niedziela, 15 maja 2011

Wieże pionierów, czyli wyprawa na zachód

W zeszłą niedzielę postanowiliśmy się wybrać na zachód. Ponownie zaklepaliśmy auto, mieliśmy dostać Toyotę Yaris, ale Pan z Wypożyczalni ocenił, że nie jest wystarczająco posprzątana i dostaliśmy za tę samą cenę auto z klasy wyższej, czyli Toyotę Corolle, 2011 rocznik, z 9tys km na liczniku :) Na pierwszy ogień pojechaliśmy do Kitchener, żeby zobaczyć wieżę pionierów - okazało się jednak, że sama wieża to był tylko dodatek do całej okolicy, która ma bardzo ciekawą historię.


















Zacznijmy więc od początku, czyli miejsca na mapie. Okolica wygląda następująco:

















Historia wiąże się z losami dwóch rodzin, Schoergów i Betznerów. Byli to przedstawiciele Mennonitów, odłamu religijnego protestantyzmu, pochodzącego z Holandii. W wyniku prześladowań Mennonici opuścili Holandię w 1555 roku i przemieszczali się po Europie w poszukiwaniu przyjaznego miejsca do zamieszkania. Ci, o których będziemy pisać osiedlili się w Niemczech oraz w Szwajcarii, skąd w połowie XVIII wieku wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych, a ściślej do Pensylwanii. W 1799 roku Samuel Betzner i Joseph Schoerg ruszyli na północ, za jeziora, aż w końcu w 1800 roku znaleźli żyzną ziemię w okolicy Grand River w hrabstwie Waterloo, która stała się ich domem. Ta część kraju była wtedy jeszcze nie zasiedlona, z wyjątkiem paru handlarzy futrami.

Joseph kupił 200 akrów ziemi dla koni, zakładając że zostanie mu wystarczająco pieniędzy na zakup pługa i bydła - nie wiedział jednak, że ziemia byłą obciążona niespłaconą hipoteką. Najprawdopodobniej miałby dość poważny kłopot, gdyby nie pomoc współwyznawców z Pensylwanii, którzy przeszmuglowali do Kanady $40 000 w w beczkach i sakwach na spłacenie hipoteki i zakup 60 tysięcy akrów dla pozostałych niemieckich osadników (źródło internetowe podaje, że była to kwota porównywalna do $400mln w dzisiejszej walucie). Radość jednak nie trwała długo, bo choć okolica była żyzna i piękna, klimat okazał się już mniej przyjazny - lato 1816 roku praktycznie nie istniało, w czerwcu spadł śnieg, a rzeka była skuta lodem.

Pierwsi osadnicy byli jednak twardzi i pozostali na zakupionej z trudem ziemi. Ich religia jest bardzo surowa i głównym sensem życia jest praca, więc nie dziwi fakt, że się nie poddali. Do dziś w okolicach Kitchener (który stał się Kitchenerem dopiero po I Wojnie Światowej, wcześniej był to Berlin) można spotkać mennonickich osadników, którzy charakteryzują się ubiorem (czarne kapelusze) oraz nie korzystaniem ze zdobyczy cywilizacji.

Obecnie na miejscu pierwszych osadników zachował się dom i szopa jednej z rodzin:




















Są własnością prywatną i wolę nie wiedzieć ile kosztowały, bo widok mieszkańcy mają taki:




















Zaraz obok znajduje się całe osiedle domów, zbudowanych w podobnym stylu, które autentycznie prawie nam mowę odjęły. Z ciekawości sprawdziliśmy informacje o developerze - ceny zaczynają się od $850tys. A domki mniej więcej takie można za to kupić (na ten to akurat podejrzewam trzeba by wysupłać więcej ;))


















Architektura ma wpływy szwajcarskie - niestety nie zrobiliśmy zdjęć wszystkich informacji, które były zamieszczone na całym terenie, bo byłam przekonana, że wszystko znajdę w sieci. Bardzo się rozczarowałam, bo poza podstawową wiedzą nie ma mnóstwa ciekawostek, które były na miejscu, na przykład pierwotny rozkład domostw, czy zdjęcia zrekonstruowanych budynków, które już obecnie nie istnieją.

Sama wieża, do której jechaliśmy została ukończona w 1926 roku i podobno miała uleczyć patriotyczne rany po I Wojnie. Często jest otwarta i można wejść na balkon, z którego rozciąga się niesamowity widok na całą okolicę. Niestety musimy wierzyć na słowo, bo podczas naszych odwiedzin była zamknięta. Obok znajduje się mały plac zabaw i miniaturowy cmentarz, na którym pochowane są rodziny pierwszych osadników:



















Tuż za cmentarzem jest Grand River, po której można popływać kajakiem.


















Nacieszywszy oczy widokami, ruszyliśmy w dalszą drogę naszym wehikułem:



















Ciąg dalszy nastąpi :)

15 komentarzy:

  1. Piekne lato juz macie:) - ciekawa historia z tymi Mennonite, nie slyszalam o nich wiele, pewnie cos podobni do "naszych" Amish.
    Pochwal sie swoim tatoo - fajne:) co to?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ania: z latem bym nie przesadzała - było parę naprawdę już ciepłych i przyjemnych dni, obecnie leje jak z cebra, jest 15 stopni i tak ma pozostać przez parę dni. Ale myślę, że takie rzeczy się tu będą zdarzać.
    Do czasu wycieczki w ogóle o Mennonitach nie słyszałam, ale opis ich wspólnoty jak najbardziej mi do Amiszy pasuje :)

    Tatoo - to akurat jest całkowicie ozdobne i bez żadnej głębszej historii, zwykły tribal :)

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas też są Mennonites w Oswego, Cayuga i innych hrabstwach. Jeżdzą horse and buggie (koń i kareta/wózek?) i ubierają się podobnie do Amish'ów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aneta: bo oni dokładnie w te okolice przybyli, z tego co czytałam, NY, Pensylwania, a potem Kanada. Buggie to chyba bryczka?

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajna wycieczka. W lecie za Toronto, w drodze do "cottage country" mija się osady właśnie mennonicke i amiszowe, a tam oni sprzedają super warzywa ( w sierpniu/wrześniu - pomidory), wiejskie chleby, paprykę, dżemy pyszne i w ogóle jest tam prześlicznie. Te okolice to przeciwny kierunek od Kitchener, bo na północ i wschód od TO, ale na pewno tam jeszcze zajrzycie. Moim zdaniem Ontario, za wyjątkiem chyba Sudbury, jest przepiękne! Nie ciągnie Was daleko na północ? Mnie tak!

    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  6. Alicja: dobrze wiedzieć o tym mennonicko-amiszowym handlu, uwielbiam takie okazje :) Na północ na pewno się wybieramy do Algonquin, bo tam jest kanion, który chcę zobaczyć, a ponadto już pisałam, że nie pojechać do Algonquin to tak trochę jak być w NY i nie zobaczyć Statuy Wolności :) Nie wiem czy pojedziemy dalej, w sumie aż tak bardzo nas tam nie ciągnie, bardziej na zachód i południe. Na następny tydzień na pewno mamy w planach Kingston i Tysiąc Wysp, nie wiem tylko czy w niedzielę, czy w poniedziałek - zależy, czy podczas święta będzie coś czynne :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajna wycieczka:) Takie atrakcje sa czynne w long weekend! Tutaj wszystko sie robi aby zadowolic turystow. Ba! nawet sklepy i shopping malls beda otwarte. Modlmy sie tylko o pogode, chyba dosc tego deszczu???

    OdpowiedzUsuń
  8. Haha my sie wybieramy na Thousand Islands na poczatku wrzesnia:) Oczywiscie jesli nic sie nie zmieni;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ponoć ma padać przez następne 14 dni. Mam nadzieję, że to się nie sprawdzi...

    OdpowiedzUsuń
  10. Wez Aneta nie strasz;) Kupilismy jakies roslinki do posadzenia i czekaja na patio na nastepny weekend, bo to niby bezpieczny weekend na sadzenie, ze niby na bank nie bedzie juz przymrozkow. Mysle, ze juz dosc im wody, jeszcze troche i zaczna gnic!!! 14 dni???? To nic tylko bede je musiala wniesc do srodka. Mam nadzieje, ze sie nie sprawdzi!

    OdpowiedzUsuń
  11. Stardust: do września do jeszcze szmat czasu ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Aneta: ze tutejszą zmiennością pogody nie wierzę w prognozy dalsze niż dwa dni :) Ale nawet jakbym chciała się na nie powołać to w środę już ma bardziej nie padać niż padać.

    OdpowiedzUsuń
  13. Monika: no następne dwa dni mają być mało ciekawe, nie dość że deszcz, to jeszcze zimno. Więc może jednak schowaj roślinki ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiem, ze szmat czasu, ale ja nie lubie zadnych podrozy w wakacje:))) Za duzo dzieci:P

    OdpowiedzUsuń
  15. Stardust: w sumie fakt, ale zawsze w lecie przebieram nogami i już chcę urlopu, więc z reguły czerwiec-sierpień wyjeżdżałam. Wiem, że po sezonie taniej i mniej turystów, ale jak się w miarę ogarnie plan, to daje się radę :) Podsumowując - pomimo wszystko lubię wakacje :)

    OdpowiedzUsuń