzedzić. Ciekawe ile osób jeżdżących na dwóch kołach może o sobie powiedzieć to samo. Na pewno nie ci, którzy nawet mnie zaskakiwali mijając mnie z prędkością ponaddźwiękową i zauważałam ich dopiero jak mnie mijali.

Cały ten wywód zmierza właśnie to próby scharakteryzowania ofiar wypadków motocyklowych. Jest to pogląd niepopularny, ale uważam, że większość z nich ginie na własne życzenie, bo szarżują na początku sezonu, kiedy jeszcze wszystkie zakręty są kwadratowe, bo uważają, że skoro oni jadą szybciej, to wszyscy mają obowiązek im robić dobrze. Bo przeginają z prędkościami i stawiają się w sytuacji, kiedy nie mają szans na żadną reakcję w razie zagrożenia. Bo nie myślą, nie obserwują i nie przewidują. Nie jest przypadkiem, że (strzelam) na 95% zdjęć z wypadków widzę motocykle sportowe. I tłumaczenie "Nie po to kupiłem sporta, żeby wolno jeździć". Ja też lubię szybko jeździć i mam motocykl, który do najwolniejszych nie należy (choć potworem nie jest), ale biorę poprawkę na własne umiejętności, refleks i fakt, że na drodze mogę spotkać kiepskich kierowców. Jak tego nie robisz, nie dramatyzuj, że zakręt został przestrzelony, a ten dziadek w Skodzie wymusił na tobie pierwszeństwo.

Niestety jest też ta mała grupka ludzi, którzy zwyczajnie mają pecha. Jadą spokojnie, ale upadek kończy się dla nich tragicznie. Jak dla chłopaka w Poznaniu w zeszłym roku, który miał kolizję z rowerzystą i spadł z motocykla tak pechowo, że uderzył w kosz na śmieci stojący obok przystanku. Jak dziewczyna w tym roku, którą wyrzuciło na koleinach i spadając uderzyła w krawędź krawężnika idealnie jedyną nieosłoniętą częścią szyi między kaskiem a kurtką. Niestety, ale życie nie jest sprawiedliwe i sprawdza się prawda, którą powtarzam od dawna - do tego hobby trzeba zwyczajnie mieć trochę szczęścia.
Co nie znaczy, że trzeba sprawdzać jego granice.

wtorek, 6 lipca 2010

Koszty - część trzecia

Czas na krótką aktualizację ze świata kosztów wyjazdu :) Kwoty są od osoby.


Zaświadczenie o niekaralności - 50zł
Wiza - 390zł
Zdjęcie do paszportu - nie pamiętam, koło 20zł chyba
Paszport - 140zł
Bilet Warszawa-Toronto i z powrotem - 2 719,49zł (chyba "dziękujemy ci islandzki wulkanie o dziwnej nazwie ;)
Hostel na tydzień - 491,50$, czyli ok. 1 524zł, czyli 762zł od osoby
Transport z lotniska - 45$, czyli ok 140zł, czyli 70zł od osoby
Międzynarodowe prawo jazdy - 30zł
Uznanie dyplomu przez ICAS - 90$, czyli ok 280zł (jeszcze tego nie wysłałam, więc nie wiem jakie będą koszty wysyłki)

Razem: 4 461,49 zł