sobota, 5 lutego 2011

Pendulum, czyli koncert lekko osłabiony

Osłabiony podwójnie...

Zaczęło się od tego, że kilku znajomych na Facebooku polubiło zespół Pendulum. Z ciekawości weszłam, sprawdziłam i... No właśnie. Nie mogłam się zdecydować, czy mi się podoba czy nie, co już było intrygujące, bo nie miewam takich dylematów. Z jednej strony elektroniczne dźwięki, ale brzmiące często jak Atari, z drugiej mocne gitary, z trzeciej wpadające w ucho melodie. Sprawdziłam, że grają w Toronto 2go lutego i przez miesiąc chodziłam, słuchałam i debatowałam, chcę iść, czy nie, podoba mi się to to, czy nie? W końcu postanowiłam, że lubię, Pan Koala przesłuchał i również zaakceptował, klamka zapadła idziemy na koncert :)



Schody zaczęły się dzień przed. Wieczorem poczułam się źle, co poskutkowało spędzeniem połowy nocy w toalecie nasłuchując morza w muszli. Nie wiem co się stało, jedliśmy dokładnie to samo, więc musiałam jakiegoś wirusa załapać. Rano wymęczona i odwodniona zadzwoniłam do pracy, że mowy nie ma, nigdzie nie jadę i skupiłam się na odsypianiu, a następnie doprowadzaniu do ładu organizmu pojąc go herbatą, rosołem, wpychając pół bagietki do żołądka i ogrzewając stawy, które bolały jak przy grypie. Twardym jednak trzeba być, bilety zakupione, więc z koncertu nie zrezygnuję choćbym tam na czworaka po tej zamarzniętej brei miała iść ;)

Zespół Pendulum według Wikipedii pochodzi z australijskiego Perth, aczkolwiek jak pamiętam prezentację zespołu, to bębniarz był z Seattle, a dwóch innych członków z UK. Zagraniczna Wikipedia określa ich jako australijsko-brytyjską formację. Wydali trzy płyty, a ich styl ciężko jest opisać jednym słowem. Jak już wspominałam mają kawałki mocne, ocierające się o hardcore, mają elektroniczne z mocnymi wpływami Prodigy, mają też kawałki drum'n'bassowe, ale też takie lżejsze, które łatwo wykreować na hity. Cała zabawa się zaczyna w momencie show na scenie - efekty specjalne i świetlne szaleństwo po prostu powalają. Tutaj macie zapowiedź koncertów grudniowych w Anglii:



Niestety w Toronto grali w czymś wielkości poznańskiego Eskulapa, czyli w klubie na pi razy oko 1000 osób, więc siłą rzeczy nie było tego wahadła na scenie i ogni i mnóstwa innych efektów. Była natomiast ściana dźwięku, której oczekiwałam i orgazm świetlny. Ja mam w ogóle małe zboczenie na punkcie świateł na koncercie i rzadko jestem zadowolona z tego co widzę, bo w wyobraźni mam potencjał jaki dają niektóre kawałki. Niestety potencjał jest niewykorzystywany nazbyt często z powodu braku pieniędzy, oszczędności lub po prostu słabego oświetleniowca. Tutaj muszę przyznać, ze było perfekcyjnie, zostałam więc zaspokojona :) MC całego występu (Master of Ceremony, czyli po prostu mistrz ceremonii :)) był brytyjski raper Ben Mount - koleś z niemal na pewno zdiagnozowanym ADHD, któremu publika jadła z ręki. Jak zagrali kawałek z motywem Prodigy "Voodoo People" to ludzie niemal oszaleli, a my z takimi wielkimi bananami na twarzach staliśmy :) Niestety nie można było wnosić normalnych aparatów, więc pozostał nam iPhone, z którego zdjęcia wyszły delikatnie mówiąc takie se. Musicie mi uwierzyć na słowo, że światła wyglądały podobnie:

Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

Zdjęcia ukradnięte z sieci poprzez grafiki Google.

Z dużym prawdopodobieństwem Pendulum wielu moich czytelników nie powali na kolana, ale jeśli ktoś lubił w swoim czasie Prodigy, polecam. Na pewno wrócimy na ich koncert, bo czujemy niedosyt. Następnym celem jest Wembley :) Mam tylko nadzieję, ze mi się nie rozpadną, nie zniosę kolejnego zespołu, który się rozpadnie zanim zdążę zobaczyć porządny koncert. Tak, panie Manu Chao, o Mano Negrze mówię miedzy innymi :P

Właśnie odkryłam przed chwilą, że we wtorek grają jako support Linkin' Park w Air Canada Centre. Powiem tylko aarrrrrrrrrrrghhhhhhhhhh! Nie wiem jakim cudem mi to umknęło, ale zła jestem tak, że aż mi słów brakuje. Jakby ktoś miał zbędne 150$ na bilety, to dajcie znać na maila, podam numer konta ;))))

10 komentarzy:

  1. Pociesz sie ze nowa płyta Linkin Park jest beznadziejna = zespół zeszedl na psy. Byłem kilka lat temu na ich koncercie w Tampa, FL i to było wielkie wydarzenie. Ale niedawno byli w Orlando i świadomie nie poszedłem w ramach bojkotu ich nowego stylu.

    P.S. A ja tydzień temu byłem na koncercie The Used w Hard Rock Café w Universal Orlando - było super :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Linkin Park dla mnie zaczęło sie kończyć na Meteora. Już tam większość kawałków była dla mnie ciężka do przejścia. Nie wiem jak wypadają koncertowo teraz, może nie tak chałowato?
    The Used nie znam, ale przegooglam, potrzebuję nowej muzyki ostatnio :)

    OdpowiedzUsuń
  3. The Used to muzyka mojej córki, ja byłem tam jako kierowca :) Jak chcesz coś nowego posłuchać to moim wielkim odkryciem (tez dzięki córce) jest zespół The Black Keys. Taki nowoczesny blues. A z bardziej znanych to polecam Against Me! (punk rock), Chevelle (w sumie to nie wiem co to za styl - połączenie new romantic z heavy metal), My Chemical Romance (tyle ze oni to nowi nie są), Avenged Sevenfold, Bullet For My Valentine (to już ostry rock - spalilem tym głośniki w samochodzie), Saosin itp.

    OdpowiedzUsuń
  4. Moj syn (21) cos ostatnio odkryl z gatunku dubstep i go wciagnelo, nawet dawal mi posluchac. Da sie tego sluchac i nawet brzmi niezle:) Musze spytac czy to jakas konkretna grupa czy po prostu rozkochal sie w tym dubstep? Zbiory muzyki ma pokazne. Chyba podobny jest Koala do Ciebie, bo muzyka to jego milosc. W sluchawkach na uszach non-stop:))Glosniki w samochodzie tez juz spalil, na szczescie wymienili, bo byly na gwarancji.

    OdpowiedzUsuń
  5. Marek: dzięki za przypomnienie Against Me!, zapomniałam o tym zespole. My Chemical Romance nie znoszę, Bullet for My Valentine coś mi świta, ale nie wiem dokładnie co, a resztę sobie sprawdzę. Dzięki! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Monika: jakbym mogła, też bym ze słuchawkami cały czas chodziła :) Dlatego wielkim marzeniem jest, że jak będę duża i bogata to sobie sprawię taki sprzęcior w chacie, że mnie cała okolica będzie słyszeć :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwazam, ze prawie kazda muzyka - jezeli pojdziesz na koncert - jest swietna;) Ja sie nawet dobrze bawilam, na Dylanie, na ktorego poszlam z grzecznosci.
    Te Pendulum (wpierw przeczytalam - pierdulum;) jest dobre, podoba mi sie - zaraz cos sobie sciagne.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dwutysieczna Aniu - nie zgadzam sie z Tobą :) Byłem na kilku koncertach które pomimo świetnych zespołów, były beznadziejne. Najbardziej bolesnym przykładem jest The Muse - mój ulubiony zespół, który grał w sali o akustyce stodoły (Gwinnett Arena), do tego inżynier dźwięku był pewnie głuchy i pijany. W związku z czym poza przepoteznymi, rezonujacymi basami nie było słychać niczego innego. Zmarnowane pieniądze...

    OdpowiedzUsuń
  9. Ania: zgadzam się z Markiem :) Ja mam w ogóle problem, bo mam skończoną szkołę muzyczną i dość dobry słuch, wiec w większości koncertów albo ktoś mi fałszuje, albo coś jest źle nastrojone, albo źle ustawione, albo coś tam jeszcze :) Pamiętam jak byłam na koncercie Kultu dawno temu w Lublinie i Kazikowi padły odsłuchy - cały koncert śpiewał w zupełnie innej tonacji, myślałam że mi uszy zwiędną, większość czasu przesiedziałam pijąc piwo ze znajomymi. Po koncercie obwieściłam Wietesce (menedżerowi) że to był jakiś dramat, na co ze zdziwieniem odparł, że to był jeden z lepszych koncertów w trasie, bo była niesamowita energia ze strony publiki. Więc wiesz, kwestia podejścia :) Wiadomo, na koncertach kultowych, na których odpływam ze szczęścia nawet jakieś drobne fałsze mi nie przeszkadzają, ale zwykle coś jest spieprzone..;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kinga - nie wiem, ja na polskich koncertach nie bylam:) poza tym - chodze raczej sluchac jazzu lub rapu, wiec moje muzyczne ucho nie jest tak bardzo narazone;) A moze mialam szczescie? albo wypilam wiecej piwa?;)

    OdpowiedzUsuń