wtorek, 19 lipca 2011

Indy, czyli fajniejsza Formuła 1

Wszyscy są zdziwieni jak to mówię. Niektórzy wręcz nie dowierzają, inni stwierdzają, że to nie może być prawda. A właśnie, że jest tak jak mówię ;) W zeszłym tygodniu do Toronto zjechały głośne maszyny, a my oczywiście takich okazji nie przepuszczamy, więc wybraliśmy się na wyścig. Wcześniej ja sama się wybrałam na free Friday, podczas którego cały teren był otwarty i wszędzie można było wejść i porobić zdjęcia. No, prawie wszędzie, nie wpuszczali na trybuny VIPowskie, jedyne z zadaszeniami, na które trochę grosza trzeba wydać :)
Taka loża VIPowska z pewnością by mi się przydała, bo temperatury zaczęły już się zbliżać do ekstremalnych, a ja się wybrałam bez niczego na głowie (inna sprawa, że niczego nie mam, muszę jakiś kapelusz kupić), bez wody i z $2 w portfelu. Na miejscu okazało się, że nie ma bankomatu na całym terenie...

Przed wejściem przywitał mnie bolid, któremu ciężko było zrobić zdjęcie, bo ciągle ktoś przy nim pozował:
W tle porykiwały silniki i jak już myślałam, że dam radę bez zatyczek, dotarłam do samego toru... Zabolało, adrenalina podskoczyła, trzęsącymi rękoma wyjęłam zatyczki patrząc z niedowierzaniem na ludzi, którzy spacerowali z "otwartymi uszami". Po zabezpieczeniu mego cennego słuchu pognałam dalej ucieszona myślą, że wreszcie zobaczę jaki jest widok z miejsc na które nas nie stać :)
Posiedziałam, pożonglowałam obiektywami i poszłam się włóczyć. I odkryłam, że jest fajniej niż na F1. Nie wiem czy to była kwestia toru w Montrealu, bo na razie to był jedyny tor, który zaliczyliśmy, ale w Toronto po pierwsze cały teren był mniejszy, więc nie dostawało się szału, że trzeba drałować nie wiadomo ile. Po drugie widoczność była nieporównywalnie lepsza. Po trzecie, zorganizowali ten darmowy piątek, kiedy można było naprawdę z uśmiechem na twarzy łazić i się napawać. Po czwarte przygotowano mnóstwo atrakcji dla ludzi chcących zrobić sobie przerwę w oglądaniu tego co się dzieje na torze. Po piąte ceny nawet nie były takie dołujące jak to zwykle bywa na tego typu imprezach. Miałam tak zakodowane, że garaże są niedostępne (bo wielka tajemnica), że robiłam na początku im zdjęcia zza płotu. Dopiero Pan z Mediów się nade mną ulitował i uświadomił, że kawałek dalej jest wejście i mogę mieć parę lepszych ujęć :))))
W wielkich ciężarówkach stało paliwo, a w nieco mniejszych były całe warsztaty poszczególnych teamów:
W prowizorycznych garażach pracownicy teamów przyzwyczajeni do takich atrakcji pracowali nad bolidami, mając kompletnie w pompie bandy uzbrojone w aparaty :)
Obok garaży był cały teren z jedzeniem, atrakcjami dla dzieciaków, wystawkami Hondy i oczywiście piwem. Za $8,5....
Można było się schłodzić:
Wysłać dzieciaka do mini szkółki crossowej, niech sprawdzi czy go to rajcuje:
Pooglądać auta i pomacać włókno węglowe (mój pierwszy raz ;)):
No i oczywiście motocykle, w tym moja wymarzona CeBRa :) Kiedyś sobie taką kupię i na torze wypróbuję :)
Ostatnimi siłami jeszcze pstryknęłam pit lane, a właściwie tył pit lane i wycofałam się w mniej dobijające temperatury, ratując się przed odwodnieniem darmowym Dr Pepperem. Tak, wiem, cukier i w ogóle, ale uratowało na jakiś czas.
W niedzielę przybyliśmy już w sztuk dwie i tu kolejne zaskoczenie - nie wszystko było pozamykane. Otóż na F1 miałam wrażenie, że wydzielili 2-3 badziewne miejsca na zasadzie "Na więcej cię nie stać, to tu teraz stój i nie marudź, a nie łaź też za wiele, bo wszystko pozakrywaliśmy". Tutaj General Admission (bilety za $35 bez dodatkowych opłat) miało miejsca siedzące! Oprócz wydzielonych dwóch punktów, notabene bardzo ciekawych, można było zobaczyć tor z kilku jeszcze innych miejsc, a w jednym punkcie nawet można było dość blisko pit lane podejść, dzięki czemu widziałam na żywo, z bliska pit stop.

Oprócz Indy odbywają sie z reguły również inne wyścigi, natomiast samego Indy są dwa rodzaje - Firestone Light Indy i IZOD Indy. To pierwsze to taki przedsionek, można powiedzieć. Ku naszemu zdziwieniu, garaże Firestone Light były nadal dostępne, dzięki czemu widzieliśmy z bliska rozbity bolid:
I psuję, sądząc po minie ;)
Pomacaliśmy znowu motocykle a Koala przysiadł się na Hondę Goldwing:
Cały wstęp i rozpoczęcie oglądaliśmy siedząc wygodnie, strzeliły fajerwerki, przeleciały myśliwce, które nas kompletnie zaskoczyły i nie zdążyliśmy nawet osłony z obiektywu zdjąć. Za to Pan Koala polował na samoloty startujące z pobliskiego lotniska:
Okazało się jednak, że jak sie nie ma ulubieńców do kibicowania, wyścig się nudzi, pomimo sporej ilości wypadków:
Przy 25 okrążeniu z 85 wymiękliśmy i poszliśmy się powłóczyć.

Podsumowując, naprawdę było fajniej niż na F1, nawet pomijając ten nieszczęsny deszcz. Tutaj wszystko się zgrało, w niedzielę słońce nie prażyło, temperatura była znośna, bardzo dobrze się bawiliśmy. Szczególnie się cieszyłam, że nadal można było się włóczyć, bo miałam małe wyrzuty sumienia, że zobaczyłam to wszystko w piątek, a Koala nie będzie miał okazji. A tu niespodzianka, mnóstwo atrakcji było nadal dostępnych :)

Miałam ogromny problem z wyborem zdjęć, bo wszystkie, które zrobiliśmy mi się bardzo podobają :) Ostrzegam, jak kogoś to nie rajcuje, to pewnie nie podzieli mojego zachwytu, ale dla wszystkich miłośników wyścigów, tutaj jest galeria:
Honda Indy Toronto 2011

Na koniec polecam jeszcze Plany realizacji marzeń, czyli zapowiedź Wielkiej Wyprawy Ekipy z Downtown :) Zapowiada się ciekawie, a biorąc pod uwagę zdjęcia, które Daniel robi, będą piękne relacje :)
Nasza Nieco Mniejsza Wyprawa też nabiera kształtu, ponieważ zmotywowani powyższym postem postanowiliśmy się wreszcie ogarnąć i zacząć przygotowywać. Jakby nie było, czasu za wiele już nie mamy, a do zagospodarowania trzy tygodnie, podczas których mamy zwiedzić miejsca, na które równie dobrze można by 3 miesiące poświęcić :)

29 komentarzy:

  1. Hehehe faktycznie ciekawe, jak różnie ludzie spędzają swój wolny czas!
    Czy jest w TO opozycja do tego rodzaju zawodów? Chodzi mi o to czy mieszkańcy nie sprzeciwiają się hałasowi, zmianie dróg, tras, przez taki weekend? Z tego co wiem to Indy zabrało się z Vancouver między innymi dlatego, że mieszkańcy sąsiedztw oponowali. Trasa była a pobliżu najbardziej urokliwych zakątków miasta, w okolicy Granville Island (bardzo Wam ją polecam do odwiedzenia, najlepiej rano, (10-11 am) i nie w weekend.Wbrew nazwie, nie jest to prawdziwa wyspa, bo jest połączona z lądem stałym. Można tam spokojnie dojść piechotą z jednej strony ( z drugiej już nie, ale jest autobus wodny który dowozi z okolicy downtown). No i mieszkańcy ostro się stawiali, że po co, że hałas i pyły, że brud i śmiecie, że nie chcą.... nie wiem czy w TO jest to wszystko bardziej akceptowalne i jak podchodzą do tego ludzie, których to nie interesuje, a którzy muszą to znosić bo blisko mieszkają.

    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  2. Gwoli ścisłości, ten Indy race w Vancouver był blisko Science World. ale dla mnie ta okolica jest ogólną okolicą False Creek i Granville Island (samochodem to chyba 2-3 minuty, pieszo znacznie dłużej przez skomplikowane trasy i mosty. Niekoniecznie Science World jest warte zobaczenia, ale....jak ktoś lubi filmy 3D o kosmosie, to często tam są.

    I cała ta okolica jest w ogóle bardzo fajna. Granville Island- koniecznie!!!! Tylko nie pakujcie się w weekend, kiedy przyjeżdżają masy ludzi. Tam można coś zjeść i napić się i pooglądać, polecam the Blue Parrot Cafe (na górze) jeżeli jeszcze jest. Oraz wspaniałe sklepiki Net Loft, w samym centrum Granville Island.

    Pozdrowienia,
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne zdjęcia, fajny opis. Ja niestety raczej nigdy się na coś takiego nie wybiorę, bo moja żona ma szczerą i niepohamowaną nienawiść do warczących i ryczących samochodów a samodzielne/ze znajomymi wypady traktuje jako zdradę główną :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam zupelnie takie same reakcje jak Marka zona:)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Star, mam nadzieje, ze tylko w pierwszej kwestii? LOL Ja sama nie toleruje halasu w takim wykonaniu;) Natomiast w drugiej kwestii nie zgadzam sie z Marka zona! Boje sie nawet pomyslec, ze kazde Twoje Marku wyjscie z kolegami/znajomymi Twoja malzonka uznaje za zdrade;) Sama tez nigdzie nie wychodzi z psiapsiolkami??? Dobrze to zrozumialam?

    Fajny weekend Koale i super foty:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Monika poruszyła nowy temat, moim zdaniem ciekawy. Chodzi mi tutaj o wlaśnie takie damskie spotkania. Moja własna teoria na ten temat jest taka, że jak się ma w męskim partnerze prawdziwego przyjaciela, to te damskie spotkania nie są tak bardzo potrzebne. W teorii widzę oczywiście ich zalety, ale w praktyce nie. We wcześniejszych etapach mojego małżeństwa czasem chodziłam na takie babskie spotkania, ale zawsze wracałam zniechęcona. Dlaczego? Bo baby sobie o mężach plotkowały: a mój to to, a mój to tamto.
    Bardzo mnie to drażniło a i sama nie mogłam nic podobnego wyprodukować, bo nie za bardzo mogłabym tak o mężu gadać za jego plecami. Nie podoba mi się to. Więc o ile widzę takie babskie wyjścia teoretycznie na miejscu, to w praktyce nie jest to dla mnie: baby są nudne, ja nie lubię jęczenia i narzekania na swoich partnerów, a szczególnie już nie lubię jak baby dzielą się czymś co ja uważam za poufne sprawy małżeństwa. Co mi z tego, że mąż koleżanki siedzi, jak sika? Po co mi ta wiedza? Czy to jest śmieszne czy potrzebne komukolwiek? Nie uczestniczę więc w takich spotkaniach. Jak coś, to sama już wolę wyjść.:)

    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam sie w 100% z Alicją w tym temacie! Od kiedy mam partnera-przyjaciela-męża spotkana z kolezankami wydają mi sie nudne i również czuje sie po nich zle psychinie, a tez nie lubie mowic o prwyatnych sprawach mojego zwiazku czy własnie wysłuchiwac 'obgadywania' biednych mężów. Czasami myslę sobie ze mężowie w Polsce maja ciezki żywot, bo z reguły sę ' tym złym', co nie stanie sie złego to jest zawsze na męzczyzne, a kobieta moze nic nie robic i tylko 'jęczeć', a na starość i tak żyje o 10-20 lat dłużej i zamienia sie w 'sciagającą się na przejsciach dla pieszych staruszkę i nie przegapiącą żadnej wizyty w poczekalni u lekarza czy w kościele'!

    OdpowiedzUsuń
  8. Naprawdę uważacie, że spotkania ze znajomymi ograniczają się do obgadywania mężów/żon i jęczenia? Jeśli tak, to serdecznie współczuję...

    Nie wyobrażam sobie jak można funkcjonować w związku kiedy mąż/żona nie akceptują tego, że ma się swoje wyjścia, spotkania i znajomych. Na pewno nie jest to związek partnerski. Moja żona ma swoje wyjścia, ja mam swoje, mamy też oczywiście wspólne. Poza tym mamy swoje własne i wspólne zainteresowania, własnych i wspólnych znajomych i tak dalej. No ale co kto lubi.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie spotkania ze znajomymi, tylko spotkania kobiece, spotkania znajomych jak najbardziej!! Ale nie powiesz, ze kobiety same w wiekszej grupie zachowuja sie czasami 'dziwnie'. Oczywiscie nie mozna tu uogólniac do wszystkich kobiet!, ale to jest troche tak jak w świecie zwierząt - tak mi kiedyś tłumaczył tata mego męża - biolog-leśnik z wykształcenia, interesujący sie psychologią, seksuologią itp.- gość z nie małą wiedzą.
    Związek moj jak najbardziej partnerski, tez mamy swoich znajomych, ale tez wsrod kolezanek widuje oznaki zazdrości, czy małej rywalizacji:(

    OdpowiedzUsuń
  10. ResVaria, ubiegles mnie, napisalabym to samo. Zwiazek partnerski polega na tym, ze sie szanuje zainteresowania i pasje drugiej polowki a co za tym idzie respektuje sie tzw "wychodne". Jesli Marka zona nie trawi halasu a Marek chetnie by sie wybral na Indy z kolegami/znajomymi to ja osobiscie nie widze w tym zadnego problemu!!! Sorry, ale w mojej terminologii to sie nazywa "pantofel" lub trzymanie drugiej polowki krotko i nie ma nic wspolnego ze zwiazkiem parnterskim.

    OdpowiedzUsuń
  11. Chcialam jeszcze podkreslic, ze absolutnie na nazwalam Marka pantoflarzem, pisalam ogolnie o takim zjawisku. Markowi daje 'benefit of a doubt' jako, ze naprawde sadze, ze czegos nie zrozumialam albo tez on sie zle wyrazil;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Mialo byc: NIE nazwalam!!!! Upal najwidoczniej daje mi sie we znaki;))))

    OdpowiedzUsuń
  13. Hehhe, no więc nie jest wcale tak źle, jak to ResVaria odebrał. To nie znaczy, że ja nie mam znajomych kobiet, które lubię - bo mam! I mam też znajomych mężczyzn, których też lubię. To o czym konkretnie napisałam to spotkania "babskie" czyli - nie ma na nich mężczyzn. Nie wiem dokładnie jak są organizowane bo sama ich nigdy nie organizowałam. Ale to jest coś takiego, że grupa kobiet odczuwa potrzebę pobycia w swoim własnym towarzystwie, bez facetów. Ja to bardziej już mogę zrozumieć u facetów, że sami sobie chyba chcą posiedzieć, bez bab. Ja więc się z tymi grupami kobiet nie identyfikuję, bo to zwykle nie są grupy poświęcone czemuśtam (jakieś hobby czy coś), tylko właśnie są to tzw."psiapsiółki" (nawet termin mnie mierzi), które nie mają wiele wspólnego poza obgadywaniem swoich mężów, facetów, dzieleniem się ich sekretami i chichotanie za ich plecami. No dla mnie jest to niesmaczne i tyle! Czy teraz jest to jaśniejsze? Mi by mąż nie robił żadnych wyrzutów, jakbym latała na jakiekolwiek spotkania, no ale ja sama nie czuję potrzeby, i takie przypadkowe chwile po prostu doprowadziły mnie do niestrawności po takim obgadywaniu.
    Tak jest i na to nic nie poradzę!
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  14. Mi sie wyadje, ze ci tzw "pantoflarze" maja tak naprawede udane zycie rodzinne i inni poprostu im zazdroszczá, bo z zewnatrz to wyglada moze i na "pantoflarza", ale w domu czuja sie spelnieni z druga polowa, a obcy ewidentnie tego zazdroszcza.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja czasem mam też takie podejrzenia co do pantoflarzy. Bo nazwa paskudna, obraźliwa, najwyraźniej przygotowana przez tych, którzy tego zjawiska nie znają, a jednocześnie nie rozumiejąc, czepiają się. A jakie to zjawisko? No to domatorstwo, ulubienie sobie ciepełka domowego. Faceci cały dzień chodzą i polują, a to na utrzymanie rodziny, a to na jakieś rzeczy ekstra. Dla siebie nie mają za wiele czasu i wydawałoby się, że ten czas dla siebie najlepszy jest poza domem, "z kumplami". Znając wielu mężczyzn nie praktykujących tego stylu życia, mam podejrzenia, że wielu panów lubi to domowe ciepełko ...tylko nie jest łatwo się do tego przyznać, bo zaraz go "pantoflarzem" przezwą. :)
    Dziecinada. Dorośli mężczyźni wiedzą czego im potrzeba najbardziej.

    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  16. Anonim - udane życie rodzinne nie oznacza, że wszystko się razem zawsze robi. Można się czuć spełnionym w domu z drugą połową, co nie wyklucza samodzielnych zainteresowań. Zauważyłem, że w parach, które zawsze wszystko razem robią jedna strona jest zwykle dominująca i narzuca drugiej swoją wizję świata. Nie za bradzo widzę czego tu zazdrościć. Tego, że zatraca się swoją osobowość? W parach partnerskich jest czas i na wspólne zaintersowania i ciepło domowe i na rozwój samego siebie. Jak wszędzie, balans wydaje mi się być najlepszym rozwiązaniem. Ale to oczywiście moja subiektywna opinia.

    OdpowiedzUsuń
  17. Wow. Sprawdzam w pracy bloga, 4 komentarze, wracam do domu, 16 :))))

    Alicja: z tego co wiem, mieszkańcy okolic nie protestują. A przynajmniej nic praca o tym nie wspominała. A przynajmniej nie ta, którą ja czytam :)))
    Co do Vancouver, to do końca tygodnia mam nadzieję opracować w miarę sensownie wyglądający plan wakacji, więc opublikuję z prośbą o opinie :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Resztę dyskusji pozwolę sobie skomentować w jednej wypowiedzi :)

    Nie rozumiem związków, w których się czegoś zakazuje, aczkolwiek rozumiem, że nie każdy ma tak jak ja. Ja uważam, że tak jak nie życzę sobie, żeby mi czegoś zakazywano, tak samo nie mam prawa zakazywać. Oczywiście, są pewne ograniczenia wynikające z samego faktu bycia w związku, nie sypiamy z innymi osobami, meldujemy się jak dojedziemy motocyklem na miejsce, żeby druga strona nie umarła z nerwów i tak dalej :) Innymi słowy - się rozmawia i pewne rzeczy ustala. Jeśli spotkałabym faceta, który wyraziłby niechęć z powodu moich hobby czy poglądów, to byśmy się rozstali w try miga. Dopóki się nie żyje obok siebie, jednorazowe osobne wyjścia są zdrowe.

    Co do wyjść babskich. Nie miałam nigdy zbyt wielu koleżanek, więc nie mam za bardzo doświadczenia, zdarzyło mi się raz, tutaj. W sumie całkiem zabawne to było, coś zupełnie nowego :) Nie wiem jednak, czy chciałabym mieć taki "Seks w wielkim mieście" na stałe.
    Jak już kiedyś pisałam, ja mam ten "problem", że Pan Koala oprócz bycia Samcem Mym, jest też moim kumplem i najlepszym przyjacielem. Jedyne czego mi czasami brakuje to pogadania o typowo babskich rzeczach jak ciuchy czy kosmetyki, bo resztę tematów "załatwiam" z Koalą. Ale jak już pragnę bardzo rozmowy o kosmetykach, to zagaduję Przyjaciółkę Mą Barbarę, która zwykle ma lepsze tematy na tapecie, ale pogadać o dupie Maryni od czasu do czasu też może.

    Mnóstwo natomiast widzę związków z mojego punktu widzenia dziwnych, w których ludzie wydają się być szczęśliwi. Może po prostu priorytety są w innym miejscu? Może rzeczy, z których zrezygnowali były dla nich mniej ważne niż żona i dzieci? A może po prostu nie każdy ma wykształconą "osobowość" o której pisze ResVaria? Poważnie to piszę, mnóstwo osób jest tak stłamszonych oczekiwaniami społeczeństwa, dominującymi rodzicami, partnerami, że nawet nie zastanawiają się nad SWOIMI potrzebami, SWOIMI zainteresowaniami i tym czego ONI chcą. Po prostu, życie ma tak wyglądać i koniec. Dam głowę, że parę osób, które znam, nie są w stanie powiedzieć czym się interesują.

    OdpowiedzUsuń
  19. Echh, w poprzednim komentarzu miało być "prasa" a nie "praca"...

    OdpowiedzUsuń
  20. prasa czy praca - w końcu prasa to praca, jakby nie spojrzeć.
    Uśmiałam się trochę z tych stłamszonych osób, nie z nich, ale z dobrego na nie spojrzenia. Tak niestety jest, a wydaje mi się, że te osoby nawet o tym nie wiedzą. I chyba się na to nic nie poradzi.

    Wracając do tych babskich rozmów, to przecież mnie też interesują takie rzeczy jak ciuchy czy kosmetyki. I wiadomo, że z mężem o tym nie rozmawiam. I nawet mi tego nie trzeba, bo po poradę idę do pani tym się zajmującej, albo poczytam sobie coś u Dr Google, w różnych źrodłach, i tyle. Może to jest pewna alienacja ze środowiska tzw. babskiego, ale ja mam bogate życie wewnętrzne, tak mi się wydaje, skoro nie czuję potrzeby wypełnienia tej mojej babskiej części faktycznymi spotkaniami w kurzym gronie. No po prostu ciężko mi z tym i tyle! Jedną babę, dwie, spokojnie zniosę, ale tutaj jest mój limit. Stąd mnie się nie tyczy to co o czym napisał Marek. Jakby mąż chciał iść na Indy, to proszę bardzo (wiadomo, że ja nie idę). Jakby mąż chciał włóczyć się ciągle z kumplami, to chyba byłby to jakiś problem. Od czasu do czasu to problem żaden. Mam chyba szczęście, bo ani mąż na żużel nie chodzi, ani na wyścigi, ani też nie widzę jakiegoś specjalnego ciągu do kolesi. Z kolesiami jest w pracy cały dzień, na lunch chodzi, wiec facet ma sporo luzu, sam tak mówi. :)

    Pozdrawiam,
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  21. Alicja: no właśnie mam tak samo. Za dużo kobiet na raz mi z reguły działa na nerwy :) Może dlatego zawsze się cieszę jak spotkam inteligentną babkę, bo czasem mam wrażenie, że są w mniejszości.

    I tak jak napisałaś, jakby planował każdy weekend beze mnie, to była by wojna :) Ale oddech raz na jakiś czas... Inna sprawa, że my z Koalą mamy podobne hobby, a nawet jak jest coś różnego (jego samoloty), to ja też specjalnie nie cierpię towarzysząc, bo lubie patrzeć jak sie cieszy :) I tu mi się nasuwa kolejny przykład związków, których nie rozumiem, czyli brak wspólnych zainteresowań z wyjątkiem domu i dzieci.
    Ech, związki damsko-męskie to w ogóle temat rzeka. Najbardziej lubię te, w których kobieta ma nadzieję, że po ślubie i dzieciach mąż przeżyje szok osobowościowy :) "Myślałam, że on się zmieni", taaaa... ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. ResVaraia: związek mój jak napisałam należy do partnerskich - oboje jesteśmy totalnymi domatorami i nie ma dominacji jednej strony - naprawde tego nie ma!! Oboje lubimy gotować orientalne potrawy i poznawać nowe ciekawe dania, czytać książki (mąż fantasy, ja psychologiczne, medyczne), kochamy zwierzeta, rośliny i nauke, w wolnych chwilach national geographic i ewentualnie spacer do lasu, ale podróze, samochody, czy motory to już nie dla nas!:), tv nie posiadamy! Mąz lubi jeszcze gry RPG, choc nie ma na nie tyle czasu ile by chcial - to może jedyna rzecz, ktora ja sie nie interesuje, ale mi to nie przeszkadza, czasami nawet patrzę jak sie gierka toczy - teraz jest to Stracraf 2 :). A rozmowy 'babskie' takie szczere najlepiej wychodzą mi z moimi siostrami, ewentualnie mama. Oczywiscie zadne wyjscia samemu nie sa nikomu zabraniane, ja sama swego czasu wychodziłam czesto z przyjaciólką, przyjazn niestety rozpadła sie zaraz po mym slubie, bylo mi smutno i nie wiem czemu tak sie stalo:( - to bylo czas temu.

    OdpowiedzUsuń
  23. O Ty! To ja już nigdy więcej do Ciebie na babskie spotkanie nie przyjdę! A było tak fajnie, jak się we trzy z Jowitą do 6 rano przepychałyśmy przed komputerem, żeby włączyć cos ulubionego z youtube. Przyjaciółka Twa Barbara też z nami była, krótko, ale zawsze :-)
    A o przepysznych polędwiczkach Jowity, to już nawet nie wspomnę!
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  24. Aga: wy się jako standardowe "psiapsióły" nie liczycie, jako nadmiar działający mi na nerwy też nie ;) A o ciuchach z Tobą nie gadam, bo jesteś chuda i bogata ;))))

    OdpowiedzUsuń
  25. Fajne fotki Winnix, zazdroszczę atrakcji:))
    Pozdrówka

    OdpowiedzUsuń
  26. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  27. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  28. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  29. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń