czwartek, 11 marca 2010

Pręty i bambusy czy magiczne ręce

Byłam wczoraj na masażu, pierwszy raz w życiu. Było bosko, Pan (chyba) Witek mi dzielnie rozgniatał tłuszcz i wcierał olejek, a przy okazji sobie trochę pogawędziliśmy. I tu  potrzebny jest mały wstęp wyjaśniający.

Jakiś czas temu pracowałam w pewnej firmie i miałam w dziale bardzo ulubioną koleżankę, nazwijmy ją Dorotką. Dorotka nie narzekała na finanse z racji poślubienia pana Dyrektora z owej firmy, a w moim dziale była głównie po to, żeby zgarniać kasę robiąc niewiele i czekać na upragnioną ciążę. Miała wiele wkurwiających przypadłości, a jedną z nich było nieustanne wymienianie co ją ile kosztowało i zwykle były to kwoty powalające dla osoby zarabiającej wówczas niewiele ponad 2000brutto. Ponieważ Dorotka swego czasu spasła się mocno, postanowiła się mocno odchudzić, oczywiście jak najmniejszym kosztem (fizycznym znaczy się). Znalazła jakąś magiczną Panią w okolicach swojej hacjendy, która opracowała jej dietę i wykonywała katorżnicze masaże prętami. Masaże bolały jak jasna cholera, a Dorotka każdy z nich przypłacała konkretnymi siniakami, o których opowiadała przegryzając marchewkę. W ogóle mam wrażenie, że jej dieta była oparta na jabłkach i marchewkach, co jest dość kuriozalne jak na moją wiedzę, ale tym razem nie o tym. Prawie za każdym razem również podkreślała, że płaci owej Pani 250zł za każdą wizytę, ale są to dobrze wydane pieniądze, bo schudła, a teraz pręty genialnie modelują jej ciało. Stwierdziłam, że modelowanie ciała brzmi kusząco, ale jednak miałabym opór przed wydaniem takiej kasy za to, że mnie ktoś skatuje prętami, więc temat poszedł w zapomnienie, szczególnie, że zmieniłam pracę i mogłam nareszcie od ulubionej Dorotki i jej opowieści się odizolować.

Od czasu do czasu kusiły mnie jednak zabiegi wspomagające walkę z cellulitem i tłuszczem, ale z racji cen jakoś nie przystępowałam do działania. Aż odkryłam, że na basenie, do którego chadzamy jest gabinet masażu i 45-minutowy masaż rozbijający tłuszcz kosztuje 60zł, więc zażyczyłam sobie zestaw dziesięciu na urodziny. Przytulny, mały pokój, fachowy stół (taki z dziurą na pysk ;)), przyciemnione światło, relaksująca muzyka i miły Pan, profesjonalnie zabierający się za moje fałdy. Zapytałam, czy będę miała siniaki, bo wiele słyszałam o tych zabiegach, Pan stwierdził, że może parę wyjść, jeśli mam skłonności, ale generalnie nie powinny. I zaczął opowiadać o alternatywnych usługach istniejących na rynku, z których jedną jest masaż bambusami. Trafiła do niego Pani po takim masażu - jak ją zobaczył zapytał, czy miała wypadek, bo kobieta nie miała siniaków, tylko była jednym wielkim siniakiem. Wymienił również Panią z wioski X, która masuje prętami i ma teorię, że siniaki muszą być, bo jak się goją, to się spala tłuszcz. Zaczęłam się śmiać i mówię, że pracowałam z dziewczyną, która do niej chodziła i płaciła za to jakieś koszmarne pieniądze. Pan potwierdził, że za serię 10ciu zabiegów plus przygotowanie diety, Pani z prętami zgarnia jakieś 3000zł.
Oczywiście musiałam dopytać, jak to jest z tymi siniakami - otóż jest to prawda, że gojenie siniaków spala tłuszcz. Ale oprócz tłuszczu spala również parę innych rzeczy, takich jak mięśnie, bądź ochronę stawów (albo ścięgien, coś mogłam pomylić, bo mi błogo było :)). A przy okazji można uszkodzić naczynia krwionośne zbyt gwałtownym naciskiem. Wspólnie pobiadoliliśmy nad głupotą ludzką, która powoduje, że znajduje się mnóstwo ludzi, którzy są gotowi zapłacić ciężkie pieniądze za zrobienie sobie krzywdy, Pan dodatkowo pobiadolił nad stanem wykształcenia polskich masażystów.

Masaż był boski, jak już wspomniałam, krew mi krążyła jeszcze przez parę godzin, miałam ładnie zaczerwienioną skórę i wydzielałam takie ilości ciepła, że Pan Koala podejrzewał gorączkę. Wmówiłam sobie, że już widzę efekt, chociaż na logikę jeszcze takiego na pewno nie ma :) Ale czuję się rewelacyjnie i już się nie mogę doczekać jak to będzie wyglądać po całej serii. Nieco mnie bolą niektóre części, no ale cóż, domyślam się, że rozbijanie nagromadzonego tłuszczu do przyjemnych i bezbolesnych nie może należeć. Mam szczerą nadzieję, że ładnie mi się to skomponuje z dietą i treningiem, który sobie opracowałam.

Na temat diety i treningu jeszcze pojawi się notka, bo to kolejny interesujący temat i przykład ludzkiej ignorancji. A póki co idę dalej chichotać wrednie i wspominać posiniaczoną Dorotkę zagryzającą marchewki :)))))

poniedziałek, 1 marca 2010

Przystojni mężczyźni i brutalne kije

Odczuwając potrzebę lepszego zrozumienia naszej wkrótce-tymczasowej-ojczyzny, obejrzeliśmy wczoraj finałowy mecz hokeja USA vs Kanada, który to nasza wkrótce-tymczasowa-ojczyzna wygrała 3:2, zdobywając tym samym złoty medal olimpijski.

Kanada na punkcie hokeja ma totalnego fioła. A ściślej ma fioła na punkcie praktycznie każdego sportu wymagającego założenia łyżew, przy czym hokej ma status religii narodowej. W naszym pięknym kraju nad Wisłą hokej specjalnie popularny nie jest, dość wspomnieć, że oprócz igrzysk, ani razu na żaden mecz w TV nie udało mi się trafić. Oczywiście wszyscy znają Czerkawskiego i mojego osobistego ulubieńca Oliwę, który niejeden nos złamał i swój również niejeden raz składał, ale poza tymi panami, ów sport specjalnych emocji w Polsce nie wzbudza.
Hokej powstał de facto w Kanadzie, więc wszelkie gorące uczucia nie dziwią, pomimo tego, że wymyślili go nudzący się angielscy żołnierze. Ale w gruncie rzeczy cała Ameryka Północna się na Anglikach opiera, więc wnioskuję, że nie stanowi to dla Kanadyjczyków problemu. Michaelem Jordanem hokeja jest Wayne Gretzky, Kanadyjczyk (a jakże), który (za Wikipedią):
"Ustanowił 40 rekordów zdobytych punktów sezonu regularnego, 15 rekordów play-off, 6 rekordów meczu gwiazd NHL, zdobył 4-krotnie Puchar Stanleya z Edmonton Oilersoraz zdobył 9 razy tytuł MVP sezonu i 10 razy Art Ross Memorial Trophy. Jest jedynym jak dotąd zawodnikiem, który kiedykolwiek zdobył ponad 200punktów w sezonie zasadniczym. W 15 sezonach NHL, a w 13 z rzędu, zdobył ponad 100 punktów". 
Karierę zakończył w 1999r., a obecnie całą Kanada kocha Sidneya Crosby, który nie dość że jest typowany na następcę Gretzkiego, to jeszcze wczoraj strzelił Amerykanom bramkę śmierci w dogrywce.

Jedyny kontakt, który miałam kiedykolwiek z hokejem to był pseudohokej na sali podczas wuefu w liceum. Charakteryzował się ogólnym chaosem, niezorganizowaniem i swoistym sadyzmem jak się weźmie pod uwagę, że żadna z nas nie miała ochraniaczy na nogach. Tymczasem prawdziwy hokej mnie urzekł i raczej nie będę miała problemu, żeby się do niego przekonać, a nawet już sprawdzaliśmy ile kosztują bilety w Toronto :) Niestety nadal nie wiemy, bo rozpiętość cenowa na różnych stronach była taka, że się poddaliśmy i postanowiliśmy sprawdzić po prostu na miejscu. Hokej mi się podoba, bo jest szybki i brutalny i pewnie podobałby mi się jeszcze bardziej, gdybym potrafiła nadążyć za krążkiem i go widziała więcej niż przez 30% meczu. Może na żywo lepiej widać, a może to kwestia przyzwyczajenia, ale w TV naprawdę mam problem, żeby to małe czarne cholerstwo znaleźć inaczej niż wnioskując po ruchach zawodników :) Generalnie lubię brutalne sporty, być może to jakiś pierwotny atawizm, ale zwyczajnie lubię jak się panowie po pyskach piorą. Co z kolei dało mi do myślenia, dlaczego zarówno Amerykanie jak i Kanadyjczycy nie lubią piłki nożnej. Otóż jakby się nad tym zastanowić, Amerykanie lubują się w czterech dyscyplinach, z których trzy mają w sobie sporą dawkę przemocy (football, koszykówka i hokej), a jednego kompletnie nie rozumiem i podejrzewam, że to taka gra dla mniej kumatych, bo właściwie nic się nie dzieje ;) (czyli baseball). Kanadyjczycy z kolei kochają  hokej, gdzie rozpłaszczanie się na ścianie z plexi, efektowne przewrotki i pranie się po ryjach jest na porządku dziennym. Dla nich taka piłka nożna musi być nie dość, że wolna i nudna, to jeszcze wypełniona panienkami, które ledwo się palcem tknie, a już cierpią za miliony.

Póki co, perspektywa jest obiecująca. Nie dość, że łyżwy, które uwielbiam, to jeszcze hokej, który jak poznam jeszcze lepiej, to pewnie nawet zacznie u mnie wzbudzać emocje ;) Na razie główne emocje to przystojni panowie, których wśród hokeistów nie brakuje, ale jak tylko zobaczę krążek, to na pewno skupię się na grze ;)