niedziela, 31 lipca 2011

Arrrgghhhh

Tak wiem, miało być o wycieczce. I o pracy. I o czymś tam jeszcze. Ale od trzech dni prowadzimy nierówną walkę z moim laptopem. Postawilismy system trzy razy. Przetestowaliśmy pamięć, poprawiliśmy chłodzenie procesora, wymontowaliśmy kartę wifi, która była też podejrzewana o psucie systemu. W końcu Pana Koalę olśniło, że jeszcze nie sprawdziliśmy dysku i to był strzał w dziesiątkę. Udało się postawić system tak, że w miarę chodzi a start następuje w 4 minuty a nie 10. Ale przynajmniej mamy diagnozę, a teraz próbujemy zapudrować pryszcza, bo nowy dysk kupimy w Polsce z powodu znacznej różnicy w cenie.

Tym sposobem, napiszę coś konrketnego jak już odzyskam wszystko co jest do odzyskania, poinstaluję wszystko co mi jest do życia i bloga potrzebne i przestanę mieć ochotę przywalić sprzętem w ścianę. I jak wrócimy z Zoo :)))

wtorek, 26 lipca 2011

Dotarliśmy na wyspy :)

No, udało się tym razem. Jedyny minus, że jakoś tak nieprzygotowani pojechaliśmy, ani koszyka piknikowego, ani jedzenia, ani konkretnych planów, kocyk jedynie wzięliśmy. I wodę. I słońca nie było, więc nie wzięłam kapelusza.
Ale głównym celem (moim przynajmniej) było zrobienie zdjęcia panoramy Toronto własnoręcznie, żeby już nie musieć kraść z internetu i cel został osiągnięty :)

piątek, 22 lipca 2011

Takie tam, upalnie

Wczoraj w Toronto padł rekord ciepła. Temperatura sięgnęła 38 stopni, a odczuwalna 49. Ostatni raz coś takiego czułam po wylądowaniu w Tunezji, jak wiało Sirocco. A i tak było bardziej sucho, musiało być, bo nie pamiętam stróżek potu na twarzy i plecach, a takowe pojawiły się wczoraj i aż mnie oczy szczypały. Pan Koala miał wolne, chciał wyjść na zakupy, ale ściana gorąca wepchnęła go z powrotem do budynku :) Z tego co piszą, był to najcieplejszy dzień w historii Toronto. Lucky us :)
Ogólnie to upały mamy od tygodnia, ja w sumie nie mam z tym aż takiego problemu, bo dobrze znoszę ciepło, choć wilgotność powodująca ciągle mokry pysk bywa dobijająca. Ale podobno w Nowym Jorku jest gorzej ;) U nich wilgotność sięga 80%, w Toronto teraz jest 40%, w nocy ma skoczyć do okolic 60% - miejmy nadzieję, że to z powodu zapowiadanych na jutro burz. 

W pracy powiedziałam, że odchodzę pod koniec sierpnia. Stwierdziłam, że za dużo nerwów mnie kosztuje zastanawianie się kiedy mam powiedzieć i jak zareagują w świetle mojego zaangażowania w projekt nowego systemu. Doszłam do wniosku, że oni mogą być skurwielami, ale ja chcę być fair w stosunku do samej siebie i poinformowałam odpowiednio wcześnie, żeby mieli czas na jakiekolwiek manewry. Projekt jest w fazie bardzo początkowej i charakteryzuje się kompletnym chaosem, jak również sporą dawką niewiedzy i ignorancji. Na przykład sama się uczę nowego systemu z wyproszonych manuali, bo właściciel nie wiedział nawet, że jakieś manuale istnieją i był ciężko zdziwiony, że dokumentuję procesy biznesowe. Nie wiedział również po co to robię, co tylko potwierdziło moje przypuszczenie, że nie ma pojęcia o zarządzaniu projektem. Nowy system jest stworzony pod ekrany dotykowe, o czym właściciel jeszcze nie wie, bo systemu nie widział i ekrany planuje kupić w późniejszym czasie. Obstawiam, że bardzo się ucieszy jak mu powiem, że z mojego punktu widzenia wprowadzanie nowego oprogramowania na sprzęcie który mamy to cofnięcie się o parę kroków i poważne spowolnienie pracy. Na dodatek dwa dni temu zmarł ojciec nieoficjalnego szefa projektu, a w żydowskiej tradycji przez tydzień się obchodzi żałobę, więc do tego wszystkiego mamy tygodniowe opóźnienie, bo bez J. właściciel nie wie co robić z projektem. Rozbraja mnie sposób w jaki ta firma jest zarządzana. W każdym razie przejęto się naszymi wizami i zaczęły się pomysły co mogą zrobić, żeby przekonać urząd, że jednak jestem potrzebna na kanadyjskim rynku pracy. Bardzo to miłe, ale niestety za późno :)

System postanowił również dać nam trochę pieniędzy, co było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Najpierw dostaliśmy mniejszy zwrot podatku niż nam skalkulował program. Nie wiem dlaczego, bo wyjaśnienie było na zasadzie "zmniejszyliśmy kwotę w polu 303, stąd zwrot wyniesie tyle". Git, nadal nie wiem jednak DLACZEGO. Odpuściłam i czekałam dzielnie do lipca na spodziewany zwrot GST. Wypłaty są podobno 5go lipca. Nadszedł ten dzień i oczywiście na koncie cisza. Po tygodniu dostaliśmy listy, że nie mogą skalkulować zwrotu, bo nie dostarczyliśmy wymaganych dokumentów. Szlag mnie trafił, bo wiem, że dokumenty wysyłałam. Miałam je wysłać ponownie w tym tygodniu, ale zapomniałam, chyba przez ten upał. Dzisiaj wchodzę na konto i widzę zwrot GST. 3 razy większy niż się spodziewałam. Może mi przyślą kolejny list z wyjaśnieniem ;) W każdym razie nie wnikam, nadwyżka finansowa zrobiła się już bardzo ładna, co oznacza, że najpewniej skorzystamy z wycieczki na lodowiec, którą to nieśmiało proponował Pan Koala, a która nie była pewna właśnie z powodów finansowych :)))) Z tej również okazji idę dzisiaj na zakupy, bo już mam dosyć chodzenia w tych samych spodniach. 

W niedzielę planujemy się w końcu dostać na wyspy. Trzymajcie kciuki, żeby się nam udało ;) Zostały nam cztery weekendy i już wszystkie mamy zaplanowane, więc parę rzeczy nam niestety wypadło, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to nadrobimy :) 

wtorek, 19 lipca 2011

Indy, czyli fajniejsza Formuła 1

Wszyscy są zdziwieni jak to mówię. Niektórzy wręcz nie dowierzają, inni stwierdzają, że to nie może być prawda. A właśnie, że jest tak jak mówię ;) W zeszłym tygodniu do Toronto zjechały głośne maszyny, a my oczywiście takich okazji nie przepuszczamy, więc wybraliśmy się na wyścig. Wcześniej ja sama się wybrałam na free Friday, podczas którego cały teren był otwarty i wszędzie można było wejść i porobić zdjęcia. No, prawie wszędzie, nie wpuszczali na trybuny VIPowskie, jedyne z zadaszeniami, na które trochę grosza trzeba wydać :)

piątek, 15 lipca 2011

Kingston w Ontario, nie na Jamajce ;)

No i dotarliśmy do końca długiego weekendu. W drodze powrotnej ze stateczku zatrzymaliśmy się w Kingston, bardzo urokliwym miasteczku, z ciekawą historią.
Leży w miejscu, w którym rzeka Św. Wawrzyńca wpada do Jeziora Ontario i w XVII wieku było ważnym punktem handlowym na mapie Ontario. W 1841 roku na krótko zostało stolicą Prowincji Kanady, znacznie dłużej natomiast odgrywało ważną rolę militarną.

czwartek, 14 lipca 2011

Dużo wysp, a ściślej 1000

No dobra, koniec obijania się, czas na dalszy ciąg naszego poprzedniego weekendu. W ogóle muszę przyspieszyć, bo jeszcze ze dwie notki mnie czekają, w ostatni weekend znowu wybyliśmy (tym razem w obrębie Toronto), pomarudzić na robotę chciałam, tematy sie piętrzą, a ja się obijam ;)

W niedzielę postanowiliśmy odwiedzić Kingston, o którym czytałam, że ładne i historyczne, a na dodatek w pobliżu stateczkiem na rejs można popłynąć. Wszyscy, ale to wszyscy się rozpływali z zachwytu nad tysiącem wysp, więc byliśmy podekscytowani wyprawą. Do dyspozycji mieliśmy znowu Corollę - mocno fuksiarsko, bo nie dość, że samochód próbowaliśmy zarezerwować bodajże tydzień przed, co graniczyło z cudem, to jeszcze znowu nam się trafił darmowy upgrade. Znowu nie wyruszyliśmy o świcie ;) Wybraliśmy rejs godzinny, startujący z Ivy Lea - jako alternatywę mieliśmy rejsy z Gananoque, 1,5h albo 3h. Ten pierwszy to chyba to samo co my mieliśmy, tylko że Gananoque jest 15 minut dalej na trasie rejsowej niż Ivy Lea. Na miejscu czekał taki stateczek:

piątek, 8 lipca 2011

Ekscytacja :)

Obudziłam się dzisiaj rano, wypiłam standardowe dwie kawy do śniadania i poczułam narastającą ekscytację. Panie i Panowie, został nam niewiele ponad miesiąc pracy w naszych burdelach. W sierpniu ostatni raz zapłacimy czynsz i ostatni raz kupimy metropassy. Spakujemy się i wybędziemy na ponad trzy tygodniowe wakacje. Potem wypowiemy umowy wiążące nas z bankiem, telefonem, internetem, wyślemy ponadprogramowy bagaż do Polski i spróbujemy upchnąć resztę do naszych czterech walizek czekających cierpliwie w sypialni. Wszystko po to, by zacząć kolejny etap wędrówki :)

Po głowie zaczynają chodzić podsumowania, myśli o miejscach za którymi będziemy tęsknić, o ludziach, których nam będzie brakować i o rzeczach, których z ulgą się pozbędziemy. Gdzieś tam kłębi się podniecenie i lekki stres, jak będzie tym razem? Czy wszystko pójdzie tak sprawnie jak tutaj? Czy znowu nasze szczęście będzie nam dopisywać? Jak zniesiemy kolejne miesiące huśtawki emocjonalnej? Najpierw jednak będą hot dogi na Orlenie, zapiekanki z Chaty Polskiej i Zielonej Budki i domowe jedzenie pod szyldem U Mamy :)))

Posiedzimy w Polsce chwilę, głównie towarzysko i przygotowawczo do kolejnego etapu, jakim jest... Szkocja :) Celem jest Edynburg, miasto z najniższym bezrobociem w UK, z bardzo silnym sektorem finansowo-korporacyjnym, który miejmy nadzieję za jakiś czas mnie przygarnie. Jak będzie? Czy przyzwyczaimy się do poziomego deszczu? Ile czasu minie zanim zacznę rozumieć Szkotów? Czy wiatr i szarość będą lepiej znośne od "-27 with windchill" i koalowych kalesonów noszonych do końca marca? Czy dam radę z powrotem wciągnąć się w ciężką pracę jaką jest edukacja? Co nam się spodoba, a czego będziemy nienawidzić równie mocno jak TTC? Czy zostanę rekinem finansjery... a nie, tu już za daleko płynę ;))))

Tak mnie naszło dziś, żeby się podzielić w skrócie dalszymi planami. Oczywiście jeszcze nam duuużo zostało do zobaczenia, opisania i obfotografowania tutaj, w końcu Kolumbia Brytyjska sama się na blogu nie przedstawi :) Mam nadzieję, że będziecie z nami też po drugiej stronie Wielkiej Kałuży :)

A póki co, pędzę napawać się znowu rykiem silników i zapachem spalin, bo w ten weekend do Toronto zjeżdża Indy i celebruje swoje 25lecie. Miłego dnia!!! :)

czwartek, 7 lipca 2011

Domek w dziczy, czyli nie wiemy gdzie byliśmy...

W piątek świętowaliśmy urodziny Kanady, więc siłą rzeczy w sobotę chwilę chcieliśmy pospać :) A właściwie może nawet nie pospać, ale spędzić leniwy poranek z pysznym śniadaniem (Koalowa jajecznica rządzi!), kawką i zerowym ciśnieniem na cokolwiek. W czwartek zupełnie przypadkiem się zgadałam z kolegą z pracy, że nie mamy koncepcji na sobotę oprócz klifów w Scarborough, a że kolega nie ma samochodu (nie opłaca mu się płacić horrendalnego ubezpieczenia po burzliwej młodości) i nie chciało mu się siedzieć bite trzy dni z rodzicami w dziczy, zaproponował, że pojedziemy razem w sobotę do jego chatki. Nam dwa razy takich propozycji składać nie trzeba :)

wtorek, 5 lipca 2011

Canada Day, czyli chyba nie dotrzemy na te wyspy...

Coś nie jest nam dane dotrzeć na wyspy Toronto. Pamiętacie jak nie dotarliśmy na smocze łodzie. Otóż jak wpadnie Wam kiedyś do głowy wybrać się na wyspy podczas państwowego, najważniejszego święta w roku, to pomyślcie jeszcze chwilę... Nie wiem skąd nam w ogóle przyszło do głowy pchanie się tam, gdzie zdecydowało się wepchnąć pół Toronto, ale jak zobaczyliśmy tłum większy od tego na smocze łodzie, to się tylko roześmialiśmy i pojechaliśmy spędzić leniwy dzień na plaży.