czwartek, 22 września 2011

11 500km od domu, czyli tam gdzie mieszkają wieloryby

Stojąc sobie na plaży w Tofino i patrząc na zachód słońca, zdaliśmy sobie sprawę, że w całej wyprawie dotarliśmy do najbardziej wysuniętego na zachód punktu, a tym samym znaleźliśmy się najdalej od domu. Pi razy oko wyszło nam, dzieli nas od Polski 11 500km. Kawał drogi :)

Planując wakacje i czas spędzony na wyspie Vancouver, zupełnie zapomnieliśmy, że będziemy tam podczas kanadyjskiego długiego weekendu. Jednym z efektów była niemożliwość zarezerwowania noclegu w normalnej cenie, na całe trzy noce, w jednym miejscu. Pierwszej nocy spaliśmy w The Paddler's Inn w Tofino ($107), drugiej nocy na statku w Ucluelet ($103), a trzeciej w malutkim Trek-Inn ($108), z powrotem w Tofino. Ceny z początku wydawały się kosmiczne, ale podczas całej podróży już przestały nas szokować i płaciliśmy z rezygnacją, nie mając wyjścia. Trek-Inn mnie zaskoczył, bo pierwszy raz się zdarzyło, żeby zdjęcie w internecie było mniej pochlebne niż pokój w rzeczywistości :)

Dni spędzone pomiędzy Tofino a Ucluelet były bardzo leniwe. Plan był jedynie taki, że chcemy zobaczyć wieloryby, poleżeć na plaży i cholera wie co jeszcze. Zaczęliśmy od plaży, na której trafiliśmy na zachód, który dał ładne światło do kilku fotek.
Z miejsca, w którym spaliśmy widok z kolei był taki:
Nie wiedzieliśmy, że Tofino jest bardzo popularnym miejscem dla surferów, których spotkaliśmy całe stada. Niemców, oczywiście ;) Myślę, że są tam dobre warunki do nauki, bo dla profesjonalistów to raczej te fale marne są. Wprawdzie uwielbiam wodę i wszelkie sporty z nią związane, jednak surfing wydaje mi się dość bezsensownym sportem - leżysz w wodzie i czekasz na falę. Nie byle jaką, bo musi być wystarczająco duża i załamywać się w odpowiedni sposób. Jak idzie fala, machasz rękami ile masz sił, żeby za nią nadążyć. Jak nadążysz, to wskakujesz na deskę, za chwilę z niej spadasz i dalej leżysz w wodzie. Jak nie nadążysz, to po prostu zostajesz w wodzie. Windsurfing ma w moim odczuciu znacznie więcej sensu...;)
Postanowiliśmy odwiedzić dalsze plaże, jednak okazało się, że teren jest płatny (park), a ja po prostu chciałam poleżeć na plaży. Doszliśmy do wniosku, że pojedziemy do Ucluelet na plażę, a zapłacimy dzień później, kiedy chcieliśmy jeszcze po lesie połazić. Niestety plaża w Ucluelet wyglądała tak:
Jeździliśmy w kółko, szukając (a jakże) plaży w pobliżu, na której będzie piasek a nie śmierdzące wodorosty i jeszcze bardziej śmierdzące kamieniem musieliśmy jednak uznać wyższość ładnych plaż w płatnym parku i po uiszczeniu opłaty w wysokości $7,80 od osoby, pognaliśmy plażować. Poleżałam jakąś godzinkę, może półtorej i zaczęło się coś niepokojącego zbliżać na horyzoncie.
Po kolei pochłaniało wszystko na swojej drodze, niosąc chłodny wiatr. W końcu zeżarło i naszą plażę i tyle było opalania...
Byłam niepocieszona, ale cóż, takie rzeczy zdarzają się nad oceanem, a miejscowi mówili, że w tym sezonie takich nagłych mgieł mieli już sporo. Ponieważ skończyła się koncepcja na dzień, który miał być dniem plażowym, pojechaliśmy na statek coś zjeść i zakończyć ten niezbyt udany dzień... Muszę powiedzieć, że sama koncepcja spania na statku jest bardzo ciekawa i na pewno warto tego spróbować, ale pod kątem komfortu był to chyba najgorszy nocleg podczas wakacji. Dostaliśmy kajutę tuż obok schodów, pod restauracją, więc od wczesnego rana nie mogliśmy spać, bo ciągle ktoś zbiegał, wbiegał, wrzeszczał, gadał, trzaskał drzwiami i tupał. Na dodatek okazało się, że w cenie nie ma śniadania, o czym nie wiedzieliśmy i na widok szwedzkiego stołu po prostu zasiedliśmy do konsumpcji. Kosztowało nas to $12,50 (plus podatek) od osoby, wiec mało zawału nie dostaliśmy przy płaceniu. Taka kolejna cegiełka do taniej Kanady...

Tak jak Tofino przyciąga wszelkiej maści krzykliwych surferów, tak Ucluelet przyciąga tych, którzy przed surferami uciekają i wolą łowić ryby. W ten delikatny sposób przekazuję, że było tam nudno jak cholera i po wykosztowaniu się na śniadanie, ruszyliśmy z powrotem do Tofino, które przynajmniej wyglądało na żywe ;)))  Weekend się skończył, ceny zaczęły spadać (motel przy wjeździe w ciągu trzech dni obniżył ceny z $95 do $80. Plus podatek ;)), a my chcieliśmy zobaczyć wreszcie z bliska las deszczowy i wieloryby. Z lasem problemu nie było, jest go na wyspie pod dostatkiem i ujął nas za serca. Dokładnie tak wyobrażałam sobie las czytając za dzieciaka książki o rozbójnikach :)
Ponieważ pogoda na plażowanie zdecydowanie nie dopisywała...
... pojechaliśmy się zameldować w trzeciej noclegowni i zarezerwować wieloryby. Na szczęście po południu się przejaśniło i na samą wycieczkę wielorybową mieliśmy rewelacyjne słońce i widoczność, która okazała się być kluczową :) Cala impreza nie należy do tanich, za dwie osoby, z 10% zniżką z racji miejsca noclegu, zapłaciliśmy coś ponad $160. Na szczęście za tę cenę można pooglądać coś więcej niż wieloryby, które, szczerze mówiąc, dla mnie były najsłabszą atrakcją. Może dlatego, że miałam spaczone pojęcie jak to będzie wyglądać, przez programy w TV, na których zwierzaki się wynurzają tuż obok ludzi na jachtach/łódkach, a tutaj jest przepis, że trzeba zachować 100m odległość, więc z reguły się widzi kawałek grzbietu i ogon. Dzięki naszemu cudownemu obiektywowi i genialności fotografów, udało się jednak ten grzbiet dość dobrze ująć :)
Po drodze natomiast trafiliśmy na parę innych zwierzaków, których nigdy w naturze nie widzieliśmy, bo i gdzie. Najpierw w wodzie leżała sobie wydra. Już wtedy zyskała sobie moją sympatię, leżąc tak sobie z wystawioną głową i łapkami :)
Jakiś rzadki ptak, którego nazwy kompletnie nie pamiętam:
Lwy morskie:
Foka, która mnie rozbroiła tym ujęciem - zaspane "czego?" :))))
Humbak - podobno mieliśmy szczęście, bo nieczęsto się na nie trafia:
I orzełek, który był cholernie daleko, stąd zdjęcie takie a nie inne:
Patrząc z perspektywy, jakbyśmy spędzili tam jeden dzień mniej, to nic by się nie stało. Było jeszcze parę rzeczy do zobaczenia, ale wymagały wspinania się, a nam się już trochę nie chciało, szczególnie, że tę część wakacji mieliśmy zaplanowaną jako leniwą i odpoczynkową :) Oba miasteczka są bardzo mocno turystyczne, co skutkuje dość wysokimi cenami i tabunem turystów w sezonie. Oprócz wielorybów i surfingu można też pojechać na oglądanie niedźwiedzi, łowienie ryb i wiele innych równie drogich atrakcji. Dlatego myślę, że spokojnie można było znaleźć coś ciekawszego zamiast tych prawie 4 dni w tamtych okolicach. Ale co się nawdychaliśmy oceanu, to nasze :)

17 komentarzy:

  1. Przynajmniej zwierzakow sie naogladaliscie, czy ten wieloryb tylko tyle pokazal? Nawet jesli za duzo nie pokazal to uwazam, ze bylo warto? Gdzie jeszcze zobaczycie wieloryba?? Cudne! Cena jednak troche z kosmosu;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wrażenie, że spaliśmy w tym samym pokoju na statku w Ucluelet! Nasz pokoik też był pod schodami i też bardzo wczesnym rankiem ludzie po nich zbiegali bo na ryby ich wieźli (Państwo wiedzą o której się chodzi na ryby???). Komfort faktycznie znikomy, ale za to jakie wrażenia. Bo statek wtedy był taki bardzo spartański...nie przerobiony na luksusowy hotel tylko jak normalny pracujący statek. Cieszę się właściwie, że się to nie zmieniło.
    Mi się akurat tam bardzo podoba z tych wszystkich przyczyn dla których dla pp. Koali to było nudnawe: w Ucluelet nie ma dużo ludzi, wioska jest senna, jest ogólnie cisza i spokój, piękny las. Plaże to pamiętam ładniejsze, ale może akurat była "red tide" czyli algal bloom albo jakieś inne przejściowe zarosty wodorostami. No i zwierzęta i las. Normalnie żyć nie umierać! Dla mnie wspaniały moment jest taki, jak się człowiek przeprawia przez wyspę (która jest największą wyspą zachodniego wybrzeża obydwu Ameryk), i potem nagle, bardzo nagle widzi ten Pacyfik, za którym już nic nie ma aż do Japonii, to jest aż takie....wzruszające. Może to tylko ja jestem taka sentymentalna, ale mi się tam szalenie podobało i wróciłabym z każdej chwili. Może za jakiś czas z polskiej perspektywy też tak będziecie mieć....
    czuj czuj czuwaj! Alicja

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładne zdjęcia bardzo. Wieloryby w Quebecu były o wiele tańsze i statek podpływał bardzo blisko. $12 za open buffet nie wydaje mi się jak na warunki północno amerykańskie jakąś szczególnie dużą sumą, choć rozumiem, że liczyliście każdego dolara.

    Co do jet lag to ja też o wiele gorzej znoszę ten po przylocie do Europy. Kilka dni z życiorysu... Za to po powrocie do Toronto dosyć szybko się przestawiam na miejscowy czas.

    Ciekawe jak Wam się teraz będzie czekać na dalszy etap. Ja bym nie potrafił chyba na tyłku wysiedzieć. Pamiętam nasz, dosyc krótki, etap przejściowy pomiędzy Ankarą i Toronto. Nie wiedziałem za bardzo co z sobą zrobić w Krakowie i na Śląsku... A do tego zaczęły mi się mylić rzeczy, książki i tak dalej, innymi słowy, co gdzie mamy/mieliśmy, co zabrać, co zostawiliśmy, co było a nie jest... Powodzenia w oswajaniu czasoprzestrzeni!

    W kwestii plaż i miejsc się zgadzam z Alicją. Dla mnie też czym puściej i mniej ludzi tym lepiej. Mam nadzieję, że się tam też wybierzemy na wakacje, ale nie chcę jechać na kilka dni, więc musi poczekać. Póki co marzy nam się Nowa Funlandia. Jak ktoś nie wie dlaczego polecam filmiki reklamowe...
    http://www.newfoundlandlabrador.com/AboutThisPlace/Videos/E1BB7A8A2F97332B

    OdpowiedzUsuń
  4. pieknie! moze i nam sie kiedys uda tam wybrac. ja te nagle mgly nad Pacyfikiem bardzo lubie, kiedys czesto bywalam w Kaliforni i tam bylo podobnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi się też marzy Nowa Funlandia. Tam jest taki park Gros Morne NP, ale w NWFL jest więcej niż park. Ciekawa ludność z celtyckimi zapędami/pochodzeniem, archeologiczne wykopaliska wskazujące na to, że to nie Kolumb odkrył Amerykę oraz właśnie...sporo pustych miejsc. Polecam The Shipping News (książkę), filmu nie widziałam, widziałam jedynie fragment, który mi się podobał.
    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  6. super zdjecia - wieloryby wam sie udaly:)
    jak tam w polszcze?

    OdpowiedzUsuń
  7. Monika: cena jak to za atrakcje turystyczne... Jasne, że było warto, choć nic nie wyskakiwało nad wodę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Alicjo: na plażach byliśmy dwóch o obie tak wyglądały. Te ładne są wzdłuż wybrzeża w stronę Tofino, w samym Ucluelet mapa nam nic nie pokazywała. No dobra, las i ciche miasteczko, ale ponownie - CO TAM ROBIĆ? :)))) Jeśli mam nic nie robić, to leżę na plaży, a jak nie plaża, to nie się coś dzieje. Niestety nie umiem tak spędzać czasu, choć wiem, że wiele osób czerpie z tego radość :)
    A Pan Ocean był boski :)

    OdpowiedzUsuń
  9. resvaria: na razie napawam się możliwością posiedzenia w jednym miejscu :) Lekka niepewność co do tego jak to wszystko w kryzysie będzie wyglądać też nieco hamuje entuzjazm. Pewnie on niedługo wróci, a za chwilę też nie będę mogła usiedzieć.

    Nie wiem od czego to zależy, ale gorzej zniosłam jet lag w tę stronę. W Toronto po prostu się budziłam o 4 rano, a tutaj się budziłam rano i przez cały dzień byłam jakaś zmulona. Potem pobudka o piątej (11pm w Toronto), brak snu do 7-8 (1-2am w Toronto) i padałam na nie wiadomo ile. Ale już jest w porządku :)

    OdpowiedzUsuń
  10. atsanik: ale nie jak ja sie opalać chcę!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ania: na razie powoli się ogarniamy, jest trochę do załatwienia, nam się nie spieszy ;) W TV kampania przedwyborcza przypomina skąd w ogóle pomysł na opuszczenie kraju :)

    OdpowiedzUsuń
  12. wlasnie czytam o jakiejs pani Wierzba - no czad:) i macaniu modelek w programie tv:) super:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten program, "Top Model" ma zarzuty, ze idzie w styl włoski :) Pani Wierzba chwilowo mi umknęła, natomiast ja mam nerwa na polski katolicyzm. I pytają jakąś młodą siksę z PiS o wynik wyborów, a ona "Nie zajmuję się wróżbiarstwem, jestem katoliczką". No ja pierdolę, a co to ma do rzeczy?! Jak miło było przez ostatni rok.

    OdpowiedzUsuń
  14. Czyli macie wesoło w Polsce. A to mógłby być taki fajny kraj. Sądzę, że lata tej komuny w Polsce nie zaszkodziły ludziom najbardziej materialnie, ale właśnie zaburzyły zbiorowo rozsądek psychiczny narodu. Nie ma nic złego w katolicyzmie jako takim, ale to mieszanie religii i polityki jest chore. Polska nie jest wyjątkiem, to samo jest w wielu innych krajach, Włochy są najbliższym przykładem. W Polsce drażni mnie też powierzchowność oceniania innych i brak tolerancji. Właśnie to chyba najbardziej, brak tolerancji. A to jest bardzo smutne i takiego braku w Kanadzie raczej nie ma. Dlatego ludzie są szczęśliwsi.

    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  15. Moja mama dzis wraca do kraju i juz sie martwi, ze bedzie musiala znow tolerowac ten polityczny burdel (sorry ale tak to wyglada);)

    OdpowiedzUsuń
  16. Byndzie. Jak tylko ochłoniemy :)

    OdpowiedzUsuń