piątek, 7 października 2011

Jeszcze chłoniemy ;)

Na dowód, że żyjemy i mamy się dobrze :)
W najbliższych dniach wrócę do bloga, obiecuję i dokończę wakacyjną opowieść, choć już niewiele do opowiadania zostało.

Już prawie wszystko mamy ogarnięte, motocykle stoją grzecznie w ciepłym garażu obok zakupionego samochodu, jeden sprzęt był do naprawy za cenę nieco zbijającą z nóg, ale po analizie doszliśmy do wniosku, że w sumie jak na to, co musiało być zrobione, to nie wyszło źle. Przynajmniej mamy wreszcie spokojne głowy, że wszystko co było do zrobienia zostało zrobione i maszyna jest bezpieczna. Drugi sprzęt został sprawdzony, naoliwiony, czyli standard bez niespodzianek. Roczna przerwa o dziwo nie spowodowała większych dramatów w technice jazdy, zakręty jeszcze trochę kwadratowo wychodzą, ale ogólnie jest dobrze i pogoda nam się na tyle udała, że jeszcze była okazja, żeby trochę się przejechać.

Cały czas jestem w permanentnym szoku jak tu jest drogo. Drożej niż jak wyjeżdżaliśmy. Nie mam pojęcia jak żyją ludzie pracujący w magazynach i na innych kasach.

Sierściuch został sprowadzony z powrotem do Poznania, nie poznał nas na początku skubany. Roczny pobyt w raju nieco go spasł, ale szczupły w gruncie rzeczy nigdy nie był ;) Oswojenie nastąpiło szybko i z powrotem spędza dnie na spaniu pod stołem. Taki to ma dobrze ;)

Kampania wyborcza idzie pełną parą, wybory już w niedzielę, a my nadal z lekkim wytrzeszczem patrzymy na telewizyjne niusy i to nie dlatego, że przez większość pobytu w Kanadzie nie oglądaliśmy TV :)

Pogodę przywieźliśmy ładną, od czasu przyjazdu do dnia dzisiejszego było słońce i po 20-27 stopni, więc jesień prawie jak nie polska. Niestety już się ochładza i ma zacząć popadywać, więc wracamy do jesiennej normy. Chociaż prognozy długoterminowe zmieniają się z dnia na dzień, więc tak naprawdę to nie wiadomo.

Oprócz cen, szokujące są również rozmiary. Lodówka jakaś mała, kuchenka ledwo mieści blachę do pieczenia, takie kompaktowe wszystko jest ;) Zamarzyła mi się taka kuchenka:

Drobne 3700 euro ;))) Jak będę duża i bogata to sobie taką kupię :)

Pozdrawiamy i za chwilę wrócimy i będzie regularnie :)

72 komentarze:

  1. Usmiechnelam sie w momencie kiedy piszesz o tych malych kuchenkach i lodowkach:)) Po roku! A wyobraz sobie jak ja sie czuje po tylu latach:))) Mam wrazenie, ze to zabawki a nie powazne sprzety;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokladnie jak pisze Stardust! Wszystko jest takie mikre i ciasne;) Bedac w Pl rok temu wszedzie sie obijalam o meble i sprzety nie mogac prawidlowo ocenic odleglosci. No ale zdaje sobie sprawe, ze wszystko to kwestia przyzwyczajenia;)

    Czekamy na wiecej po ochlonieciu:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No i te opakowania w sklepach takie miniaturowe... Chce człowiek nabyć pomidory w puszce i się okazuje, że na obiad dla czterech osób trzeba kupić trzy puszki, przy czym jedna mała puszka kosztuje więcej niż duża puszka tutaj.

    Sprzęty też mnie zawsze dziwią. Zastanawiam się jak my się w takiej małej lodówce mieściliśmy w Krakowie. I właściwie znam odpowiedź - na studiach nie było nas za bardzo stać, żeby sobie nabyć pełną lodówkę serów pleśniowych, jogurtów i dobrych wędlin, więc miejsca było pod dostatkiem. A kiedy zaczęliśmy przylatywać z Kanady i było nas stać na ekscesy typu cztery rodzaje serów pleśniowych to nie gotowaliśmy na codzień, więc też miejsce było;)

    Te sprzęty to działaja w obie strony. Mój tato za każdym razem kiedy tu jest kręci głową z fascynacją nad rozmiarem pralek, lodówek i kuchenek. I chwali tutejsze kuchenki za bezpieczeństwo. Przez to, że pokrętła są z tyłu dzieci nie mogą przypadkiem przekręcić palnika.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam dokładnie to samo, w obydwie strony. W Ameryce widzę wszystko jako duże, ale potęguje się to dopiero w Polsce szczególnie, gdzie wszystko jest takie małe. I jakoś polskie rzeczy wydają mi się mniejsze niż gdzieś tam indziej w Europie. To jest może dziwne, ale tak mam. Lodówki - maciupkie, a w Polsce uważane za normalne! Nawet i pokoje - kurczę blade, tzw. "duży pokój" u kogoś jest naprawdę malutki. To jest dosyć zabawne.
    Kuchenka ładna, ale one są w różnych kolorach i zastanawiam się czy to ta czarna Wam tak przypadła do gustu czy po prostu tylko takie zdjęcie było. No ale różne rzeczy podobają się różnym ludziom i to jest w życiu fajne.
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  5. Mysle, ze to w duzej mierze zalezy od tego, kiedy sie 'urzadzalo' mieszkanie, bo teraz w sklepach lodowki sa raczej sporawe. W Polsce mam chyba nawet wieksza niz w Kanadzie...

    OdpowiedzUsuń
  6. Dodam jeszcze, ze nie tylko sprzety, ale genralnie meble w Polsce to takie mebelki;)) Jak przyjechalam pierwszy raz po 10 latach w Ameryce, to pierwszego rana spadlam z lozka:))) Obudzilam sie twarza do sciany i jak wzielam zamach noga, zeby sie obrocic to juz lezalam na podlodze:))))) Braklo lozka na obrot.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, te mebelki też mnie śmieszą. Trochę jak meble dla karłów, chociaż Polacy wcale karłowaci nie są. I wcale nie są gabarytowo tak znacznie mniejsi niż ludzie tutejsi. To fakt, że tutaj spotyka się ludzi strasznie grubych, takich jak w Polsce nie widziałam. Ale ogólnie w Polsce jest sporo takich zwykłych grubasów, ludzi przy kości, więc nie wiem, jak się te delikatne mebelki sprawują u nich.
    Pozdrawiam.
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  8. :-) ja sobie mysle, jak bardzo jestesmy tutaj spoiled... musi byc dom, i nie taki co ma 100 m2 ale 200, musi byc co najmniej 3 bedrooms, two-car garage itd. (z wlasnych obserwacji na preriach) a moja siostra mieszka ze swoja rodzina w dwupokojowym mieszkaniu i sa szczesliwi... szczerze, mnie sie wydaje, ze tutejsze rozmiary nie sa dla mnie. moje ciasteczka moglabym sobie przygotowac i w malym polskim piekarniku, przymnajmniej mialby kto przyjsc i je sprobowac... sorry, ze tak dobijajaco na koniec, ale tesknie za rodzina...

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak pokazuje niedawna historia z USA, takie zycie na kredyt i kupowanie domow 300m^2 konczy sie nie najlepiej. Teraz nadchodzi druga fala, moze to ludzi nauczy, ze zycie nie konczy sie na duzych lodowkach.

    OdpowiedzUsuń
  10. Stardust: zabrałam się za pieczenie po przyjeździe i cały czas jak używam piekarnika to mam dziwne uczucie jak otwieram i zamykam drzwiczki :) Szerokość 50cm jest strasznie śmieszna :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Monika: nie no, obijać się nie obijam, bo jednak mieszkaliśmy w Toronto w dwupokojowym mieszkaniu, więc tu nawet się nam standard poprawił, bo mamy trzy ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. resvaria: na opakowania nie zwracam teraz aż tak uwagi, bardziej mnie to uderzyło jak przyjechaliśmy do Kanady. Może dlatego, że nie kupowaliśmy zapasów, bo nie bardzo było je gdzie trzymać, a i tutaj mamy ograniczone miejsce na takie zabawy. Ale fakt, 10kg mąki nie uświadczysz ;) No i te ceny, pojechaliśmy na zakupy, chciałam jakieś zapasy zrobić, to mi się ręka cofała. Muszę się przestawić, bo jakby nie było, kasa jest, ale na widok tego "za ile" włącza się blokada kupowania...

    W lodówce się ledwo mieścimy. Jest nas sztuk dwie, więc często zostają resztki, które z lenistwa wstawiamy w garnkach, czy na patelni - muszę zacząć stosować pojemniki na żywność, jak w Toronto. Do tego kupi się parę serków, czy innych szynek i nagle się robi ciasno :)

    A co do kuchenek, to też bym nie przesadzała - my na przykład mamy taką, że chcę zobaczyć dziecko, które będzie w stanie ją odpalić, bo trzeba wcisnąć i przekręcić i to używając nieco siły :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Alicja: pokoje - jak już wspomniałam w Toronto mieszkanie, jak i duży pokój, mieliśmy mniejsze niż w Poznaniu, więc nie ma wielkiego szoku. Jak ktoś mieszka w domu, to co innego, ale akurat w Toronto mnóstwo ludzi mieszka w mieszkaniach i to czasami miniaturowych...

    Kuchenka akurat ma przypadkowy kolor, czarnego bym nie wybrała, raczej o styl i model chodziło :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Anonim: urządzałam w 2004. Finanse były wprawdzie ograniczone, ale lodówka jest standardowa jak na polskie warunki, chociaż wiem, że są większe i docelowo właśnie większa ma być, bo chcemy sporo jedzenia sobie sami produkować, więc miejsce musi być :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Stardust: ooo tak, za naszym materacem tęsknię. Dotychczas uważałam nasze łóżko za wystarczające, teraz jest mi ciasno i już myślę, że tam gdzie się osiedlimy na stałe, MUSI być większe...

    OdpowiedzUsuń
  16. atsanik--> Ale nie ma przymusu kupowania domu;) Ja nigdy nie kupilam i nie kupie, ani tutaj, ani w Polsce, ani nigdzie indziej. Po prostu mam inne poglady w kewestii posiadania:))) Mieszkanie mam duze, na dwie osoby moze nawet nieprzyzwoicie duze, ale to sie moze w kazdej chwili zmienic i nie bede plakac.
    Nie przywiazuje sie do rzeczy, a nawet jak do czegos przylgne, to wiem, ze jest to stan przejsciowy:))) Ciastek napieklam w ubieglym roku tuz przed Bozym Narodzeniem chyba ze 14 rodzajow i po kilka duzych (hahaha) blach kazdych. Rozdalam wsrod znajomych, sasiadow i to tez przyjemnosc.
    Mimo to rozumiem, ze tesknisz za rodzina i moge sobie tylko wyobrazic jak ciezko zyje sie z taka tesknota. Glowa do gory, zadne decyzje nie musza byc ostateczne. Pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
  17. Alicja: nie mogę się wypowiadać za wszystkich w tym kraju, ale nasze meble nie są delikatne, acz do antyków się nie umywają ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. atsanik: ja też z drugiej strony jestem przeciwna takiemu podejściu "żyją na jednym pokoju i jest dobrze", bo jakiś standard trzeba mieć. Wiadomo, że się da, ale jak się da lepiej, to czemu nie :) Co do tęsknoty, to rozumiem, że można mieć wszystko, ale jak nie ma tych kilku osób, z którymi się można podzielić, to jest ciężko...

    Wiesz, my mamy w sumie fajnie, trzy pokoje, z czego jeden teraz wynajmiemy córce koleżanki, która ma ciężką sytuacją życiową, garaż pojemny jest (auto i dwa motocykle i jeszcze trochę miejsca) i jakoś więcej nie trzeba. Rozumiem, że ludzie żyją całymi rodzinami na jednym-dwóch pokojach, ale szczerze, nie zdecydowałabym się świadomie na rodzinę w takich warunkach, bo uważam, że minimalizm bywa szkodliwy.

    OdpowiedzUsuń
  19. A, i zgadzam się ze Stardust, żadne decyzje nie są ostateczne, tylko kwestia decyzji, czy to chwilowy kryzys, czy jednak problem, którego się nie da przeskoczyć...

    OdpowiedzUsuń
  20. stardust: oj, nie zrozumialas mnie, pewnie, ze przymusu nie ma, mi chodzilo o cos zupelnie innego, ze tutejsi mieszkancy maja taka liste zyczen, troche wygorowana jak dla mnie... para moich znajomych wlasnie kupila taki wielki dom i mniejszego nawet nie brala pod uwage, ale to sa prerie, specyficzne miejsce i bardzo dalekie (nie tylko w sensie odleglosci) od Twojego Nowego Jorku...

    OdpowiedzUsuń
  21. Atsanik, wiele osób ma mentalność "ogromny dom z garażem na przedmieściach", ale to nie jest specyfika Kanady albo Stanów. Jak słyszę jak znajomi w Polsce zabierają się za budowanie pałaców, to raczej nie widzę różnicy. Do tego tutaj bardzo często nawet jak jest spory dom to wyposażenie jest standardowe i oszczędne. W Polsce, z własnej obserwacji, króluje często, zwłaszcza w przypadku tych, którzy się własnie dorobili domu albo mieszkania, "postaw się a zastaw się". Marmury, markowe produkty z najwyższej półki, łazienki jak w Wersalu, ciuchy, na które przeciętny Kanadyjczyk w życiu by nie wydał forsy. To rzecz jasna uogólnienie, ale wiesz, jakoś cały czas uważam, że wbrew pozorom tutaj jest mniej materialistycznie niż w Polsce. Jasne, że są ludzie dla których dochody wyznaczają pozycję społeczną, ale poza tym ludzie są egalitarni i nie popisują się swoimi dobrami jak ma to miejsce w Polsce.

    Przykro mi, że tęsknisz i czujesz się samotnie, mam nadzieję, że się wyniesiecie w jakieś miejsce, gdzie się odnajdziesz.

    A co do wielkosći mieszkań czy domów to się zgadzam z Koalową. Wychowałem sie w bardzo dużym domu z ogromnym ogrodem, potem na studiach mieszkałem w malutkiej klitce w Krakowie, ledwo się w pokoju mieścił mój tapczan. Potem zamieszkaliśmy z M. w jednopokojowej 40m kawalerce w kamienicy, gdzie było cudownie jak się jest studentem, ale nie chciałbym tam się musieć teraz tłoczyć:) Wydaje mi się, że wiele konfliktór rodzinnych i frustracji wynika właśnie z braku przestrzeni. Jasne, że można się gnieździć całą rodzniną na 50m w M3, ale to nie jest normalne funkcjonowanie. Można być szczęśliwym, ale tylko dlatego, że nie próbowało się nigdy inaczej:) Może się mylę, ale tak mi się wydaje. No i zależy jaki ma się styl życia. Nie wyobrażam sobie życia bez własnego kawałka zieleni albo sporej kuchni, w której można jeść. Mieszkałem bez tych "ekstrawagancji" ale szczęśliwy nie byłem i mi ich brakowało.

    Stardust - ale dom można sprzedać i też się jest wolnym:) Za to żaden landlord nie mówi mi co mogę a czego nie. I choćby dlatego zdecydowanie wolę mieć swój kawałek podłogi. Przyznaję, że kiedyś stanowczo twierdziłem, że chcę w mieszkaniu, najlepiej w kamienicy, ale mi przeszło... Chyba z wiekiem się robię wygodny i zmieniają mi się priorytety. W końcu kiedyś ważne było tak czy możemy piechotą dojśc do pubu z przyjaciółmi ze studiów. Teraz wolę to samo piwo wypić w ogrodzie pod drzewem a piechotą móc dojść do parku albo nad jezioro. Ot życie...

    OdpowiedzUsuń
  22. resvaria: ja jestem dziecko blokowiska i nie wiem, co to duzy dom, ale ciagle mysle, ze to nie duzy dom stanowi o szczesciu, i mysle, ze moja siostra jest szczesliwa w swoim mieszkaniu tak po prostu, a nie dlatego, ze nie probowala inaczej... bo i tak najwazniejsze jest to co niewidoczne dla oczu...
    sorry Koala, ze Ci zepchnelam dyskusje na inne tory, juz zmykam do swojej piaskownicy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  23. atsanik: inne tory stanowią esencję tego bloga ;) Za każdym razem jak wrzucam notkę, to zastanawiam się, nad którym wątkiem się rozwinie dyskusja i zwykle chybiam :) Ma to swój urok, bo to ma żyć w końcu! :)

    A w kwestii tematu, ja też dziecko blokowiska, ale nie wmówisz mi, że siostra nie była by nieco szczęśliwsza na nieco większej powierzchni. Chodzi mi o to, że MOŻNA w dwóch pokojach, jeśli nie ma wyjścia. Ale jeśli jest, to co w tym złego? Duży dom nie stanowi o szczęściu do pewnego momentu (ilości dzieci, na przykład). Ale stanowi o jakiejś tam swobodzie i komforcie, które na szczęście się składają. Mam nadzieję, że wyraziłam co chciałam :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Blokowiska nie kojarzą mi się zbyt pozytywnie. Raczej przywodzą mi na myśl jedną z moich ulubionych piosenek Martyny Jakubowicz;)

    Ale oczywiście Atsaniku, że ważne są inne rzeczy, choć wydaje mi się, może błędnie, że o wiele łatwiej harmonijnie funkcjonować kiedy się ma trochę miejsca dla siebie i można od czasu do czasu pobyć sam na sam z sobą dla naładowania akumulatorów.

    Może to jest jak z jedzeniem - jak się wychowało na polskiej kuchni i nie próbowało innych to można być szczęśliwym i myśleć, że polska kuchnia jest świetna. Ale jak się spróbowało przysmaków z różnych stron świata to jakoś trudno przejść dobrowolnie z powrotem na kotlety. Pewnie może to brzmieć jak "zawrócenie się w głowie", ale z drugiej strony dopiero kiedy się pozna różne możliwości można świadomie wybrać to co się najbardziej lubi.

    OdpowiedzUsuń
  25. resvaria: zgadzam się, jak prawie nigdy ;) można żyć w różnych warunkach, co niekoniecznie musi oznaczać, że takie warunki wystarczają. Jestem szczęśliwa w trzech pokojach. Ale jeszcze fajniej będzie, jak kuchnia będzie dokładnie taka jak chcę, i biblioteczka, i garaż do grzebania w sprzętach, i pokój odsłuchowy i... no dobra, zapędziłam się ;)

    OdpowiedzUsuń
  26. Koala - może jak ochłoniecie to popełnicie jakiś tekst podsumowujący Wasz pobyt w Toronto?

    OdpowiedzUsuń
  27. Koala, może teraz jak już jesteście z powrotem będziemy się częsciej zgadzać, kto wie.

    OdpowiedzUsuń
  28. Planuję tekst podsumowujący, jak najbardziej. Tylko musi być składny, a żeby taki był, to muszę też sobie go w głowie ułożyć :)

    Kto wie, kto wie, jak będziesz nadal wpadał, to się przekonamy ;)

    OdpowiedzUsuń
  29. Pierwsze lata dziecinstwa wychowalam sie w domu, pozniej byly blokowiska. A pozniej wyjazd. Jak juz pisalam jestem przeciwna posiadaniu nieruchomosci, dla mnie to niepotrzebne wiezi, wrecz wiezienie. Ale to DLA MNIE podkreslam:)) Wiem, ze w tym wzgledzie jestem w mikroskopijnej mniejszosci, ale dobrze mi tak:)) Nikogo nie zmuszam, nie namawiam do myslenia moimi kategoriami ani nie ganie za posiadanie domow:))
    Kazdemu jego wlasne niebo i tyle.
    Przez 27 lat wynajmowania raz tylko maialam Landlorda, ktory byl swina, no ale ja jak trzeba jestem Skorpionem:)) Landlord (Rusek) przejechal sie na tym co blednie uwazal, za "babska naiwnosc i glupote" kosztowalo go to prawie $6000.00 a ja mieszkalam za darmo przez 7 miesiecy. No coz, jak trzeba jestem wredna:))))
    To byl ten jeden jedyny raz, kiedy landlord chcial wykorzystac. Poza tym nie mam zadnych problemow, obecnie moimi Landlordami sa Wlosi, ktorzy mieszkaja w NJ, widze ich tak mniej wiecej 2-3 razy w roku. Nie mamy zadnej umowy poza slowem honoru, nie mam zadnych ograniczen ani rules do przestrzegania. Miszkanie odpowiada mi pod kazdym wzgledem jesli chodzi o rozklad i wyposazenie, inaczej bym go nie wynajela.
    Posiadanie domu w moim pojeciu wiaze sie z ciaglymi naprawami i remontami, ja jestem na to za leniwa. No za cholere nie chce mieszkac na placu budowy:))) Malowanie to szczyt mojej wytrzymalosci i odpornosci psychicznej:)))
    I chyba to wazne, ale nigdy w Stanach nie mieszkalam w domu wiekszym niz 3-rodzinny.

    OdpowiedzUsuń
  30. Star, napisałem przecież, że to zależy od stylu życia. Część za licho nie chce we własnym, część nie wyobraża sobie w cudzym:) Dla mnie mieszkanie w cudzym to niewola:)

    Co do remontów to bym nie demonizował, nie jest tak źle. Poza tym można sobie wtedy tak zrobić jak się ma ochotę. Wynajmowaliśmy wiele mieszkań i raczej te, które nas ujęły swoim wyglądem, część mniej lub bardziej odremontowaliśmy, ale to bez porównania.

    OdpowiedzUsuń
  31. @resvaria Co do 'zastaw sie, a postaw sie' to akurat mozna latwo zweryfikowac i Twoja subiektywna ocena nie pokrywa sie z rzeczywistoscia. Twarde dane sa takie, ze przecietna polska rodzina odklada 7% zarobkow a Kanadyjczycy i Amerykanie przejadaja wlasciwie wszystko (3%). Kanada jest zreszta tez na 1szym miejscu wsrod krajow OECD jezeli chodzi o stosunek zadluzenia do posiadanych aktywow (indywidualnych).

    OdpowiedzUsuń
  32. Resvaria, ja juz jestem za stara na remonty:)) W moim wieku chce sie zyc wygodnie i spokojnie, kiedys to zrozumiesz:)))
    Dlatego wlasnie wynajmuje mieszkania, ktore mi odpowiadaja. Dom, w ktorym mieszkamy obecnie ma 12 lat i jestesmy po rodzicach wlascicielki pierwszymi lokatorami. Tu naprawde nie ma co robic poza malowaniem, a to przezylam w ubieglym roku i mam nadzieje, ze na kilka lat wystarczy:)))

    OdpowiedzUsuń
  33. No wiec ze sie tak wtrace i powiem o moich wspomnienach z pobytu w Polsce -to ze szklaneczki i kubeczki sa tak male -jak dla lalek. Najbardziej mnie rozbawila taka szklaneczka na sok - w resturacji. Nie dosc ze cieply - to byl naprawde lyczek malutki:) No i wlasnie - picie cieplej wody, cieplych sokow - bo od zimnych gardlo boli i sie zachoruje:)
    I talerzyki takie male.
    A najwiekszy szok przezylam w kibelku - w starym mieszkaniu cioci - kibel z tzw polka. Widzialam = przepraszam bardzo za hardcore i ogolnie co wrazliwszych prosze nie czytac dalej - wiec widzialam kupe jak lezala na tej poleczce!!!
    o jesuuuuuu..
    zdecydowanie male samochody, na malych kolkach, waskie ulice, male miejsca do parkowania i wozki w sklepach - no wszystko b. male.

    OdpowiedzUsuń
  34. Anonim: myślę, że resvarii chodziło o pakowanie kasy w domy, a nie wydawanie pieniedzy w ogóle. Kanadyjczycy są mocno zadłużeni, fakt, ale niekoniecznie te pieniądze idą na dom. W Polsce nadal często zamiast wybudować sensowny i ekonomiczny dom trzaska się dworki trzypiętrowe z kolumnami przy wejściu, wyłożone marmurami, zadłużając się na to wszystko ponad miarę. A potem robi się problem, bo się utrzymać tego nie da...

    OdpowiedzUsuń
  35. Stardust: remontów nie lubię, ale chyba wolę swoje. Cały czas mam ambiwalentne uczucia co do wyboru własne vs wynajęte. Z jednej strony chcę mieć swój domek, z drugiej doceniam zalety twojego rozwiązania. Zobaczymy jak sie ułoży w przyszłości :)

    OdpowiedzUsuń
  36. Ania: pewnie nadal są miejsca serwujące ciepły sok w małych szklankach, ale mnie się to nie zdarzyło jeszcze. Wręcz czasami dostaję tak zimny napój, że język zamraża ;) Mit z zimnymi napojami jest obecnie mocno zwalczany, z dobrym skutkiem.

    Kibelek z półką, na szczęście nie wiem co to jest :)

    OdpowiedzUsuń
  37. Koalo, kazdy z nas ma inne i bardzo indywidualne potrzeby. Ja przyjechalam do Stanow majac 30 i nie planujac powiekszania rodziny:)) Po kilku latach zreszta ta rodzina sie rozpadla, wiec po nastepnych kilku nawet jak bylo mnie stac na downpayment to pewnie wlasnie na cos, co musialabym do tej pory remontowac:))) Nie stac mnie na wlasne marmury, wiec wynajelam mieszkanie z marmurami i oprocz sypialni mam wszystkie podlogi marmurowe;) No i drobna ciekawostka, mieszkamy tu juz 7 lat (minelo w sierpniu) i jeszcze ani razu nie podwyzszono nam czynszu ani o jednego centa. Taki szczesliwy uklad, ze nasi gospodarze doceniaja fakt, ze maja dobrych lokatorow, a my jestesmy dobrymi lokatorami naprawde:))

    Kibelek z polka pamietam jeszcze z czasow kiedy mieszkalam w Polsce:)))
    Male szklaneczki w restauracjach no i te wachlarze bibulkowych serwetek:))) Wspanialy nie potrafil za cholere wyjac jednej serwetki, wiec ja wyjmowalam caly wachlarz, otwieralam i wtedy on sie "czestowal" serwetka nie mogac sie ciagle nadziwic jak mozna wyprodukowac takie bibulki;)

    OdpowiedzUsuń
  38. Zgubilo mi sie "lat" po "30":))) czyzbym szybciej pisala niz mysle, albo odwrotnie? :))

    OdpowiedzUsuń
  39. Koala, dzięki, tak, właśnie o to mi chodziło.

    Star - miejsce też ma znaczenie. Wynajmowanie w Toronto nie za bardzo wychodzi taniej niż kupienie czegoś. W NYC albo Vancouver to już inna para kaloszy. Ale i tak wszystko się rozbija o indywidualne preferencje rzecz jasna. Landlord co nie podnosi czynszu to chyba gatunek ginący, zwlaszcza przy inflacji:) Nam co roku wszędzie podnosili, niewiele bo niewiele, ale jednak. Za ostatnie wynajmowane mieszkanie, dwupokojowe w bloku (jedyny raz kiedy wynajmowaliśmy w bloku) placiliśmy $1350 za miesiąc. Właśnie sprawdziłem i to samo mieszkanie kosztuje już $1475 plus $85 za parking. A za to można spokojnie zapłacić mortgage. Tak wiem, dochodzą opłaty za prąd, gaz i podatek od nieruchomości, ale w wielu mieszkaniach też się płaci za prąd i parking. Żeby nie było, nikogo nie chcę przekonywać, po prostu przedstawiam swój punkt widzenia, subiektywny oczywiście.

    Anonimie, może zacząłbyć/zaczęłabyś się jakoś podpisywać. Niechby to było ZX81 albo SPQR. Nie lubię dyskutować z anonimami, zwłaszcza, że nie mam pewności, że to jedna i ta sama osoba umieszcza kolejne posty. Oczywiście zrobisz jak zechcesz, ale ja mam zasadę, że anonimom nie odpisuję.

    Koala, jak to nie znasz kibelka z półeczką. Znakomita większosć kibelków w Polsce ma półeczkę...
    http://www.banterist.com/archivefiles/000212.html

    OdpowiedzUsuń
  40. @Koala - to tez subiektywna opinia i nieprawdziwa z prostego powodu niezwiazanego z mentalnoscia akurat - w Polsce zasady przyznawania kredytow zawsze byly duzo surowsze, wiec jezeli ktos ma kolumny i marmury to zazwyczaj go na nie stac.

    OdpowiedzUsuń
  41. Stardust: ooo, serwetki jak najbardziej, nawet pamiętam jak sama je tak układałam w domu :)

    OdpowiedzUsuń
  42. resvaria: nie wiem czemu Cię to spamu wrzuca co jakiś czas i muszę przywracać, dobrze, że na maila dostaję komentarze.

    Aaaa, taka półeczka! Nie byłam w stanie sobie wyobrazić o jaką półeczkę chodzi, więc uznałam, że nie znam :) Miałam taki wieki temu w rodzinnym domu, ale dawno już takich u nikogo nie widziałam. Pewnie nadal się jednak zdarzają, choć nie wiem dlaczego...;)

    OdpowiedzUsuń
  43. Anonim: z tą surowością od kilku lat akurat bym się spierała, ale na pewno bardziej surowo niż w USA. W Kanadzie nie wiem, system bankowy jest zupełnie inny niż u południowych sąsiadów, nie wiem jak to się przekłada na kredyty hipoteczne.

    Myślę jednak, że kwoty pakowane w domy są jednak w Polsce wyższe (w stosunku do zarobków), bo jednak trzeba się pokazać. Kanadyjczycy z reguły nie mają takich potrzeb imponowania. Jest to oczywiście moje odczucie nie poparte naukowymi badaniami i nie odnoszące się do 100% społeczeństwa :)

    OdpowiedzUsuń
  44. Bardzo ciekawa rozmowa, jak zwykle. I fascynująca różnica w poglądach. Jestem z tej grupy, która czuje potrzebę swojego, bo wynajmując zawsze człowiek czuje się (to znaczy ja :)) niejako dobrem związanym z wynajmowanym miejscem. Na przykład wynajmowane mieszkanie może zostać sprzedane z lokatorami. To nie żart. Bo przecież właściciel nie musi lokatorów informować, że planuje sprzedaż, może sprzedaży dokonać. A często widzi się w ofertach coś takiego "8 bedroom apartment building for sale; 7 units with tenants with 5+ years of history in the residence". Star ma szczęście co do "swoich właścicieli", ale to się może dosłownie w mgnieniu oka zmienić, w zależności od ich sytuacji rodzinnej, finansowej, etapu w życiu i tak dalej. Oczywiście można się zawsze przenieść, ale jak ma się np. 60 lat plus to takie przenosiny nie są już ani łatwe ani wygodne. No i poza tym pamiętam z lat studenckich, jak właśnie nasze mieszkanie zostało sprzedane "wraz z ludem", ja od poprzednich właścicieli miałam pozwolenie na uprawy grządek, co z pasją robiłam. Miałam i róże, i masę innych ślicznych kwiatów. Kiedy budynek został sprzedany, nowi właściciele zamieszkali w jednym z mieszkań i nowa właścicielka postanowiła, że to ona będzie teraz uprawiać. Kiedyś po powrocie do domu zastałam "obce" rośliny na moich grządkach plus karteczkę z przeprosinami za zaistniałe zmiany. Strasznie mi się wtedy smętnie zrobiło i postanowiłam, że jak najszybciej musimy być na swoim. A potem jak już byliśmy na swoim to postanowiliśmy spłacić dług hipoteczny jak najszybciej i zrobiliśmy to w ciągu praktycznie niewielu lat. A że jesteśmy dopiero po 40-ce to myślę, że zrobiliśmy to stosunkowo wcześnie w życiu i teraz jest więcej luzu w każdym sensie. Wynajmować to już wolałabym nigdy.

    Z tymi serwetkami w Polsce to chyba nie jest wyjątkowe. Kraje Azji Płd. wschodniej mają silne tradycje układania serwetek w szklankach w fikuśne wzory, wycinania wzorów na owocach takich jak melony i truskawki. Kwestia prezentacji. To niekoniecznie mój gust, ale doceniam wysiłek i pewien stopień starania się o ładny wygląd.
    Pozdrawiam,
    Kibelka z półeczką nigdy chyba nie widziałam. A wiekowa jestem, więc powinnam była! U mnie w domu takich nie było. Ktoś mi kiedyś powiedział o takich kiblach w Niemczech (dawno temu), ja ich też nigdy nie widziałam. I dopiero przez ten blog zobaczyłam o co tutaj chodzi!
    Uczymy się czegoś codziennie, prawda?

    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  45. Acha, przypomniało mi się też to, że jak się płaci za wynajęcie to jednocześnie najpewniej płaci się czyjś "mortgage", więc dlaczego nie swój?
    Poza tym w USA odpisuje się podatek od "mortgage" od podatku od zarobków. W Kanadzie tego nie ma, a przynajmniej do niedawna nie było.
    Na początku spłacania ten procent to jest główna część hipoteki, więc odpisywać sobie można bardzo spore kwoty. To bardzo pomaga w finansach domowych. Z kolei nigdy nie remontowałabym ani nie ulepszałabym wynajmowanego mieszkania, bo wszystkie nie-przenośne remonty to inwestowanie w czyjś kapitał, a strata własnego. Wiadomo, że ludzie różnie lokują swoje pieniądze, jednym nie przeszkadza płacić za remont czyjegoś domu, ale mi z kolei to się nie podoba i wolę wynająć coś czego nie trzeba remontować, a najlepiej to nie wynajmować nic. Natomiast po rozważaniu zakupu domu wakacyjnego, tzw. second home doszliśmy do wniosku, że wynajem jest lepszą opcją dla nas. Lubimy przygody i podróże, a więc wakacje w różnych miejscach bardzo nam się podobają. Jak się coś kupi to jest pewna presja, że tam trzeba jeździć i pielęgnować, a jeszcze czuję się na tyle młoda, że wolę jeździć w różne miejsca. Z kolei time share to już mi zupełnie nie odpowiada. To jest ogólne nabieranie klienta i strata pieniędzy.

    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  46. Ja nie wiem o jakich remontach wynajmowanych mieszkan Alicja pisze, ale my malowalismy mieszkanie w ubieglym roku. Robilismy to sami, bo wiem ile brudu potrafia zostawic fachowcy, a sami jestesmy tak zdyscyplinowani:)) ze nie bylo nawet kropli farby nigdzie.
    Tak czy inaczej Wspanialy zebral rachunki za farby i sprzet, zeby przekazac gospodarzom, a oni doliczyli do tego nastepne $800, ktore jak stwierdzili bylo najtansza suma jaka wzialby fachowiec. Czyli zwrocili nie tylko za farby ale zaplacili jeszcze za robocizne. Nawet zarowki w korytarzu to ich koszt mimo, ze tutaj nie mieszkaja. Na wypadek jak sie zarowka przepali to gospodarz zostawil nam kilka miesiecy temu opakowanie tuzina zarowek, zebysmy nie musieli wymieniac na wlasne. Tacy sa, po prostu uczciwi ludzie i tyle.
    Wiem, ze zdarzaja sie sprzedaze domow z lokatorami, slyszalam o tym, mnie sie to nigdy nie przytrafilo, wiec nie mam w tej kwestii doswiadczen. Jak sie zdarzy, w co raczej watpie, to nie omieszkam opisac. Ale znajac sytuacje moich gospodarzy, to musialby byc naprawde jakis ogromny nieszczesliwy wypadek losowy, jak wiemy takie tez bywaja.
    Ja tez uprawiam grzadki, ktore tutaj byly zarosniete chwastami, rowniez miesiac temu nas gospodarz "zrugal" ze nie zrywamy fig, ktore rosna na dwoch drzewach nalezacych oczywiscie do nich. No ale, jak pisalam oni pojawiaja sie bardzo rzadko, wiec nie maja nic przeciwko, zebysmy te figi spozytkowali.

    OdpowiedzUsuń
  47. Star, jak kupisz nowy dom, to nie bedziesz musiala go remontowac:)) No zartuje - wiem ze w gruncie rzeczy chodzi o to, ze kierujemy sie miejscem zamieszkania i osobista sytuacja - ktos kto mieszka w NY gdzie dom kosztuje miliony na pewno bardziej wybierze opcje wynajmowania. Zreszta na pewno w tym rejonie kraju b.popularne niz gdzie indziej. Ja osobiscie nigdy nie wynajmowalam - jedynie podczas przeprowadzek mieszkalam 2/3 miesiace w takich apartments osiedlach - kiedy w miedzyczasie kupowalismy dom. Tam bylo duzo zakazow i nakazow wiec porownania nie ma z warunkami u Star.
    BTW wg. mnie najlepiej doroslym rodzinowm bez dzieci mieszkac w nowym townhouse, gdzie home association zajmuje sie landscaping, i remonatmi dachow, elewacji itp. Ale to oczywisice wszystko od osobistych preferencji i sytuacji. Najwazniejsze, ze jest wybor:)

    OdpowiedzUsuń
  48. My wynajmujemy juz troche, najpierw dom , teraz domo-apartament i zawsze ceny nam tylko obniżają ze względu na kryzys, placimy prawie 200euro mniej niż na poczatku kiedy tu przyjechaliśmy. Kiedyś jeszcze w "lepszych czasach" marzylo mi sie kupno tego mieszkanie gdzie jesteśmy teraz, ale na dzien dzisiejszy ciesze się, ze tego nie zrobiliśmy, bo po 1. z dobra praca teraz krucho, a po 2. nie wiem czy tu chce byc do końca życia i dodatkowo euro-kryzys finansowy trwa. Ostatnio nawet był temat w radiu - czy są jakieś osoby w ie, które teraz kupuj dom na własność? - wiekszosc ludzi woli wynajmowac, bo to jest bezpeczniejsze. Znam tez osobiście osoby, które kupiły domy, pieknie wyremontowały w stylu 'polskim' jak to mówiły:), nawet dywany w polsce kupowali:) i bam - praca padła, fima sie zamkneła, przeniosła itp., jedni nawet uciekli do polski, a dom opuścili:(, ale co to dało jak mortgage pozostał niespłacony i problemy...:(.
    Osobiście tez bardzo chciałabym posiadać dom na własność, ale nie w tym kraju gdzie aktualnie mieszkam.
    A kibelka to w ogole takiego nie widzialam, nie słyszam:), musze na tego lina wejść zaraz:)
    Pozdrawiam wynajmujacych, i posiadajacych! Karina

    OdpowiedzUsuń
  49. O jakich remontach piszę? O wszelakich. Jest sporo właścicieli posiadłości, które to posiadłoście wynajmują i nie mają problemu z tym, że lokatorzy chcą sobie jakieś rzeczy pozmieniać - na własny koszt. Jakieś nowe ścianki, łączenie pokojów, wymiana podłogi na nową. Ludzie takie rzeczy robią, często na własny koszt, ale dla mnie to oznacza inwestowanie w czyjeś posiadłości. Wiadomo, że można przy okazji sobie życie ulepszyć, ale jednak jest to inwestowanie w cudze i mi akurat to nie odpowiada. Zupełnie nie czuję się "na swoim" w miejscu wynajętym, a samo posiadanie domu bardzo człowieka dyscyplinuje. Dba się o każdy kąt, dba się o sprzęt i w ogóle o całość. Jak się wynajmuje, to tego po prostu nie ma. Jak wynajmowałam, to też zawsze byłam dobrym lokatorem, ale jednak i zawsze mogłam zostać "sprzedana" i to jeszcze jako towar tzw. chodny, bo byłam dobrym lokatorem (to znaczy zawsze płaciłam i szanowałam cudzą własność). I to uczucie bardzo mi się nie podoba. Może to jest dziwne, ale tak jest.
    No i oprócz tego jednak dobra inwestycja w nieruchomość to jest zawsze opłacalna - nawet teraz, a może szczególnie teraz. Teraz czasy są trudniejsze, trudniej jest dostać kredyt bankowy, można więc coś kupić taniej. Nieruchomości raczej nie będą już spadać, więc teraz wszelkie okazje to niezły pomysł. My sporo zainwestowaliśmy w odnowy i restauracje obecnego domu, nie mamy go zamiaru sprzedawać, ale jak na to przyjdzie pora, to myślę, że nie stracimy tego co włożyliśmy w inwestycje. Nie wiem co bym miała za jakieś 20 lat z wynajmowania. Koszt byłby pewnie taki sam, jak przeciętna hipoteka minus remonty i naprawy. Dla mnie posiadanie własnego kawałka ziemi na głowę bije wynajmowanie.
    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  50. Koala, bedac w Polsce mieszkalismy w hotelu i tam wlasnie ciagle sie obijalam o meble. W porownaniu z polnocnoamerykanskiemi pokojami hotelowymi to byla naprawde klitka mimo, ze siec miedzynarodowa (Novotel)U mamy tez jakos ciasnawo nam bylo stad pomysl spania w hotelu.

    Jesli zas chodzi o wynajem/inwestowanie w nieruchomosc to rowniez, jak wiekszosc chyba, jestesmy zwolennikami inwestowania w swoj wlasny kapital. Wynajmowalam kilka razy w czasie "rozdrozy zyciowych" i raczej nie chcialabym juz do tego wracac. Lubie byc u siebie "pania", remontowac kiedy i jak chce, sadzic takie rosliny, jakie lubie i przeniesc sie w inne miejsce, kiedy najdzie nas taka ochota itd. Rozumiem jednak, ze sa tacy, ktorzy wola z roznych wzgledow wynajmowac. Kazdemu wedlug potrzeb i upodoban:)

    OdpowiedzUsuń
  51. No to moze jeszcze ja wtrace swoje dwa grosze. Ja naleze do tej wiekszosci ludzi, ktorzy preferuja kupno nieruchomosci. Jednak obecnie niestety jestesmy zmuszeni do wynajmowania... nie jest to idealna sytuacja, ale nie mamy innego wyjscia. Na jakis czas musi tak pozostac.
    Wiekszosc z was pisze o tym miniaturowych polskich rzeczach, ja jakos nie widze zbytnio roznicy, ale moze to przez to, iz mieszkam w UK, a tutaj raczej nie jest wszystko huge,a wrecz przeciwnie, czasami mysle, ze w Polsce jest lepiej...hmmm to tylko takie moje skromne zdanie.
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  52. A propos mieszkanek w Polsce - byłem jakiś czas temu na wycieczce na plantacji w okolicach Nowego Orleanu i pokazywano nam w jak trudnych warunkach żyli niewolnicy. Dostawali oni od właściciela 40m2 dwupokojowy domek z ogródkiem żeby w nim żyć (kuchnia i łazienki były poza domem, więc te 40 m2 to powierzchnia dwóch pokoi). Przewodniczka mówiła prawie z łzami w oczach że w takim domku żyło czasem i 5 osób! Miałem coś mruknąć o tym jak się mieszka w Europie, ale się powstrzymałem...

    OdpowiedzUsuń
  53. A tak trochę O/T to trzeba było przywieźć samochód z Kanady na mienie przesiedleńcze.

    OdpowiedzUsuń
  54. Alicja pisze:
    "Jak wynajmowałam, to też zawsze byłam dobrym lokatorem, ale jednak i zawsze mogłam zostać "sprzedana" i to jeszcze jako towar tzw. chodny, bo byłam dobrym lokatorem (to znaczy zawsze płaciłam i szanowałam cudzą własność). I to uczucie bardzo mi się nie podoba. Może to jest dziwne, ale tak jest."
    To znaczy dbanie o wlasne jest w porzadku, ale dbanie o cudze, w ktorym sie mieszka boli?
    Przeciez czlowiek nawet posiadajacy wlasny dom to ma ten dom przy "cudzej" ulicy, korzysta z "cudzych" drog, autostrad, innych budynkow, czy to znaczy, ze nie musi, nie powinien o to "cudze" a moim zdaniem wspolne dobro dbac?
    Po jasna anielke mialabym przestawiac sciany w wynajmowanym mieszkaniu? Jak mi sie nie podoba, nie odpowiada rozklad to szukam dotad az znajde takie jak mi odpowiada.
    Ja rozumiem, naprawde, potrzebe innych do posiadania, mimo, ze mnie posiadanie nigdy nie krecilo i dotyczy to nie tylko nieruchomosci, ale wielu innych rzeczy. Nigdy nie przywiazywalam i nie przywiazuje wagi do "dobr" materialnych. Po prostu nie mam potrzeby:)))

    OdpowiedzUsuń
  55. Star, nie rozumiesz mnie. Nic mnie nie bolało, to raz. Dziwnym uczuciem było wrażenie, że zawsze mogę zostać sprzedana i to jeszcze jako niezły towar, właśnie dlatego, że dbam o cudzą posiadłość!

    Wiesz dlaczego ludzie na przykład ściany przestawiają? Bo:

    przydarzy im się jakaś paskudna choroba, nie za bardzo do wyleczenia. Choroba na przykład sprawia, że potrzebne są mieszkaniowe modyfikacje, aby było wygodniej. Wiadomo, że część rzeczy w Ameryce MUSI zrobić właściciel -na przykład podjazd do windy dla wózka inwalidzkiego. Ale jak ktoś się na przykład "jeno" starzeje i chce mieć w mieszkaniu tak, a nie inaczej i w mieszkaniu i terenie wszystko mu odpowiada za wyjątkiem - na przykład ciasnego przejścia i chce sobie połączyć pokoje - widzisz o co mi chodzi?

    No i sprawa ulicy i tak dalej. Jako podatnik podatku od własności masz więcej do powiedzenia co do tego co się dzieje na Twojej ulicy. Pewnie, że wynajmujący w jakiś tam sposób też mogą mieć wpływ, ale nie aż taki.
    A nawet nie tak dawno temu to w USA głosować mogli tylko ci ludzie, którzy posiadali ziemię albo nieruchmości. Czasem myślę, że to wcale nie było tak źle:) I nie miało to nic wspólnego z kolorem człowieka, ani z płcią, jedynie z posiadaniem lub nie. Źycie jest niesprawiedliwe, ale to wszyscy wiemy, prawda?

    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  56. Marek: a po kiego licha miałabym przewozić samochód z Kanady...?

    OdpowiedzUsuń
  57. Przypomniało mi się jeszcze to, że jak miało nam się urodzić trzecie dziecko, a bliźnięta jeszcze wtedy mieszkały razem w sporym pokoju, postanowiliśmy duży pokój podzielić na dwa mniejsze. Gdybym miała wynajęty dom czy mieszkanie, właściciel mógłby się zgodzić albo nie. I ja wtedy (w ciąży) musiałabym ewentualnie szukać nowego lokum, co biorąc pod uwagę porę roku i różne takie, nie byłoby wesołe. I wiadomo, ludzie w ciąży też się przeprowadzają i wiele mogą dokonać, pewnie i na Mount Everest udaje się niektórym w ciąży wejśc, ale dla mnie maleńki remont na swoim był naprawdę jedynie niewielkim kłopotem na 5 dni. W dzień 6 wszystko było już na swoim miejscu.
    Doskonale rozumiem, że ludzie czasem wolą wynajmować. Dla mnie jednak posiadanie własnego kojarzy się z pewną wolnością i wygodą, którą bardzo sobie cenię. No i do tego to stałe "zawieszenie" i zależność od właścicieli jest psychicznie trudna.
    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  58. Bo w Kanadzie są tanie samochody :)

    OdpowiedzUsuń
  59. Alicjo--> A mnie brak przywiazania do dobr doczesnych daje poczucie wolnosci. Widac jak bardzo sie roznimy:)) No i masz bardzo ciekawe poglady w kwestii prawa do glosowania, ze tak powiem bardzo "demokratyczne", ale tez mnie nie dziwia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  60. Stardust, źle czytasz znów. To nie są moje poglądy, ale historia i to niedawna. A że ja sobie *czasem* myślę, że to nie było tak źle, to między innymi dlatego, że mieszkam w miejscu gdzie znajduje się jedna ze słynniejszych uczelni świata. To sprawia, że jest to miejsce bardzo akademickie, gdzie większość populacji stanowią studenci (którzy średnio mieszkają tutaj 4-8 lat. Wystarczy aby tutaj głosować). Czyli ludność właściwie przejezdna decyduje o tym co się w moim mieście dzieje. Do niedawna ci ludzie mieli wręcz radykalne pomysły, jak to się młodym ludziom zdarza, a chcieli je narzucić stałym mieszkańcom. Jako nieposiadający nieruchmości, nie byłoby im tak łatwo narzucać swoje pomysły. Jakież to radykalne pomysły mam na myśli? Na przykład z 5-6 lat temu przedstawiono radzie miasta propozycję ZABRONIENIA sprzedawania kawy która nie byłaby "fair trade" w kawiarniach, kafejkach, ogólnie wszystkich coffee shops których mamy tutaj całą masę. Świetny pomysł, prawda? A był to pomysł studentów, którzy "chcą robić dobrze", są tutaj tylko przelotem i wcale nie doznaliby skutków takich głupawych zarządzeń. Więc dlatego czasem sobie myślę, że to nie było tak źle! Nawiasem mówiąc, to zarządzenie nie przeszło. Ku mojej radości, oczywiście. Może teraz uda Ci się zrozumieć dlaczego tak sobie czasem myślę. Inny przykład - on akurat przeszedł. W naszym miasteczku jest sporo usług socjalnych dla biednych. Do tego stopnia, że ich poziom ściąga biednych z innych przylegających miejsc, gdzie takich usług nie ma. Mamy na przykład bezpłatną klinikę dla pacjentów z AIDS. No więc ci różni biedni zjeżdżają się tutaj w ciągu dnia, miasto od dawna im już zafundowało szafki z kłódkami do trzymania ich skromnych własności (miasto czyli kto? :). Parę lat temu było głosowanie czy te szafki ("lockers") nie powinny w swoich pomieszczeniach otrzymać klimatyzacji, jako, że własności biednych to często żywność, która by się im psuła bez klimatyzacji. I wiesz co, to przeszło! I teraz biedni mają lockers z klimatyzacją. Jakoś wydaje mi się, że jakby tylko stali mieszkańcy głosowali, to by ta głupota nie przeszła.:)

    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  61. Stany to wolny, demokratyczny kraj i nawet jak student mieszka w danym miescie tylko tyle, ile potrzebuje aby sie wyksztalcic, to nie powinno mu sie tego prawa glosu zabierac! Kazdy obywatel ma prawo oddania glosu w wyborach niezaleznie od miejsca stalego zamieszkania i tego czy posiada nieruchomosc czy nie. W koncu ludzie pracuja na kontraktach w roznych miejscach, wynajmuja luksusowe rezydencje przez kilka lat i nie wydaje mi sie rozsadne aby im ten przywilej zabierac tylko dlatego, ze nie sa wlascicielami. Zreszta 4-8 lat to nie jest tak malo. I nie najlepiej o Tobie Alicja swiadczy, ze bylas/jestes temu przeciwna! Widocznie nie mialo to racji bytu skoro przeszlo do historii!

    OdpowiedzUsuń
  62. hehehe Moniko. Nie bądź taką żmiją. Ja nie napisałam, że powinno tak być, tylko przypomniałam jeszcze jedną przyczynę dla której posiadanie "kawałka Ameryki" było kiedyś przydatne. Jak nie miałaś, to nie mogłaś głosować - i to nie było aż tak dawno. A że czasem, jak sobie spojrzę na te rzeczy które przechodzą dzieki naszej przelotnej populacji, to aż za głowę mogę się łapać. Ty najwyraźniej tego nie rozumiesz, Moniko, i trudno. Nie doceniasz też tego, że ja tutaj nadal mieszkam i jakbyś dokładnie czytała, to wiedziałabyś, że nie mam planów przenoszenia się. Czyli widocznie mi to odpowiada. A co sobie myślę to moje, i takiego prawa nie odebrałabym nikomu.

    Czy ja proponowałam, żeby komuś prawo głosu odbierać? Stuknij się w czaszkę zanim głupoty będziesz pisać. Strasznie cieszę się, że mieszkasz daleko. Chętnie głosowałabym aby powstrzymać Cię od kiedykolwiek odwiedzania mojego stanu! U mnie nie powinno być to zbyt trudne, głupsze rzeczy przechodziły...
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  63. Jesli ci to odpowiada to po co wypisujesz, ze czasem myslisz, ze to nie bylo zle???? no i ja nikogo nie wyzywam i nie obrazam w przeciwienstwie do ciebie

    Nie mam ochoty wchodzic z toba w dalsze dyskusje, bo jestes z tego znana, ze obrazasz osobiscie wspoluczestniczacych w dyskusji jesli sa innego zdania nic twoje. No i nie od dzis wiadomo, ze do ciebie MUSI nalezec ostatnie zdanie!!!!

    Ja sie jeszcze bardziej ciesze, ze nie mieszkasz blisko mnie........

    OdpowiedzUsuń
  64. Nie zauważyłaś waćpanna emotikonu? Nie wiesz co on oznacza?

    I najwyraźniej lubisz się żołądkować. To szkodzi piękności, więc weź tabletkę na uspokojenie i od razu będzie lepiej. I czytaj uważniej. I weź sobie ostatnie zdanie, zapraszam. Napisz coś, cokolwiek.

    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  65. Alicja ma jakieś problemy i chyba musi zażyć kalms lub prozac. Bardzo nie lubię kłótni na blogach:( i doczepiania się do osób - proszę twórzmy jakąś społeczność ludzi z kulturą, a nie 'typowych, kłótliwych polaków'

    OdpowiedzUsuń
  66. Ja tu proszę o spokój, bo ostatni wyrok sądu obarcza odpowiedzialnością autora bloga za komentarze piszących, więc zaraz linijką po łapach będę biła ;)

    OdpowiedzUsuń
  67. nic nie piszecie, stąd kłopoty. :)

    pozdrawiam,
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  68. Ja trochę spóźniona, ale wtrącę się do kłótni między Moniką i Alicją. Przyglądałam się uważnie i nie zauważyłam emotikonu. A na pewno nie tam, gdzie pojawiło się ubliżanie. Uważam, że Alicja pojechała tym razem po bandzie. I zgadzam się z Moniką, co do ostatniego zdania. Dowód na to jest powyżej :-) Gdybym się nie wtrąciła, ostatnie zdanie należałoby do Alicji. Dodać trzeba jeszcze wiecznie pouczający ton Alicji, jakby wszystkie rozumy pojadła. Czytam tego bloga od początku, gdy się pojawił i czytam też komentarze, dlatego wiem, co mówię (a raczej piszę). Nie jestem teraz pewna, czy to było na tym blogu, czy u Stardust, ale Alicja próbowała wmówić Stardust, że bez (kwitnący krzew) jest bardzo popularny z uporem maniaka. Myślę, że Kinga i Stardust wiedzą o czym rzecz. Podziwiam Stardust za cierpliwość wtedy, bo mnie już cholera brała, jak to czytałam.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  69. It's remarkable in favor of me to have a site, which is useful in favor of my experience. thanks admin

    my blog post :: pożyczki assa

    OdpowiedzUsuń