czwartek, 22 września 2011

11 500km od domu, czyli tam gdzie mieszkają wieloryby

Stojąc sobie na plaży w Tofino i patrząc na zachód słońca, zdaliśmy sobie sprawę, że w całej wyprawie dotarliśmy do najbardziej wysuniętego na zachód punktu, a tym samym znaleźliśmy się najdalej od domu. Pi razy oko wyszło nam, dzieli nas od Polski 11 500km. Kawał drogi :)

poniedziałek, 19 września 2011

Sooke i Duncan, czyli poszukiwanie zaginionych sokorjasów

Polska Polską, ale dalszy ciąg wakacji sam się nie opowie ;)
Jak widać na załączonym obrazku mamy już internet, więc ruszamy z kopyta, a do tematu Polski z pewnością jeszcze wrócimy.

Na wyspie Vancouver jakoś się tak złożyło, że ciągle czegoś szukaliśmy. Myślę, że jednym z powodów był brak porządnej mapy ;) Po opuszczeniu sennej Victorii ruszyliśmy w kierunku miasteczka Sooke, a ściślej do East Sooke Provincial Park, gdzie mieliśmy obserwować ptaszory oraz tytułowe sokorjasy :)

czwartek, 15 września 2011

Dalsza przerwa w nadawaniu, czyli tym razem mamy prąd, ale nie mamy internetu

Dotarliśmy do Toronto z trzygodzinnym opóźnieniem, ale nie poćwiartowani i nie zjedzeni ;)

Niestety nie mamy już internetu w domu, więc odmeldowujemy się z biblioteki. Jak jutro mi wystarczy zacięcia, a biblioteka pozwoli mi załadować jakieś zdjecia, to jutro wkleję notkę z dalszych wojaży po Vancouver Island :)

A póki co, pozdrawiamy :)

poniedziałek, 12 września 2011

Przerwa w nadawaniu, czyli Greyhound nadal nie ma prądu

Ponieważ jesteśmy w drodze powrotnej do Toronto, a nowe Greyhoundy z prądem kursują głównie do Stanów i po Stanach, opowieść musi chwilę poczekać :)

Przygoda z Greyhoundem zostaje odhaczona z listy "do przeżycia" i miejmy nadzieję więcej się na taką skalę nie powtórzy. Kurde niezły cyrk jeździ tym sposobem transportu. Dziękujemy opatrzności, że nie siedzimy z tyłu, gdzie jest mniej więcej 1-1,5 roczny dzieciak, piszczący, wrzeszczący i płaczący na zmianę przez całą drogę z Vancouver (jesteśmy w Reginie). Rodzice wyglądają jak zombie, po nieprzespanej nocy... Za nami siedzi koleś rzężący jak gruźlik, ale on chyba właśnie wysiadł, wiec będzie spokój :) W ogóle taktycznie najlepiej siadać z przodu, bo jest mniejsze prawdopodobieństwo podejrzanych typów i gówniarzy, którzy najmocniej działają nam na nerwy. Z przodu za to zbiera się starszyzna, która poza krótkimi momentami nie jest upierdliwa. Z reguły.

No to jedziemy dalej, w środę z rana lądujemy w Toronto :)

piątek, 9 września 2011

Victoria, czyli polowanie na fokę

Victoria jest stolicą Brytyjskiej Kolumbii, co bywa dla wielu osób zaskoczeniem - jakoś się tak przyjęło, że mówiąc o BC do głowy przychodzi pierwsze Vancouver. Miasto jest spokojne i wręcz senne, choć może takie było nasze wrażenie, bo akurat pogoda nie dopisała w pierwszym dniu i było dość szaro. Naszym głównym celem jednak była... foka, która okazała się niełatwa do znalezienia :)

wtorek, 6 września 2011

Vancouver, czyli miasto kontrastów

Vancouver... Myślę o notce o Vancouver od momentu jak tam byliśmy i nadal nie wiem do końca co mam napisać, bo miasto wzbudziło we mnie ambiwalentne uczucia. Z pewnością dwa dni spędzone w Vancouver były kolorowe i intensywne :)

niedziela, 4 września 2011

Dwa dni w jednym, czyli jeziora, misie i lodowiec

Trzeba by przyspieszyć, bo my już nad Pacyfikiem siedzimy, a blog nadal w Rockies utknął ;) Ale tak to jest jak się nie ma możliwości codziennie pisać. Stąd następne dwa dni z gór scaliłam w jedno, co nie było takie trudne, bo i trochę kilometrów samochodem zrobiliśmy, a wysiłek był spokojniejszy, jako że połamani dość konkretnie nie mieliśmy siły na poważniejsze wspinanie. Trzeciego dnia postanowiliśmy się zapoznać z lodowcem Athabasca, z dwoma bardzo obrazkowymi jeziorami Bow i Peyto, po czym pojechać do Banff, a czwartego dnia w planach był "klejnot" Banff, jezioro Louis, najbardziej znany szlak "Plain of six glaciers" i powrót do Calgary. Plan musiał zostać nieco zmodyfikowany, ale o tym za chwilę :)
(Poniższe zdjęcie zostało zainspirowane zdjęciem, które mi przysłała Ania_2000 i postanowiłam mieć takie samo ;))

piątek, 2 września 2011

Dwa szlaki w jeden dzień, czyli jak dostać zakwasów

Drugi dzień w Rockies zaplanowaliśmy ambitnie. W okolicy mieliśmy bowiem dwa ciekawe punkty - Maligne Canyon i Maligne Lake. Tak naprawdę bardziej się nastawiałam na jezioro, bo kanion niespecjalnie ciekawie się prezentował - idziesz i masz dół, a w dole rzeka. Wow. Jednak pozytywnie mnie zaskoczył, podobnie zresztą jak jezioro, a ściślej jego okolica.