czwartek, 30 grudnia 2010

Brzydkie swetry, choinka i łyżwy

Image Hosted by ImageShack.us

Weny jakoś nie mam, ale znak życia dam :) Jakoś się rozleniwiłam przez te wszystkie wolne dni, a były bardzo miłe i ciekawe, więc mam nadzieję, że wena wróci, zebym mogła opowiedzieć :)

Najpierw nasze swetry z imprezy, o której pisałam - z mojego zdjecia Pan Koala jest wycięty na swoje własne wyraźne życzenie ;)

Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

Kilka dni później przeczytałam, że się zrobiło strasznie modne właśnie wyciąganie tego typu swetrów, które przez długie lata uchodziły za szczyt obciachu rodem z lat 80'/90'. Nie wiem na ile moje koleżanki podążyły za modą, ale J. twierdzi, że taką imprezę robi co roku. W sieci natomiast znalazłam zdjęcie swetra, który bije na głowę wszystkie inne swetry :)))

Image Hosted by ImageShack.us

Na kolację wigilijną ugotowałam prawdziwy i pierwszy w moim życiu barszcz:

Image Hosted by ImageShack.us

Nawet mi zasmakował, co oznacza, że albo te z torebki są do dupy, albo źle zrobiłam. Pan Koala jako barszczowy znawca wybrał opcję pierwszą i tej wersji będę się trzymać :)

W Wigilię czekała mnie niespodzianka, bo jak wróciłam do domu, to wszystko już praktycznie było gotowe :) Nie tylko Stardust ma swojego Wspaniałego ;))) Kolacja była skromna, bo uznaliśmy, że i tak nie zdołamy wiele zjeść, więc ograniczyliśmy się do bigosu, ryb, pierogów, barszczu z uszkami i sałatki warzywnej. Potem wymieniliśmy się prezentami- w tym roku po jednym, ale za to konkretnym - Pan Koala dostał iPhone'a 3GS, a ja iPoda Classic szóstej generacji :) iPhone okazał się bardzo wciągającym urządzeniem - najpierw się okazało, że jest źle odblokowany, więc spędziłam pół nocy na dochodzeniu do tego jak to naprawić i koniec z końców udało mi się go doprowadzić do ładu o 3 nad ranem... W skrócie (dla tych, którzy zrozumieją o czym mówię ;)) - była zła wersja firmware, znaczy próbowano telefon odblokować na złej wersji, przez co wszystko się pochrzaniło. Musiałam wyczyścić telefon, pozwolić iTunes na odtworzenie całego systemu, upgrade'ować wersję firmware, ściągnąć zabezpieczenia aplikacji i odblokować na każdego dostawcę telefonii komórkowej. A piszę to głównie po to, żeby się pochwalić, bo jestem z siebie tak dumna, że prawie ze spuchnięcia się w drzwi nie mieszczę :)))))) Teraz sama chcę iPhona, bo to naprawdę rewelacyjnie przydatne urządzenie :) Ale to za jakiś czas, na razie się nie spieszy.

W sobotę wieczorem pojechaliśmy do koleżanki na kanadyjskie Święta, a w niedzielę zaprosili nas na łyżwy, kolację i wspólne oglądanie głupiej i wspaniale rozluźniającej komedii :) Szerzej o tym weekendzie napiszę nieco później, bo zdecydowanie się należy - było to bardzo ciekawe doświadczenie. A póki co, powiem tak: jeżdżenia na łyżwach się może i nie zapomina, ale jednak się wychodzi z wprawy... Oto ja, ze skupieniem na twarzy usiłująca przypomnieć sobie jak się hamuje...

Image Hosted by ImageShack.us

Innych zdjęć nie pokażę, bo na każdym wyglądam jakbym się właśnie miała wywalić :) Pan Koala niestety nie miał łyżew i nie jeździł, ale zostanie to niedługo nadrobione, a wtedy się zemszczę podobnymi zdjęciami ;)

Pracę dostałam, a być może dostanę też inną, biurową, w moim polu zawodowym, więc trzymajcie kciuki, żeby się dobrze wszystko skończyło :) Tak czy siak, mam stałą pracę, co jest z pewnością sporą ulgą.

A tak wyglądała nasza skromnie ozdobiona choinka, takie coś na drzwi wejściowe i skarpeta ze słodyczami od polskiego Gwiazdora :)

Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

Obiecuję, że w ciągu dwóch dni wrócę z czymś ciekawszym! :)

piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych i Spokojnych!

Uszka ulepione, pierogi także, bigos zrobił Pan Koala i jest PRZEPYSZNY, sałatkę też zrobił i też jest boska :) Upiekłam część ciasteczek, zrobiłam domowy barszcz (stał się cud, nawet mi smakuje!!!), jutro jeszcze jakieś ryby, sajgonki z grzybowo-kalafiorowo-brokułowym nadzieniem i Wigilia gotowa :) Oprócz tego w sobotę dorobię piernik na Guinessie (tak, na tym piwie) i trzeci rodzaj ciasteczek, a dodatkowo będzie schab zapiekany z czosnkiem i innymi przyprawami. A potem to nie wiem, bo na razie nie ogarniam mojej lodówki...;)

Pomimo wczorajszej awarii Skype'a dzisiaj udało się nam pogadać z Rodzicielką, która przyznała, ze ma blogowe zaległości!!! Skandal ;))))
W sobotę pewnie wpadnę wrzucić zdjęcia, te oficjalne i te nieoficjalne ;)

Na koniec - Wesołych i Spokojnych, bez nerwów i niepotrzebnych spięć. Odpoczywajcie, jedzcie, pijcie i co Wam tam jeszcze sprawia przyjemność :)

Image Hosted by ImageShack.us

środa, 22 grudnia 2010

Historia po części smutna, czyli jak się można co do człowieka pomylić

Pamiętacie jak opisywałam gościa od historii i Holocaustu? Pracuję z nim tylko raz w tygodniu, ale koleś mi naprawdę działał na nerwy nieprawdopodobnie. Aż do dzisiaj, kiedy spojrzałam na niego innym zupełnie wzrokiem. Najpierw jednak trochę bliżej naświetlę sytuację.

D. ma myślę między 40-50 lat, jest samotny, w sensie nie ma żony ani partnerki ani partnera i cholera wie czy chce mieć. Jest inteligentny i lubi dzielić się swoją wiedzą, ale robi to trochę w taki sposób, ze zakłada iż inni są od niego głupsi. Ma sporo racji ;) ale mnie akurat to strasznie działa na nerwy. Nie przepada za ludźmi, bo uważa ich za kretynów i w sporej części również ma rację. Ma niewyparzoną gębę i potrafi dość konkretnie przygadać. Jest również dowcipny, aczkolwiek wiele z jego dowcipów jest dla mnie osobiście mało śmiesznych. Na pewno nie spotkałabym go na koncercie punkrockowym, ale nie jest też przedstawicielem typowego nurtu społecznego ("poszli na studia, poznali partnera, małżeństwo, dzieci, dom, itp). Wprost mówi, że nie znosi swojej rodziny i już jest mu niedobrze na myśl o świętach. Pewnie w tradycyjnej rodzinie jest zwyczajnym dziwakiem i niedostosowanym typem, wygląda na to, ze mu z tym dobrze.

Dzisiaj opowiedział mi historyjkę. W sklepie, w którym na 99% będę za chwilę pracować (tylko jeszcze nie wiem jako kto, trzymajcie kciuki za biuro) pracuje młody chłopak. Koło 21 lat. Jest praktycznie ucieleśnieniem współczesnego Kopciuszka. Przyjechał do Kanady z rodzicami i dwójką rodzeństwa, nie mam pojęcia skąd ani na jakim statusie, podejrzewam, ze uchodźcy. W trakcie rozpatrywania stałego statusu, zmarła jego matka, która była głównym wnioskodawcą. Sprawy przejął ojciec. W trakcie rozpatrywania, zmarł również ojciec... Chłopak jest obecnie z nieuregulowanym statusem, mieszka u swojego wujostwa, które traktuje jego i rodzeństwo jak niewolników, m.in, zabierają mu sporą część pensji (nie pytajcie mnie o ten status, bo mi nawet D. nie potrafił wytłumaczyć jak to jest. Ale ma nieuregulowany status, przez co m.in. może pracować tylko przez agencję. Dlatego pomyślałam o uchodźstwie, bo tych przepisów kompletnie nie znam i moze tam są takie sytuacje możliwe). Nie chce pójść na swoje, bo ma rodzeństwo, którego prawnymi opiekunami jest wujostwo i nie chce ich zostawić. Chłopak nigdy nie miał niczego nowego, nawet abonament telefoniczny przejął po kimś ze swojego kościoła, do tego jest zwyczajnie pechowcem. Odkładał 3 miesiące, żeby kupić BlackBerry (telefon) z którejś tam ręki, jak już go kupił, to mu w pracy upadł na podłogę tak pechowo, że ktoś na niego nadepnął. Na domiar złego jest niesamowicie miły, pracowity, do rany przyłóż.

D. postanowił, że na święta kupią mu prezent, żeby miał wreszcie coś nowego. Postanowili z B., który jest innym menedżerem, że kupią mu najnowszy model BlackBerry - pracownicy dadzą ile będą mogli, resztę wyłożą we dwójkę. Oczywiście pojawiły się głosy "A nie możemy mu kupić czegoś tańszego? Może jakieś ciuchy mu kupimy?". B. odparł, że ten chłopak nie potrzebuje ciuchów, on potrzebuje czegoś pozytywnego, co da mu siłę i wiarę w ludzi i w to, że wszystko jest możliwe. Bo jak się jest kopanym ze wszystkich stron, to ciężko utrzymać pozytywny nastrój i wiarę. I mogliby kupić coś innego nowego, tańszego, ale chłopak marzył o fajnym telefonie, bo kurde ma 21 lat i się czuje cały czas jak parias mając wszystko gorsze od rówieśników, a w tym wieku takie poczucie jest bardzo degradujące, nieważne jak głupie się to nam wydaje. Poza tym ich obu stać na to, żeby się dołożyć w dużej części, więc to zrobią, bo tak.

Przyznam, że mnie powaliła ta historia. Po pierwsze jak się coś takiego słyszy, to aż przechodzi ochota na użalanie się nad sobą. Moje życie jest cudowne i bezproblemowe. I zaczęłam głębiej się zastanawiać dlaczego D. czasem się zachowuje tak a nie inaczej. Widzicie, nawet ja się mogę przekonać do człowieka ;)))

wtorek, 21 grudnia 2010

Różne takie, czyli Toronto oszalało

Świątecznie oczywiście. Ludzie są coraz bardziej niemili, zniecierpliwieni i zmęczeni. U nas w sklepie, znaczy się :) Na wielu blogach czytam, że wszędzie objawy są takie same - histeria, stres i obłęd w oczach podczas świątecznych zakupów, a później przygotowań. Nigdy nie zrozumiem po co się świętami stresować, ale cóż.

Choinkę mamy, na razie z samymi światełkami, dzisiaj chcieliśmy kupić bombki, a tu niespodzianka - wykupione! W Ikei wykupione, w Dollaramie wykupione, w Winnersie wykupione, no szaleństwo do kwadratu! Jutro Pan Koala jedzie na polowanie ozdóbkowe do Walmarta, Home Sense i Canadian Tire. Zresztą już postanowiliśmy, że bombki odpuszczamy i skupimy się na girlandach. Przy stawianiu choinki było zabawnie, bo Pan Koala stwierdził, że ona jakaś dziwna i chyba na dwór jest a nie do domu. Patrzę, no faktycznie chudzinka taka stoi. Okazało się, że Kaola nie miała nigdy sztucznej i nie wiedziała, że trzeba gałązki poodginać :))))

Dodatkowo muszą zostać zakupione skarpety na słodkości, które przywędrowały do nas zza oceanu, czyli od Mojej Mamy :)))))
Uszka ulepione, sztuk 45. Jutro będzie bigos, a w czwartek wielkie gotowanie i pieczenie, czyli ciasteczka, sałatka, schab z czosnkiem, kapusta z grzybami i barszcz (proszę jak się dla mężczyzny poświęcam! sama nie lubię). Na sam Wigilijny dzień zostaną ryby i kulebiak, który postanowiłam zrobić pierwszy raz. No dobra, wszystko robię pierwszy raz ;) Jeszcze jakieś ciacho, ale to już chyba w sobotę upiekę, bo w pierwszy dzień świąt zostaliśmy zaproszeni do koleżanki z pracy na tradycyjną kanadyjską kolację świąteczną i obiecałam coś słodkiego przynieść.

W piątek byliśmy na imprezie pod hasłem brzydkiego, świątecznego swetra. Jak sie prezentowaliśmy zobaczycie później, bo nie zgrałam jeszcze zdjęć :) Było wesoło i odkryłam alkohol, który jest moją kolejną zgubą - smakuje jak zielone jabłuszko, jest słodki (a ja lubię słodkie alkohole) i ma 15%, czyli tyle co porządne wino ;) Nie mam bladego pojęcia co to było, ma zielony kolor, co skutecznie mnie do niego przez dłuższą chwilę zniechęcało, ale kieliszek spróbowałam i muszę znaleźć w LCBO. Przy okazji wykorzystaliśmy podpowiedź kolegi w sprawie taksówek, bo nas autobus nocny olewał - nie pozwalać włączać taksometru, tylko z góry się umówić na kwotę. Z reguły wychodzi o wiele taniej i tak też było tym razem (jak nas trzech kolejnych nie chciało wziąć za mniej, doszliśmy do wniosku, że się po prostu nie da ;))

Aha i rozmawiałam chwilę przez telefon z babcią koleżanki, która to babcia jest Polką (chyba, ciągle mi się myli czy ona jest z Warszawy a mąż z Kijowa, czy na odwrót) i robią na święta potrawę, która się nazywa paticzki. W życiu nie słyszałam, google na temat też milczy, po angielsku zwą to "mięso na kijku". Ktoś słyszał???

Tak dziś nieco chaotycznie, żeby dać znać, ze żyjemy i święta nas pochłaniają. Tylko że nas jak najbardziej pozytywnie :))))

czwartek, 16 grudnia 2010

Koala, sofa i farfocle, czyli zamach na me jestestwo

Image Hosted by ImageShack.us

A było to tak.
Przywieźliśmy kanapę pod dom. No i trzeba ją wtargać na górę. Mieszkamy na półtorej pietrze :) Znaczy jak się wchodzi to się jest pomiedzy parterem a piętrem, więc mamy de facto półtora piętra do przebycia. Po wąskich schodach. Zrobiłam bardzo poważny błąd taktyczny i wzięłam potwora od przodu, czyli ja pierwsza wchodziłam po schodach. A te sie zaczęły już po wejściu, jak Pana Koale drzwi chlasnęły po plecach.

Ja: Nie pchaj mnie, oszalałeś??
PK: Ale to nie ja!!
Ja: Jak, kuźwa nie ty, ja ledwo mogę utrzymać kanapę, a jeszcze się muszę bronić!

Weszłam po pierwszych schodkach, czując jak mi dwugłowe krzyczą, ze dawno na siłowni nie byłam. Pierwszy zakręt nie był zły, bo to było piętro i sporo miejsca, następnie powrót na schody i kolejny dialog.

Ja: Przestań mnie pchać!!!!
PK: Ale ja nie pcham!!!
Ja: Przecież czuję, @#&^#$&%*((@Q! NIE PCHAJ MNIE!!!!!!!!
PK: Dobra, to czekaj, zamienimy się miejscami.

Autentycznie byłam przerażona, bo mnie kurde pchał na schody i ledwo mogłam utrzymać potwora, miałam wrażenie, ze zaraz polecę na schody, a potwór mnie przygniecie swoim 2,3metrowym cielskiem...
Tak dobrnęliśmy do drugiego zakrętu, w którym sofę trzeba było postawić pionowo, a ja odkryłam, że jedna z nóg jest sztukowana, bo mi została w dłoni. W końcu wleźliśmy, wtachaliśmy sofę do mieszkania rysując przy okazji framugę i mieląc przekleństwa poszliśmy po fotel, który również postanowił zapisać się przy naszych drzwiach... Porzuciliśmy wszystko i pojechaliśmy do miast na show motocyklowe, o którym parę słów i zdjęć będzie później.

Wróciliśmy, postanowiłam wyprać poszewki na poduszki, żeby tak bardziej świeżo było. Poszewki bardzo mocno trzymały się poduszek, które nie były poduszkami, tylko takimi gąbkami, na których zostały niebieskie farfocle. Troche ich też zostało na podłodze. Wrzuciłam poszewki do pralki i wróciłam do ustawiania kanapy. Trzeba było ją przesunąć, żeby umieścić z tyłu kable do wszystkich naszych elektronicznych urządzeń - przesunęliśmy, moja dłoń położona była na oparciu, a Pan Koala dość energicznie uklęknął na sofie... powodując wysunięcie się sztukowanej nogi i potwór cały impetem swojego cielska walnął o ścianę. Oparciem. Obstawiam, że pierścionek uratował mi palec, bo przyjął większość uderzenia, jakby go nie było (pierścionka, nie uderzenia), to bym prawdopodobnie miała złamaną pierwszą w życiu kość. Wtedy zaczęłam podejrzewać spisek ;)

Jak już Pan Koala się naprzepraszał, poszłam przełożyć poszewki do suszarki. Otwieram pralkę.... a tam wszystko w niebieskich farfoclach, z powyciąganymi nitkami, które się pozaczepiały o zamki błyskawiczne... Po chwili w farfoclach byłam cała ja, pół podłogi w pralni, pralka i zlew. Te pokrowce chyba się nie nadają do prania, a jeśli już, to zamknięte... Po wytrzepaniu wszystkiego i doprowadzenia do względnego ładu, otrzepałam siebie, po raz kolejny żałując, że nie umiem tego robić jak pies, i zabrałam się za zamiatanie. Z tego co zebrałam spokojnie by drugi Pankracy wyszedł :)

Wróciłam do zaniepokojonego Pana Koali, który snuł teorie co mogę w pralni wyczyniać i pomogłam zakończyć składanie krzeseł, o dziwo bez większych przygód. Potem się tylko upociłam próbując wcisnąć gąbki z powrotem w poszewki i mogłam w spokoju delektować się różowym winem w towarzystwie Resvarii i Kobietypracującej, którzy przy okazji odwiedzin w Ikei przywieźli nam wygodne biurkowe krzesło i równocześnie byli pierwszymi, którzy ujrzeli potwora w całej okazałości ;)

W tak zwanym międzyczasie odwiedziliśmy show motocyklowe, pomacaliśmy i obftografowaliśmy trochę motocykli i nie tylko i porobiliśmy zdjęcia :)

Oto ja na moim maleństwie, które tutaj się nazywa dumnie Ninja 650 :) Nie wiem, czemu w Europie zmienili nazwę, chyba sobie Ninja domaluję na plastikach ;)

Image Hosted by ImageShack.us

Sprawdziliśmy jak się schodzi na kolano ;)

Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

Pana Koala stwierdził, że wygląda jakby się upił i właśnie spadał ;)

Yamaha wystawiła szkółkę, gdzie dzieciaki mogły pojeździć na malutkich motocyklach crossowych. Wyglądały bosko w całym rynsztunku:

Image Hosted by ImageShack.us

Skuterowy klasyk ;)

Image Hosted by ImageShack.us

Skupienie przy oglądaniu nowego Fazera:

Image Hosted by ImageShack.us

Do miasta może być ;)

Image Hosted by ImageShack.us

To kosztuje więcej niż niejedno auto. A to żółte w tle, to już w ogóle, bo to wersja sportowa...

Image Hosted by ImageShack.us

No przypasowała mi ta R6, przypasowała...;)

Image Hosted by ImageShack.us

Piękne malowanie, tego powyżej i poniżej:

Image Hosted by ImageShack.us

Proszę koniecznie zwrócić uwagę na bohaterów drugiego planu :))))) Dziewczyna o mniej więcej moim wzroście próbowała się wdrapać na siedzenie pasażera :) Pierwsze podejście skończyło się niemal wywaleniem motocykla :) Drugie jest uwiecznione, gramoliła się dłuższą chwilę, ale w końcu dali radę ;)

A na koniec, pierogi, część zrobiona, część w wodzie, a reszta była jeszcze na stole.

Image Hosted by ImageShack.us

Jako wałka użyłam butelki po piwie, bo zapomniałam, że jednak rękoma tego ciasta nie rozwałkuję ;))))

I jeszcze komentarz do poprzedniego posta.
Jasne, że utkniecie na autostradzie to nie w Toronto ;) Ale w samym Toroncie ;) też nieźle się jechało po wczorajszym ataku śniegu.
Bieg Mikołajów w speedo widziałam na zdjeciach i mi się zimno zrobiło... Ale Panie Mikołajowe bardzo ładnie się prezentowały ;)
Pierogów nigdy nie lepiłam, ale bardzo je lubię, więc pewnie będę lepić częściej, a jak się robi w dwie osoby, to nie zajmuje tak dużo czasu. Gotowe rozwałkowane ciasto wydaje się być dobrą koncepcją, musze poszukać, czy tu gdzieś jest...
Pierogi oczywiście z kapustą i grzybami :) Jutro chyba się za uszka zabierzemy :)))

środa, 15 grudnia 2010

Ziiimaaa

Zaatakowała. O TAK

A my zrobiliśmy dzisiaj świąteczne pierogi, sztuk proroczych 44 :) Ostało się 39 i jestem zła, że wciągnęłam tego jednego ostatniego, bo by zostało 40. I żaden się nie rozpadł!!! To nasz debiut i rozdziewiczenie, bo żadne z nas pierogów wcześniej samodzielnie nie robiło :)

O sofie, próbach zamachu i pierogach będzie jutro, bo już dzisiaj się mnie nie chce ;)))

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Made In Poland czyli Opowieść Pana Koali cz.1

Chwile trwało zanim w pełni wykształcił się post w mojej głowie, narodził się dawno ale jakoś takoś nie mógł dojrzeć :)
Część z was wie ze do rozmownych nie należę (bo jak sie nie ma nic ciekawego do powiedzenia to po co marnować energię ), ale do rzeczy...
Pewnie chcieli byście widzieć swiat "Koalów" z samczego punktu widzenia, nie ma problemu :) BĘDZIE :)

Na poczatek mała zagadka dla Europejczyków:
Co to jest?

Image Hosted by ImageShack.us


Jak juz wczesniej Pani Koala przekazała, zakupiliśmy kanapę, fotel, oraz piękny stół z krzesłami, choc sam zakup nie wydaje mi się zadnym osiągnięciem (wypłata z bankomatu i przekazanie kasy sprzedawcy nie jest niczym szczególnie cięzkim) to przytarganie tego pięknego cholerstwa było juz małą drogą przez męke ;)

O tym jak zabawnie było napisze pewnie Pani Koala :)
Ja jako ze jest to prawie moj dziewiczy wpis mam lekką tremę, ale cóż, trzeba z tym walczyć :)

Samcza część czytelników pewnie ciekawa jest wrażeń z jazdy tym wielkim potworem (zdjęcie w poprzednim poście :) ). Ogólnie to Coś ma silnik V8 i prawie 5 litrów, jak sprawdziłem ile mocy to jak siedziałem na kanapie to usiadłem głębiej (bus-van mający prawie 300KM).
Wrażenia z jazdy, hmmm powiem wam ze przestawiając się z mojego byle szybciej byle prędzej na luzz i jak dojedziemy to dojedziemy było idealnym posunięciem. W większości masz 2 szerokie pasy ruchu tylko dla ciebie, samochód jedzie dostojnie i jak potrzebujesz to wciśnie w fotel, ogólnie naprawdę naprawdę bardzo pozytywnie. Już się nie mogę doczekać kolejnych jazd po Kanadzie :)

Co do zagadki motoryzacyjnej: TO JEST Toyota YARIS ! nazywa się tu Echo, zapadł mi ten samochód dosyć mocno w pamięć.
Jakby nie było w kraju 300 konnych vanów, wielkich jak smoki pick-upów,SUVów i innych tałatajstw jezdzących po drogach, to takie małe cos jest dosyc duzym udziwnieniem. A jednak jest i troche tego jezdzi.
Pewnie jest dla europoejczyków :) ostatnio usłyszałem w pracy taki epitet pod moim adresem, rozmowa o samochodach ze duze lepsze i wogole a ja się wtrącam i mowie ze duzo pali przeciez takie cos, a oni... no tak zapomnielismy ze ty z Europy, wy tylko paliwo i paliwo ;)

Dobra konczę na dzis zeby nie przesadzic z ilością :) Jaby to czekam na sugestie o czym dokładnie chcieli byście usłyszeć w kolejnej odsłonie "Z życia Koalów, samczym okiem ;)"


PS. Dzis jest u nas -12 stopni, Pani Koala juz zaznała dzis tego przyjemnego uczucia, ja własnie nastawiam się psychicznie i srednio mi to idzie. Trzymajcie kciuki :)

niedziela, 12 grudnia 2010

Upolowaliśmy kanapę!

Niebieską. Ale po kolei.

Jak wiadomo, nasze mieszkanie jest bardzo ascetyczne. Ponieważ mieliśmy powyżej uszu egzystencji materacowej, postanowiliśmy upolować kanapę i przenieść w końcu sypialnię do sypialni. Temat nie jest łatwy do ogarnięcia, bo miejsc z tanimi meblami jest w Toronto całkiem sporo. Są sklepy sprzedające meble używane, są sklepy sprzedające meble po zmarłych, jest w końcu Craigslist oraz Kijiji. Na tych ostatnich nawet można ustrzelić coś za darmo, ale w naszej sytuacji jest to trudne - po pierwsze dostęp do komputerów mamy wieczorem, a po drugie zdążą nas wyprzedzić ludzie z własnymi samochodami.

Najpierw zrobiliśmy rozpoznanie.... a właściwie nie. Najpierw zaczęliśmy o tym rozmawiać :) Bo u nas to już tak bywa, że my najpierw mówimy "Trzeba upolować kanapę" i tak sobie gadamy przez dwa tygodnie, potem robimy rozpoznanie, potem podejmujemy decyzję i jak już w końcu transakcja dojdzie do skutku to mija miesiąc ;) W każdym razie, pogadaliśmy, obwieściliśmy wszystkim dookoła, że mamy chrapkę na kanapkę (hahaha, wiem, koszmarny rym, ale nie mogłam się powstrzymać). W tym czasie robiliśmy rozeznanie internetowe, ale tak bez ciśnienia, bo przecież zawsze można znaleźć coś lepszego. A wszystko co widziałam miało jakieś ALE. Albo brzydkie, albo wygląda na niewygodne, albo wzór nie taki, albo kolor, normalnie jakbym miała tysiąc alternatyw ;) Oczywiście to, co mi się podobało było kompletnie nie na naszą kieszeń, nie mówiąc o sensie kupowania kanapy za 700$, jeśli ona ma być tylko na chwilę. Nawet postanowiliśmy działać, pojechaliśmy do sklepu z używanymi meblami, wybraliśmy faworyta, ale był to faworyt wymęczony rozsądnym kompromisem pomiędzy tym co chcemy, a na co nas stać. A właściwie ile wydać pieniędzy, jak się przyjeżdża na rok. Stwierdziliśmy, że jeszcze zobaczymy inny sklep i Craigslistę i w ogóle....

W końcu przyszedł Ten Dzień. Była to bodajże środa. Weszłam na Kijiji i znalazłam kanapę. I fotel. Nie były brzydkie, nie miały koszmarnego obicia i nawet wyglądały na wygodne. Zaczęłam przeglądać alternatywy i rozmawiać z Panem Koalą, bo a może w sobotę pojedziemy do tego sklepu... Kurde! NIE. Musimy podjąć decyzję, bo tym sposobem zdążymy wyjechać z Kanady a kanapy nie kupimy. Napisałam do właściciela, ten obiecał przytrzymać sofę, a my zabraliśmy się za załatwianie transportu. Jest mnóstwo ogłoszeń od chłopaków, którzy mają vany i pomagają w transporcie. Za 20-40$. W sumie OD 20-40$. A jak się zadzwoni, to się robi 150$. Postanowiliśmy więc wynająć vana licząc na to, że zaakceptują nasze międzynarodowe prawo jazdy, bo ontaryjskiego na razie jeszcze żadne z nas nie ma. Okazało się, ze nie ma problemu, prawo jazdy zaakceptowali, nie wiedząc zapewne, że jest już tak trochę nieważne... Ale jak się przyjmie, że my turystycznie, to jeszcze się mieścimy :) Pan Koala dał znać, że załatwione, transport zaklepany, w sobotę jedziemy po nasze czteroosobowe "maleństwo" ;) A co, jak już polować, to na dużego zwierza! :)

W piątek wieczorem Pan Koala mówi, ze się stresuje, bo nigdy nie jechał czymś tak wielkim.
Ja: To coś ty wynajął?
PK: No tego 14to stopowca (4,2m).
TAKIEGO

Ja: O rany, dasz radę. Nie mieli czegoś mniejszego?
PK: No właśnie nie, nic do czego by ta kanapa weszła.
Ja: Ale jesteś pewny? Ta kanapa ma 2,3m, nie musi leżeć na ziemi, może być na ukos. Poza tym, naprawdę nie mają czegoś co pomieści 2,3 metra?

Sprawdzamy na stronie i oczywiście znajdujemy inne auto. TAKIE :))) Różnica taka dosyć konkretna ;))))

Pojechalim, zwyciężylim, Pan Koala w vanie wyglądał tak:

Image Hosted by ImageShack.us

Pani Koala, która jednak nie prowadziła, gdyż vany nie powodują u niej potrzeby wsiadania za kółko i gdyby to było jakieś sportowe auto, to bardzo chętnie, wyglądała tak:

Image Hosted by ImageShack.us

Oto kanapa zdobyczna, wyglądająca tak dobrze, ze Kobietapracująca myślała, że jest nowa (a ja się muszę pochwalić dobrym polowaniem ;)):

Image Hosted by ImageShack.us

Korzystając z okazji, że mamy vana, podjechaliśmy do Ikei po stół i krzesła i po powstrzymaniu chęci zamordowania ludzi pałętających się jak śnięte owce, zanabyliśmy (prawa autorskie Stardust ;)) taki oto zestaw:

Image Hosted by ImageShack.us

I ja wcale nie jestem odosobniona z tymi śniętymi owcami, Pan Koala się ciskał nawet bardziej niż ja :P I nawet ja go uspokajałam!
Jak ktoś był u nas w Poznaniu, to zestaw jest identyczny, tylko nie pomalowany.

Na temat tego jak się jechało i w ogóle wrażeń, wypowie się wreszcie (MAM NADZIEJĘ) Pan Koala, bo to on w końcu prowadził.
A potem pojechaliśmy na Motorcycle Show i było fantastycznie :)

Znowu mi notka wyszła długa, więc historię show motocyklowego i tego jak mnie Pan Koala do spółki z kanapą próbowali zetrzeć z padołu ziemskiego, zostawię sobie na następny raz :)

wtorek, 7 grudnia 2010

Mówiący ptak, czyli zaskakująca puenta

W okresie od listopada do marca się nie wysypiam. Nie wiem dlaczego, ale obojętnie ile godzin na dobę śpię, budzę się nieprzytomna. I wtedy poranki wyglądają tak:

Image Hosted by ImageShack.us

Śnieg przylazł do Toronto. I podobno zostanie jakiś czas. Odkryłam, że jak nie mam samochodu, to w sumie aż tak dużo przeciwko śniegowi nie mam, pod warunkiem, że mi buty nie przemakają :) Gorzej, jak to wszystko potem topnieje i zamienia się w szarą breję zmieszaną z solą, uchhh, wtedy go nienawidzę. Ale na razie jest tak jak lubię, czyli wszystko jest białe i naprawdę ładnie to to wygląda. Mam nadzieję, że utrzyma się na tyle, żebym mogła zdjęcia porobić.

Pan Koala miał napisać notkę w niedzielę, twierdzi, że nawet zaczął, ale go wena opuściła. Faktycznie jakiś post jest rozpoczęty, miejmy nadzieję, ze muza wróci i wszystko ujrzy światło dzienne :)

Kupiłam sobie Martensy i są boskie, poza tym, że farbują mi pięty :) Miejmy nadzieję, ze w końcu przestaną... Oszczędziłam jakieś 70$, bo w sklepie DM były jeśli dobrze pamiętam za 190$, a ja znalazłam firmę sprzedającą je na ebayu i zapłaciłam jakieś 120$. Jak się uprę, to zawsze znajdę taniej ;)

Image Hosted by ImageShack.us

W sobotę znalazłam kolejną miłość mojego życia, czyli YORKDALE MALL. Jeszcze tylko potrzebuję karty kredytowej bez limitu i mogę tam zamieszkać :) Są marki nieznane zupełnie w Polsce i sklepy marek znanych w Polsce, ale z niedostępnymi sklepami, jak Banana Republic i Victoria's Secret.

Muszę chyba napisać coś kontrowersyjnego, bo mi się komentujący wykruszają a ego cierpi ;)))

A ponieważ dzisiaj ja nie mam weny i piszę, żeby był znak, że żyję, zakończę historyjką, która zostanie historią tygodnia, a może nawet miesiąca :)

Dzisiaj do pracy przyszedł na chwilę Alex, czyli kolega Jami pracujący z nami w piątki i w soboty. Powiedział Georgii, że w sobotę prawie przyniósł ptaka i czemu jej nie było. Pytam więc, o co chodzi z tym ptakiem.

G: Bo kolega Alexa ma do sprzedania ptaka i ten ptak mówi.
J: Czyli papuga?
G: No chyba tak, w każdym razie mówi.
J: Ok, a po kiego licha ci ten ptak.
G: Bo już jednego mam i jest samotny, a ten mówi. I wiesz, jakiś czas temu miałam włamanie, jak się zdarzy jeszcze raz, to mi będzie mógł powiedzieć kto to zrobił.

Zamrugałam dwa razy, kiwnęłam głową i odczekałam chwilę, żeby sprawdzić czy ona żartuje. Potem zużyłam całą energię na powstrzymanie się przed parsknięciem śmiechem na cały głos. Jakby tego było mało, Georgia postanowiła kontynuować.

G: Chociaż nie wiem czy to nie za drogo, 150$ za używanego ptaka.
J: ...co masz na myśli mówiąc "używany"...?
G: No wiesz, on nie jest taki nowy, ze sklepu, on już był używany.

Niestety nie dałam rady, pokiwałam głową i uciekłam, żeby się wyśmiać :))))) Jak opowiedziałam Jami i Alexowi całą sytuację, Jami się zakrztusiła kawą i popłakała, a Alex najpierw mnie błagał, żebym powiedziała, że ona żartowała, a potem powtarzał "Boże, ja jej nie mogę teraz sprzedać tego ptaka, przecież on nie mówi! Ale jak ona to sobie wyobraża, że ptak jej powie "Odjechali niebieskim Chevroletem?!?!" :)))

I niech mi ktoś powie, że pracując w biurze bym takie jednostki spotkała :))))

sobota, 4 grudnia 2010

"Łatwe, pewne siebie szyderstwo jest chyba przywilejem młodości"

Właśnie trafiłam na rewelacyjny wywiad w Wyborczej z Andrzejem Stasiukiem. Przyznaję bez bicia, nic Stasiuka nie czytałam, kojarzył mi się zawsze z pretensjonalnością i pozą wielkiego artysty. Nie wiem dlaczego, ale tak to mi w głowie utkwiło, że nie miałam ochoty sięgać po jego twórczość. Po tym wywiadzie na pewno sięgnę. Jeden z najlepszych, jakie czytałam w życiu.

"Eustachy Rylski ma rację, że jesteśmy nacją młodą i dziką. Strasznie popieprzoną historycznie, zakompleksioną, przedziwną. Zawsze w tym kraju jest puste miejsce po czymś. A to po Wschodzie, gdzie byliśmy, a to jest dziura po Żydach, którzy byli tutaj. 

Postrzelana ta Polska jest. Przesunięta w niemieckość, która kiedyś była słowiańska. Kruchy kraj. Kruchy lód. Gdziekolwiek się nadepnie, coś pęka, a pod spodem coś innego się pojawia. I w dodatku ochrzczeni też tak nie za bardzo, bo pod przymusem unicestwienia. I to Niemiec nas ochrzcił! Żeby chociaż jakiś ze wschodu misjonarz, a tu nie (śmiech). 

Dziwni jesteśmy. Stoimy w rozkroku. Między przyszłością, upragnionym dwudziestym pierwszym, drugim wiekiem i wśród tych trupów nieszczęsnych, na cmentarzach. Rozdarci."

"Upija się pan? 

- Rzadko. Winem. Pan doktor powiedział: zero piwa. I sam. Bo Monika oddaje się winu w duchu apollińskim. Rozmawiać chce długo, sączyć, biesiadować. A ja to w duchu dionizyjskim się uwalam. Zamykam się w swoim szałasie, puszczam głośną muzykę, oglądam zdjęcia, wspominam. Mam wiele albumów fotograficznych. Oglądam je i znajduję w nich to wszystko, czego nie ma na moich fotografiach."

"Elita intelektualna kraju zginęła. 

- No nie. Bez jaj. Jaka elita intelektualna, ludzie?! Jaka elita intelektualna idzie do władzy?! Pani przesadza. Zginęli urzędnicy powołani do administracji, do zarządzania tym całym naszym bałaganem. Naprawdę inaczej sobie wyobrażam elitę intelektualną niż jako posłów w naszym Sejmie. Oni w żaden sposób nie imponują mi intelektualnie, a jeśli pani imponują, to gratuluję."

Całość znajdziecie TUTAJ.

piątek, 3 grudnia 2010

Nie wiem na ile znasz historię, czyli jak mnie zdenerwować

Po pierwsze, zmieniłam sposób komentowania - trzeba kliknąć na "Prześlij komentarz" i się pojawia nowa strona, na której można zaznaczyć, że dalsze komentarze pod daną notką będą przysyłane na maila. Dajcie znać, czy taka forma jest ok, czy jednak wolicie dawną, bo mnie to jest obojętne :)

A teraz wracam do paru luźnych historii, które miałam do poprzedniej notki włączyć, ale zapomniałam. Czyli będzie m.in. o moim znienawidzonym współpracowniku, który na szczęście jest tylko raz w tygodniu.

Tak w uogólnieniu to ludzie tutaj nie mają specjalnych uprzedzeń do Polaków. Ci ludzie, których dotychczas spotkałam. Każdy gdzieś tam jakiegoś Polaka zna lub znał, albo osobę o polskich korzeniach. Wszyscy wykazują całkowite zdumienie, że jestem tu od dwóch miesięcy, ze względu na mój angielski. Niestety mam akcent (a myślałam, ze nie mam, w Anglii praktycznie nie rozpoznawali, że jestem ze wschodniej Europy), ale podejrzewano mnie również o bycie Brazylijką, więc może po prostu jakiś obcy akcent mam, ale nie zawsze są w stanie określić skąd. Natomiast mówię płynnie, używając też "nowoczesnych" sformułowań, co zaskakuje tubylców i mnie chwalą, że nie spotkali nikogo, kto by tak władał językiem nie mieszkając wcześniej w obcym kraju. Stąd ja się teraz chwalę Wam :)))) Duże ukłony tutaj należą się Mojej Mamie, która mnie zapędziła na angielski jak miałam 10 lat i mocno pilnowała, żebym opanowała go dobrze. Oglądałam bajki po angielsku, miałam prenumeratę Newsweeka, książki, prywatne lekcje, itd. Wysiłek Mojej Rodzicielki się opłacił i każdemu teraz opowiadam dlaczego mówię tak jak mówię :)
Poza tym dużo oglądam seriali i czytam amerykańskie portale, staram się być na bieżąco ze słownictwem, żeby nie brzmieć książkowo.

Poza Młodym, czyli Kubańczykiem, nie znam praktycznie osób, które by miały intensywną styczność z imigrantami polskimi, stąd nie podchodzą do mnie stereotypowo. Młody to zupełnie inna historia, on ma dość fascynującą wizję świata, którą mi przedstawia praktycznie codziennie. Ostatnio mnie zapytał, czy Pan Koala jest zaangażowany w bycie futbolowym chuliganem. Wszyscy, którzy znają Pana Koalę o Gołębim Sercu, mogą sobie wyobrazić moją minę po tym pytaniu :) Śmiejąc się odparłam, że to już bardziej ja się interesowałam tematem, a nie on. Młody się bardzo zdziwił, bo słyszał, że każdy Polak kibicuje jakiejś drużynie i umie się bić, bo wszyscy Polacy są wysocy i umięśnieni. I oglądał ustawki na Youtube i strasznie go to rajcuje i bardzo by chciał wziąć udział w takiej bitwie. Odparłam, ze jak chcą się lać po mordach, to proszę bardzo, tylko niech to robią w lesie a nie na stadionach i zapewniłam, że nie chce być w środku ustawki... Ale Młody jest gangsta i cool i twierdzi, że dałby radę :)))))
Do Młodego będę wracać, bo jest źródłem mojej nieustającej radości w pracy :) Jakbyście nie wiedzieli, to na Kubie najlepiej było jak im pomagali Sowieci. Niestety ZSRR się rozpadło i teraz im nie pomagają, więc Kuba musi kupować jedzenie od Chińczyków (?!). Aha, Polska była częścią ZSRR jakby co :) Oświeciłam go, że się myli, ale nie było łatwo.

No i przechodzimy płynnie od plusa do minusa, czyli gościa, którego szczerze nie cierpię. Koleś ma irytujący sposób bycia - wszystko co mówi musi być zabawne. A nie jest. Uwielbia niby kontrowersyjne porównania ("... to tak jakby powiedzieć, że Hitler był przyjacielem Żydów"), jak coś mówi, to powtarza tę samą rzecz po kilka razy napawając się swoim domniemanym dowcipem i inteligencją. Uważa się również za bardzo bystrego, równocześnie uznając, że cała reszta populacji to idioci. Powtarza te same żarty, a czasami mówi wydymając usta jak mała dziewczynka - np ktoś zostawił miseczkę w kształcie jabłka przy kasie, wziął ją żeby odłożyć na półkę ze słowami "Głupie jabłko" wypowiedzianymi właśnie wydętymi ustami jak dziecko.
Pewnie drażniłby mnie tak ogólnie jak mnie drażni wiele osób, gdyby sprawa nie zaczęła być personalna.
Cały czas coś było nie tak z ogrzewaniem, naprawiali je bodaj z dwa tygodnie. Siedzimy sobie i zauważam, że chłodno jest znowu.

Koleś: Jesteś przecież z Polski, powinnaś być przyzwyczajona.
Ja: Jestem z Polski a nie z Syberii, w mojej części kraju zdarzają się zimy bez śniegu.
K: Przecież Polska jest na szerokości geograficznej Moskwy, chcesz mi powiedzieć, ze w Moskwie nie ma śniegu? To jakby powiedzieć, ze Hitler i Stalin...
J: Ej, jest Moskwa, jest Warszawa, jest Poznań, jest Berlin. Mam bliżej do Berlina niż do Warszawy, o Moskwie nie wspominając.

Coś zamamrotał i poszedł. Na tłumaczenie różnic pomiędzy klimatem kontynentalnym a umiarkowanym przejściowym nie miałam siły. Mam tylko nadzieję, ze nie sprawdzi jak wygląda obecna zima w Poznaniu, bo już mu nie wytłumaczę, że dwa lata temu praktycznie śniegu nie było...

Inna sytuacja, opowiadał, że mieli straszną awanturę w drugim sklepie z klientem Żydem i jego matką. Podkreśliłam, ze był Żydem z tego powodu, że klient jako jeden z wielu argumentów w kłótni podawał, że jego matka przeżyła Auschwitz. I słyszę jak Koleś mówi:
"Jego matka wyglądała jakby ledwo co skończyła sześćdziesiątkę, nie wiem jak wygląda twoja znajomość historii, ale powiem ci jak to wyglądało w trakcie II Wojny Światowej"... Zacisnęłam zęby, ale wewnętrznie miałam ciśnienie na takim poziomie, że aż mi się pięści zacisnęły. Koleś lepiej wie jakie są temperatury w moim kraju, a teraz lepiej ode mnie zna historię! Nie no, moja znajomość historii nie obejmuje II Wojny, w końcu to tylko na nas napadnięto i na naszym terytorium mordowano w obozach, notabene również obywateli polskich, niespodzianka kretynie.
Również się dowiedziałam, że angielski jest BARDZO trudnym językiem, bo są słowa, które się tak samo wymawia, ale inaczej pisze i mają inne znaczenie. Uch. Na szczęście pracuje u nas tylko jeden dzień w tygodniu, częściej bym go nie zniosła.

A na koniec postanowiłam bezczelnie skorzystać z pomysłu Lotnicy i będę wrzucać Garfielda od czasu do czasu :) Na dobry początek, albo koniec, zależy jak mi się zachce :)

Image Hosted by ImageShack.us

środa, 1 grudnia 2010

Punk rock z łezką w oku

Czytając wywiad z Krzysztofami Grabowskimi przypomniałam sobie o, nieżyjącym już niestety, Skandalu, pierwszym wokaliście Dezertera, jeszcze z czasów SS20. Dlaczego Skandal zmarł w 1995 roku nie wiadomo w gruncie rzeczy do dziś - niektórzy mówią, że przedawkował heroinę, od której nigdy nie udało mu się uwolnić, inni, że został śmiertelnie pobity przez policję. Nie zmienia to faktu, że był zagubionym, wrażliwym chłopakiem, który stał się częścią punkrockowej legendy.

Przechodząc z linka do linka trafiłam na materiał emitowany w TVP "Idź pod prąd", z udziałem Roberta Brylewskiego, Krzysztofa Grabowskiego, Tomka Lipińskiego i Siczki, który ku mojemu rozbawieniu nazywa się Eugeniusz Olejarczyk :) Niby wiedziałam, że Siczka to nie Siczka w dowodzie, ale żeby Gieniu? :)))))
Uwielbiam dokumenty o polskiej muzyce, a tego jeszcze nie widziałam, więc cieszę się tym bardziej, że go znalazłam. Rzecz traktuje o polskiej scenie punkrockowej w latach 80tych, która jest jedynym powodem, dla którego żałuję, że nie jestem starsza... I nawet chłopaki jakoś na ludzi powyrastali ;) Akcent kanadyjski jest, bo przez Kanadę szedł list napisany do Radia Wolna Europa przez chłopaków z KSU, z prośbą o puszczenie ich muzyki.

Swoją drogą ciekawa jestem ile osób obejrzy i jak będą wyglądać statystyki tej notki ;)
Bardzo się mnie podoba myśl przewodnia dokumentu:

"... pływanie pod prąd bardzo wyrabia mięśnie" - Zbigniew Herbert





A na koniec historyjka, jak to Janusz "Gruda" Grudziński, czyli klawiszowiec Kultu pierwszy raz marihuanę palił. Nie pamiętam, czy historyjkę słyszałam osobiście, czy pochodzi z książki "Kult Kazika". Otóż Gruda pierwszy raz w życiu trawkę zapalił w nocy z 12go na 13go grudnia 1981 roku na jednej z wielu w owym czasie imprez. Wracając nad ranem do domu zobaczył czołgi - wtedy jeszcze się ucieszył, że towar całkiem fajny, ale też się lekko zaniepokoił, bo trawa mu się raczej z pozytywnymi emocjami kojarzyła, a czołgi pozytywnymi ciężko nazwać. Jak wrócił do domu, włączył telewizor i jak cała Polska, zamiast Teleranka zobaczył Jaruzelskiego wprowadzającego stan wojenny. Wtedy podjął decyzję, że jak jego palenie ma mieć takie skutki, to on więcej świństwa do ust nie weźmie :)))
Jeszcze parę lat temu twierdził, że tego postanowienia się trzyma, więc nie mam podstaw by mu nie wierzyć ;)