wtorek, 31 maja 2011

Zamek, który nie jest zamkiem, czyli spacer po Toronto

Jak już wspominałam długi weekend spędziliśmy w mieście i postanowiliśmy zrobić sobie mały spacer. Z małego zrobił się dość konkretny, bo wydreptaliśmy myślę ponad 10km, ale pogoda z początkowego deszczu zmieniła się w bardzo przyjemną, więc problemu z dreptaniem nie było.

Na początek pojechaliśmy do modnej dzielnicy Yorkville zobaczyć kamulec:
Sama dzielnica była jeszcze do lat 60tych hippisowska i artystyczna, później zaczęła się przekształcać w modną, drogą i pełną markowych sklepów, a obecnie jest tak pół na pół. Markowe sklepy są, drogie domy są, galerie są, sklepy z dziwacznymi ozdobami są, drogie samochody są:
Kamulec ma miliard lat i kosztuje $300tys, jeśli ktoś byłby zainteresowany :) Pomimo swojej ceny, nie zawiera żadnych drogocennych metali czy minerałów. Został przytargany do Toronto na początku lat 90tych z Gravenhurst, aby zostać ozdobą parku, którego zamysłem było pokazanie różnorodności ekologicznej całej prowincji. Z drzewami i kwiatami problemu nie było, pozostało pytanie skąd wziąć skałę, która będzie reprezentować Canadian Shield, które jest skalnym tworem występującym w sześciu prowincjach i dwóch terytoriach, a składa się ze skał najstarszych na Ziemi. Najbliższy taki kamulec był 150km od Toronto, a jego przewiezienie kosztowało ponad 250 tysięcy dolarów.
Zostawiliśmy kamulec i poszliśmy zobaczyć zamek, który zamkiem nie jest, czyli Casa Loma. Historia budynku jest dość burzliwa - zbudowany jako prywatna rezydencja, nie został tak naprawdę nigdy skończony, z powodu wybuchu I Wojny Światowej. Właścicielem był Sir Henry Pellat, który niestety nie nacieszył się swoim domem za długo - po niecałych 10 latach, w 1923r., zmuszony był zlicytować posiadłość z powodu horrendalnego wzrostu podatku nałożonego przez miasto Toronto, z $600 rocznie do $1000 miesięcznie. Niestety wraz z wyprowadzką Sir Pellata skończyła się również koncepcja na Casa Loma. Przez pewien czas była luksusowym hotelem, co jednak nie odniosło sukcesu. Krótko funkcjonowała jako miejsce koncertowe, co również nie zdało egzaminu. W końcu po okresie opuszczenia i zaniedbania stworzono muzeum, które jednak z roku na rok przyciąga coraz mniej turystów, co ponownie budzi dyskusję co dalej. Przy okazji szukania tych informacji dowiedziałam się, że Toronto straciło 85% budynków wybudowanych przed 1940 rokiem, co jest dla mnie szokującą liczbą. Mam nadzieję, że Casa Loma nie podzieli tego losu i pozostanie symbolem marzeń ludzi z początku XX wieku, marzeń, że Toronto zostanie drugim po Londynie najważniejszym miastem w brytyjskim imperium.
W planach mieliśmy High Park, ale w miejscu, w którym wysiedliśmy było zaskakująco nieprzyjemnie wilgotno i zimno, więc poszliśmy na spacer wzdłuż jeziora, napawając się słońcem i widokami.
I tak nam się w sumie skończył długi weekend. W poniedziałek mieliśmy płynąć na wyspy, ale Matka Natura zaserwowała nam taki miks wiatru i zapowiedzi burzowych, że nie skorzystaliśmy :)

Z osobistych nowości - zaczęłam biegać. Na razie mam za sobą piątek na bieżni i dzisiaj w terenie. Obawiam się, że zaczynam się przepoczwarzać w coś - tak jak lubię sport, tak biegać niekoniecznie. Tymczasem na bieżni się doskonale bawię, w terenie nieco mniej, ale wygrał pragmatyzm - po kiego licha mam po pracy się tłuc do centrum, przepychać w szatni pełnej dziewczyn (a mają najgorzej zaprojektowaną szatnie jaką widziałam), potem ryzykować, że nie będzie miejsca na to, co chcę ćwiczyć, czekać w kolejce pod prysznic (są cztery. CZTERY) i tracić kolejną godzinę na powrót. Zobaczymy na ile mi wystarczy zapału lub też jak bardzo moje kolano polubi przebieżki. W każdym razie, przeżywam jakiś szok osobowościowy z tym bieganiem i aż się sama boję co będzie dalej ;)

7 komentarzy:

  1. Jakiś mało uczęszczany ten kamulec był. Jak myśmy byli, to trudno było na nim miejsce znaleźć:
    http://img34.imageshack.us/img34/4891/p1120003f.jpg

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, nieźle :) Nie wiem czy to pora roku, czy pogoda, ale u nas było pusto.

    OdpowiedzUsuń
  3. ech, mam nadzieje, ze kiedys uda mi sie zobaczyc Toronto, bo az glupio, ze szesc lat juz tutaj, a na wschodzie nigdy nie bylam (miedzyladowania nie wliczam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. mi się strasznie podoba ta kanadyjska tarcza, kiedyś pisałam u Was o niej. Można ją dosyć łatwo zobaczyć w Ontario, w naturze, nie tak bardzo daleko od Toronto. I kiedy to zobaczyłam i zrozumiałam jak wiele pracy musiało wejść w to, aby zbudować cokolwiek w tych okolicach, aby znaleźć jakiekolwiek miejsce do upraw, to przyszło mi do głowy to, że nie wszyscy ludzie się do tego nadają (mam na myśli niejako nacje, narody). Holendrzy, Ukraińcy by sobie z tym poradzili, Grecy, Polacy - już nie tak bardzo. Zawsze ciągnie ich/nas w "lepsze", cieplejsze miejsca, takie gdzie być może wysiłek taki wielki nie jest konieczny w zaczynaniu czegokolwiek. Chociaż poznałam kiedyś greckich Polaków - właściwie Grecji nie znosili, ani Greków, ale byli zbyt rozleniwieni, zbyt zarośli w swój ten grecki byt i pogodę, że im się nie chciało nic nowego próbować. Nieco odchodzę od tematu tarczy, ale właśnie o tym myślałam, kiedy ją zobaczyłam. Sama wcale nie byłabym chętna do pracy w takim miejscu, ale coś jednak jest w tym, że bardzo ciężka praca przysposabia człowieka lepiej do życia w ogóle - bardzio polecam zobaczenie tej tarczy w ontaryskiej "cottage country". Jest po prostu nie do wiary.

    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  5. Atsanik: no u Ciebie pewnie z czasem jest problem. Co nie zmienia faktu, że wypadało by zapanować jakieś weekendowe odwiedziny ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Alicja: nie widziałam w naturze, ale mam nadzieję, uda się nam zobaczyć. Co do pracy, to jestem zwolennikiem ułatwiania sobie życia, a takim pionierem to bym za cholerę nie chciała być ;))))

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie przesadzaj z obciążaniem kolana , bo może się źle skończyć. Wycieczka bardzo fajna .Dobrze ,że się trochę ruszacie.Pozdrawiam.Mama

    OdpowiedzUsuń