poniedziałek, 25 października 2010

Zimą schodzimy do podziemia (a ja mam drugą pracę)

Oprócz kelnerki będę kasjerką :) Zadzwonili do Pana Koali z Manpowera, ale że on dzielnie materace czyści, zaproponował, żeby mnie zatrudnili, co też się stało. W środę mam szkolenie, od czwartku zaczynam. Pracę kelnerki na razie zostawiam, mam plan, żeby ze 2-3 razy w tygodniu dorobić parę groszy więcej. Ostatnio sporo rozmawialiśmy o Kanadzie, pracy tutaj itd i na pewno notka o tym będzie, ale tę już miałam zaplanowaną od jakiegoś czasu, a jakieś priorytety trzeba mieć ;)

Czuje się jak narkoman odcięty od działki. Od działki butowej. Mój wybór butów, które wzięłam ze sobą nie należy do najbardziej fortunnych, ale też nie miałam większego pola manewru. Od dłuższego już czasu mój zestaw butów na płaskim obcasie ograniczał się do glanów (głównie na motocykl), adidasów (do pobliskiego sklepu, itp) oraz jesiennych kozaków kupionych w panice tuż przed wyjazdem do Barcelony, kiedy to odkryłam, ze nie mam butów nie sandałowych do całodniowego pałętania się po mieście. I one mi teraz ratują życie - adidasów nie założę w końcu do wszystkiego a szpilki się tak nie bardzo sprawdzają w długich spacerach ;)

Myślę, że większość kobiet przyzna, iż jedna para jest sytuacją nieakceptowalną. Oczywiście dlatego, że się za szybko zniszczą ;)  Nigdy w życiu nie miałam takiego braku wyboru, więc wpadam w obsesję - wszędzie widzę buty, obserwuję kobiety w metrze i na ulicy, ryję po sieci, wypatruję sklepów z ofertami "kup jedną parę, drugą dostaniesz gratis/za 50%" itp. Szczególnie, że w tym roku ponownie modne są modele, które bardzo mi się podobają - gdyby to było tak z 4 lata temu, z pewnością nie cierpiałabym patrząc na kozaki-szpilki z czubami, które w tańszych wersjach zmieniają się w buty Rumcajsa ;)
Kombinuję jak koń pod górę, bo wiadomo, że póki oboje pełną parą nie zaczniemy zarabiać, głupio tak kasę na zachcianki przepierdzielać, ale ja prrrragnęęę... No i tak myślę, że może sobie kupię, a potem oszczędzę na jedzeniu i ograniczę się do soków warzywnych (witaminy i składniki odżywcze) i owsianki (błonnik), albo że ten jeden, jedyny, jedynusieńki raz wykorzystam zapas na polskim koncie, niewielki bo niewielki, ale tam jest i woła :)

I to naprawdę nie jest moja wina, że najładniejsze są zamszowe... Każdy wie jak wygląda miasto zimą i co ta szara breja pełna soli potrafi zrobić z butami. Ale i na to jest sposób, co sprowadza nas do tytułowych podziemi...

Na początku bardzo dużo chodziliśmy - raz, że chcieliśmy się jak najbardziej oswajać, a dwa, że nie mieliśmy jeszcze sieciówki, więc płacenie 3$ za przejechanie dwóch przystanków było bolesne. Mieszkaliśmy bardzo blisko centrum, więc wszystko na piechotę dało się załatwić. Chodziliśmy i chodziliśmy i czegoś brakowało. Hm... no dobra, są sklepy z ciuchami, butami, knajpy, ale gdzie jest H&M? Mango? Aldo? Gdzie są centra handlowe (takie miejskie, jak w Poznaniu Stary Browar, czy w Barcelonie El Corte Ingles)? Nasze pytania znalazły odpowiedzi w dniu, w którym wracaliśmy na naszą stację metra i zamiast zwykłego wyjścia z metra wpadliśmy w sieć zaułków i nie mieliśmy bladego pojęcia którędy mamy wyjść na powierzchnię, żeby się znaleźć w tym miejscu, w którym chcemy. To że ja się gubię, to akurat nikogo nie powinno dziwić, ale że gubi się Pan Koala, to już należy zapisać w annałach historii.

Otóż tutaj są podziemia i to podziemia, przy których to coś pod Dworcem Centralnym w Warszawie to mały pikuś. Podziemia są przy większych stacjach metra - na początku myśleliśmy, że po prostu większe stację mają pod spodem sklepy, LCBO i inne pierdoły, ale okazało się, że tez się nieco mylimy. Bo część tych stacji jest ze sobą połączonych...

Na początku największe wrażenie zrobiło na nas Toronto Eaton Centre, które ma prawie 160tys m2 i którym zupełnie niechcący przeszliśmy jedną stację metra. Na mapie wygląda to mniej więcej tak:

Image Hosted by ImageShack.us

Cali podekscytowani podzieliliśmy się naszym odkryciem z "autochtonami", po czym zostaliśmy uświadomieni przez Kobietę Pracującą, że to jest jeszcze nic... Otóż w Toronto jest coś takiego jak PATH. Jest to system podziemnych tuneli dla pieszych, mających razem 28 kilometrów, które tworzą największe na świecie centrum handlowe o powierzchni 371 600m2!!! Według Wikipedii, Eaton Centre jest uważane za prekursora PATH - 60 lat później miejski planista Matthew Lawson pozazdrościł pomysłu i postanowił zrobić coś podobnego, ale z przytupem ;) A na poważnie, podziemie było zapchane ludźmi do granic możliwości, między innymi z powodu powstających biurowców. Najlepsze jest to, że to jeszcze nie koniec, bo są plany dalszej rozbudowy podziemi - mają sięgnąć 60km. Systemem PATH jest połączonych ponad 50 budynków mieszkalnych i biurowców, 6 hoteli, istnieje tam 20 parkingów, po drodze jest pięć stacji metra oraz jedna stacja kolejowa.
Jakby ktoś chciał sobie popatrzeć, to załączam linka do mapy całego systemu PATH.

Tak dla porównania, wcześniejsze Eaton Centre jest w górnym prawym rogu :)

Image Hosted by ImageShack.us

Jak człowiek to dobrze rozplanuje, można całą zimę nie wychodzić na powierzchnię, nie szkodząc tym samym swoim ślicznym zamszowym kozaczkom ;)

13 komentarzy:

  1. Jakbyś mieszkała bliżej mnie i numer butów by się zgadzał, to bardzo chętnie podzieliłabym się moimi butami, których mam masę. To moja skryta obsesja, ciągle kupuję buty, ale w nich nie chodzę - może raz włożę od czasu do czasu albo jak tylko kupię. Mam bardzo wiele par butów w których nigdy nie byłam oprócz przymierzenia w sklepie. I kiedyś już się nimi podzieliłam z koleżanką i nawet wcale mi ich żal nie było. Wnioskuję z tego, że jest to trochę przerąbane bo nie wiem po co wydaję te pieniądze na te buty. Chodzę w 3-4 parach na okrągło cały rok, a reszta sobie leży. No ale jak mi się czasem trafia okazja, żeby włożyć coś super ekstra, to tylko wystarczy pójść do szafy i wybierać!
    Głównie buty są czarne, ale mam też słabość do zielonego i brązowego i szarego zamszu. Kozaków mam chyba 8 par, wcale w nich nie chadzam, bo lubię mieć buty otwarte. Czas chyba porozmawiać z psychiatrą, a numer buta mam 8, jakby co.
    Pozdrawiam.
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahaha, dobre :) Ja kupuję i chodzę, ale gdyby mi tylko finanse pozwalały, to na pewno miałabym wiecej, duuużo więcej ;) Jak już będę duża i bogata, to na bank będę musiała mieć wielką garderobę, na ciuchy i na buty.
    Wydaje mi się, że mam numer 7,5. Nie wiem czy tutaj jest tak samo jak w Europie, że się potrafi numeracja nieco różnić w zależności od producenta, stąd mam buty od 37 do nawet 39. Ale jednak w zdecydowanej większości standardowe 38, a to chyba amerykańskie 7,5.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, jak polujesz na jakosciowe buty w przystepnej cenie to zagladaj czesto do sklepow sieci Winners, tam mozna cos upolowac, ale jest to doslownie polowanie, bo maja po jednej, dwoch parach z danego numeru, jesli w ogole. Ale ja sobie tam kupilam sporo fajnych butow bo duzo nizszych cenach niz w "normalnych" sklepach. W Polsce mam tez 37 a tutaj mniej wiecej 6.5 do 7.0. A zamszowe buty przy tutejszych zimach to rzeczywiscie dosyc ryzykowna sprawa, zwlaszcza ze jak odgarniaja jezdnie to przy przejsciach dla pieszych tworza sie niezle zaspy, ktore z czasem zamieniaja sie w jeziora solanki...
    Poza tym to gratuluje nowej pracy, a gdzie to bedziesz "kasowac"? W centrum gdzies czy blizej Was?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak właśnie czuję, że tutaj mogę mieć rozmiar 7,5-8.
    Kasować będę bardziej w naszych okolicach, na południe od Lawrence Ave West i Caledonia Park. Na szczęście tym razem się udało, jest sensowny dojazd, który koło godziny powinien mi zająć.

    OdpowiedzUsuń
  5. A Winners jest dokładnie pod naszym nosem, będę często zaglądać :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie, te moje zamsze, w których zresztą nie wiadomo czemu nie chodzę, to są wyłącznie na ładną pogodę. W Toronto chodziłabym chyba w ocieplanych kaloszach, pewnie w różnych kolorach, dla odmiany - bo ich nic nie dotknie i sól da się zmyć. U Was w zimie jest moim zdaniem strasznie zimno, a w sklepach i galeriach sklepowych jest strasznie gorąco. I człowiek tak chodzi poubierany grubo i musi się rozpinać, bo we wnętrzach publicznych u Was się bardzo grzeje. No ale jest bardzo ładnie. Mam nadzieję, że jesteś przygotowana na to, że zima w Toronto jest dłuuuuuga, ale ładna jak jest śnieg. Jaj już go nie ma oficjalnie tylko są te słoty kwietniowe, to trochę gorzej - przynajmniej dla mnie. No ale przetrwasz - życzę zakupu ładnych butów na tę zimę, i paru szpilek też, dla poprawy nastroju. No i w czymś na Sylwestra człowiek musi pójść, nie ma to jak szpilki na kilka godzin.:)
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  7. w necie se kupuj, chociaz bez mierzenia, to troche krzywo, fakt. i nie wiadomo, czy maja lapy tygrysa ;) a zamszowe na zime, to bym odpuscila - chyba, ze kochasz czyscic i wyczesywac pod wlos :P

    OdpowiedzUsuń
  8. No właśnie tego Ci najbardziej zazdroszczę - sklepów, centrów handlowych, innych marek niż w Polsce i Europie :-)))
    no i fajnie, że masz pracę - napisz coś więcej o niej: jaki sklep, branża, czy na cały etat - konkrety proszę :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Baśka: przez neta się trochę cykam właśnie ze względu na mierzenie. Ale się ślinię na eBayu cały czas ;) No i wiem jak bardzo kocham czyścić buty, więc tym bardziej cierpię jak widzę te śliczne zamszowe butki :))))

    Aga: starałam się na razie tak mocno na sklepach nie skupiać, coby się nie wkurzać, ale na pierwszy rzut oka mogę potwierdzić, że byś tu oszalała ze szczęścia ;) A ta sieć Winners o której pisała Kobieta Pracująca to jest sieć sprzedająca markowe rzeczy bodajże do 60% taniej. Reklamują się hasłem "Labelled clothes without labelled prices" czy coś w ten deseń. Jeszcze tam nie byłam, więc nie mam bladego pojęcia jakie marki sprzedają. Jeszcze ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Aha, a co do pracy, to na razie niewiele wiem, poza tym, że będę kasjerką i to chyba nawet na nieco więcej niż cały etat, bo sklep jest otwarty w soboty. Podejrzewam, że szczegółów dowiem się jutro, czyli jaka branża, ile godzin w tygodniu, itp.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja też nie jestem przekonana do kupowania w necie bez przymierzania. A szkoda, bo może byś mi coś nabyła :-)) Tutaj dochodzi jeszcze ich zupełnie inna rozmiarówka, więc zbyt duże ryzyko. Np. niemieckie 36 jest na mnie za duże, a w niektórych sieciach kupuję rozmiar 38. Nic, trzeba zbierać kasę na bilet, żeby odwiedzić ziomali na wygnaniu ;-P
    A kozaczki zamszowe też bardzo chętnie bym nosiła, ale trzeba by się przeprowadzić do Włoch lub Hiszpanii na zimę, bo nie wyobrażam sobie wydobywania soli z np. granatowych lub grafitowych butów, a takie mi się akurat podobają.
    Hm... nie lubię zdrobnień, ale do kozaczków, zwłaszcza zamszowych, jakoś mi to pasuje. Kozaki to tak grubiańsko brzmi chyba, że przejdziemy na boots - bardziej neutralnie :-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wiesz, jak ja zobaczyłam, ze kurtkę motocyklową mam XXS to się prawie popłakałam ze śmiechu w sklepie ;)
    Boots mi się zawsze kojarzyło z glanami, więc się zdziwiłam, ze tutaj boots to jest wszystko od botków po kozaki. I fakt, do zamszowych "kozaki" brzmią grubiańsko :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale te podziemia ogromne! A ponieważ nie lubię zimna, to chyba całą jesień i zimę bym tam spędziła :-)) Można się zagubić w czasoprzestrzeni :-D Wejdziesz któregoś dnia i wychodzisz po tygodniu - atrakcje są w sensie sklepy, hotele, jedzenie. Może nakręcą drugą część filmu "Kanał" o tych podziemiach :-)) Tylko nie byłby już pewnie taki dramatyczny.

    OdpowiedzUsuń