piątek, 8 października 2010

O jedzeniu słów kilka (i zdjęć)

Nadeszła wiekopomna chwila, żeby napisać parę słów o jedzeniu :) A i tak to pewnie nie będzie ostatnia notka, w której o nim wspominam, bo tutaj to naprawdę temat rzeka...

Przez pierwszy tydzień stołowaliśmy się na mieście, teraz głównie jadamy w domu, raz z oszczędności, dwa, nie mam kasy na wymianę całej garderoby na rozmiar większą...
Jedzeniu tutaj atakuje ze wszystkich stron. Idąc ulicami mamy knajpę przy knajpie, ze wszystkich niesamowicie pachnie i wszystkie mają wystawione menu z soczystymi zdjęciami. Nawet jak ci się nie chce jeść, po tych wszystkich zapachach w głowie kiełkuje myśl, że może jednak coś by przekąsić :) Na dodatek wszystko ma w sobie taka ilość soli, że praktycznie cały czas chce ci się pić. Ja doskonale wiem, że to ma tak funkcjonować, w Polsce też jak się zamówi pizzę to suszy do końca dnia, ale jednak nagromadzenie pokus jest dużo mniejsze. Są też bary jak Piccolo w Poznaniu, gdzie można dostać spaghetti, nie będące być może tytanem zdrowia, ale jednak jeszcze nie napakowane chemią i solą do granic możliwości.

Oprócz fast foodów i innej maści lokali, mamy przybytki z pączkami, jak na przykład Tim Hortons. Praktycznie codziennie jest kolejka ludzi zamawiających kawę i pączka, bądź też kilka :) My słodycze jemy naprawdę rzadko, jak mamy zachciankę, która się często nie zdarza. Dlatego nie jesteśmy w stanie zjeść na raz całego Marsa czy Snickersa, bo są dla nas za słodkie. Tutaj natomiast wszystko co jest słodkie, jest bardzo słodkie. Myślę sobie, że chyba dlatego już dwa razy zaliczyłam zjawisko, którego w Polsce doświadczam bardzo rzadko, a mianowicie nagły spadek poziomu cukru. Raz po śniadaniu z Krisem i Jego Małżonką (naleśniki z podróbką syropu klonowego), drugi raz po własnym śniadaniu (naleśniki z podróbą syropu klonowego). Mam taką wizję, że dostając takie zastrzyki cukru, organizm nie utrzymuje stałego poziomu, tylko z wysokiego nagle spada na bardzo niski, powodując nieprzyjemne objawy jak osłabienie, trzęsące ręce i w końcu zimne poty. Zemdlenie przy ostatnim etapie jest bardzo blisko... Zrozumiałam natomiast, dlaczego oni tutaj piją ciągle tę kawę i przegryzają czy to fast foodami, czy słodyczami.

Tak jak ze słodyczami problemu nie mamy, tak z fast foodami tak. Oboje uwielbiamy śmieciowe żarcie, nie obchodzi mnie ile tam jest syfu, jest po prostu pyszne :) Mnie ratuje jednak wyobrażanie sobie, jak nie będę mogła się zmieścić w dżinsy i będę wściekła i jakoś mi przechodzi ochota, Pan Koala ma nieco gorzej. Do niego trafia tylko argument finansowy ;) Wie, że to niezdrowe, ale zapachy i widoki są tak kuszące, że nie może się powstrzymać. Jak będziemy duzi i bogaci to nie wiem jak mu będę to wybijać z głowy... I tak na przykład jednego wieczoru jeszcze w hostelu, wysłałam go po piwo, to wrócił z podwójnym ćwierfunciakiem,  i podwójnym cheesburgerem. Ten ostatni miał być dla mnie, jak zapytałam dlaczego nie mógł wziąć normalnego, odparł, że nie było (!!!). Podwójny ćwierfunciak wygląda tak:

Image Hosted by ImageShack.us

Innego razu uznaliśmy, że skoro istnieje coś takie jak PODWÓJNY Bic Mac, to musimy go zakupić i sfotografować. Wygląda następująco:

Image Hosted by ImageShack.us

Pan Koala mówi, że miał problem z wystarczającym rozdziawieniem pyska :)

Śniadanie, które zjedliśmy pierwszego dnia już prezentowałam. Tak naprawdę, to myślę teraz o tym aspekcie finansowym i to w sumie nie jest do końca tak, że wychodzi drogo. Bo jak wydaliśmy na owo śniadanie 17$, to praktycznie nic nie jedliśmy do końca dnia, tak byliśmy nażarci. Nie wiem jak jedzą autochtoni, ale jeśli takie śniadanie to dla nich jeden z 3 czy 4 posiłków w ciągu dnia, to ja wymiękam...
Bo potem na lunch, można zjeść coś takiego.

Image Hosted by ImageShack.us

Albo takiego:

Image Hosted by ImageShack.us

Dokładniej na niedzielny lunch, bo te dania jedliśmy w knajpie obstawionej telewizorami, podczas meczu NFL. Były rodziny z dziećmi. Tutaj też zauważyliśmy ciekawą rzecz na temat alkoholu, ale o tym będzie osobna notka (żeby mi się tematy nie skończyły ;)) Danie pierwsze należące do Pana Koali to był konkretny kawał burgera, a u mnie dwie od serca napakowane tortille z jalapeno (nie wiem czy można tu wstawiać obce literki). Zawsze mnie ciekawiło co to jest jalapeno, w wikipedii wyczytałam, że to odmiana chilli, ale jednak chciałam spróbować. Na początku nie było źle i się nawet ucieszyłam, ale potem trafiłam na żart Pana Kucharza, czyli trzy kawałki skumulowane w jednym miejscu... O rany boskie, to naprawdę jest odmiana chilli...

Raz też spróbowaliśmy pseudo chińszczyzny w podziemiu (o, podziemia to kolejny temat!). Niestety w trzecim kawałku kurczaka coś poczułam między zębami i nie skończyłam dania. Pan Koala po informacji, że coś jest nie tak już też nie był w stanie dokończyć swojego mięcha, czyli wołowiny w sosie słodko-kwaśnym:

Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

Nie wiem, czy kiedykolwiek, drodzy mieszkający w Polsce, kupowaliście kanapki w Subwayu. Pomimo tego, ze jeden jest w Poznaniu, jako mi to umknęło i nigdy nie miałam okazji. Pewnego dnia Pan Koala zażyczył sobie kanapki w Subwayu, a ponieważ tutaj mają kanapki Footlong, czyli trzydziestocentymetrowe, taką też zamówiliśmy:

Image Hosted by ImageShack.us
Image Hosted by ImageShack.us

Do wyboru jest z sześć rodzajów bułki. Skromnie powiem, że od tego czasu robię podobne kanapki w domu i moje mają wyższe notowania niż te subwayowe :)

Na koniec nasza ostatnia wizyta w Wendy's i jakiś makabryczny burger z trzema kawałami mięcha:

Image Hosted by ImageShack.us

Ja sobie zamówiłam sałatkę z kurczakiem, Pan Koala powyższego burgera z frytkami i średnim Sprite'm, który miał chyba ponad 0,5l. Przegryzając sałatkę tak sobie pomyślałam: moja sałatka kosztuje 9$, zestaw koalowy 8,19$. To ja się nie dziwię, że masy nie jedzą tutaj sałatek, bo to się zwyczajnie nie kalkuluje. Nie muszę chyba wspominać, że po tym zestawie do wieczora nie było mowy o jedzeniu, a wieczorem jakaś drobna kanapeczka tylko wpadła.

Co ciekawe, nie widzę tutaj jakiejś przerażającej ilości grubych ludzi na ulicy. Jasne, są osoby grube, widziałam też otyłe jeżdżące na takich wózeczkach, bo chodzenie już u nich odpada, ale jednak spodziewałam się, że szczupłe osoby będą tu w mniejszości. Myślałam nad tym intensywnie i oto co wymyśliłam. Zaznaczam, że to moje teorie i jeśli ktoś chce podyskutować, nie zgodzić się i przedstawić swój punkt widzenia, to bardzo proszę, bo jestem ciekawa, czy rozumuję dobrym tokiem.

Po pierwsze Toronto to miasto duże, w którym jest dużo imigrantów. My mieszkamy w okolicy, w której jest mnóstwo skośnookich, a one (oni) są generalnie szczupłe. Inna sprawa, że nowi imigranci mają inne nawyki żywieniowe i często trzymają się swoich knajp, w których króluje kuchnia, do której są przyzwyczajeni.

Po drugie, jak się chodzi po centrum, to tam jest dużo banków i korporacji, w których pracują ludzie bardziej wykształceni, ergo bardziej świadomi tego co jest zdrowe.

Po trzecie, tutaj jest wykształcenie ma wyraźne przełożenie na zarobki, więc ci bardziej wykształceni są z reguły bogatsi i stać ich na sałatki za 9$, czy członkostwo w fitnessklubach.

Być może w mniejszych miastach, w których więcej jest rodowitych Kanadyjczyków, w sensie białych, urodzonych w Kanadzie, więcej jest grubasów. Bo młodzi mają tutaj z tym problem, a oni przecież jeszcze mają zajęcia sportowe i dobry metabolizm. I jak widzę grube laski, czy grubych facetów, to też z reguły są biali i często wyglądający na raczej prostych (wiem, wiem, nie ocenia się po wyglądzie, co jest wg mnie truizmem, bo zawsze się ocenia po wyglądzie i często się trafia).

Zaznaczam, że w powyższym rozumowaniu stosuję uogólnienia. Jakbym się miała rozczulać nad każdym wyjątkiem, to nigdy to żadnych wniosków bym nie doszła. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie grubi, wykształceni i zamożni, ale jednak myślę, że większość inwestuje w swój wygląd i zdrowie. Tak samo jak uważam, że większość prostych ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak niezdrowe jest to, co jedzą i nie wiedzą co jeść, żeby schudnąć - stąd zamawianie Coli light do podwójnego Big Maka.
Ciekawa jestem jak wygląda sytuacja w innych miejscach w Kanadzie. Na razie, pomimo porcji, ilości fast foodów, Toronto jawi mi się jako miasto całkiem dobrze wyposażone w zgrabne kobiety i szczupłych mężczyzn :)

W następnej notce napiszę o supermarketach, bo ta mi wyszła dłuższa niż planowałam :)

16 komentarzy:

  1. OMG, musialas to teraz wrzucać, gdy jestem właśnie makabrycznie głodny, a w lodówce tylko piwo??? wrrrrr!!!! jeszcze nie czytałem treści, ale foty pierwsza klasa, pzdr, g_v
    btw - zupy jakieś tam mają, coś a'la nasz zurek albo grochówka?? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Do burgerów takich rozmiarów, to chyba bym musiała skombinować jakieś imadło, czy inny lewarek, żeby otworzyć tak szeroko otwór gębowy.
    W Subwayu kupowałam kilka razy kanapki w Poznaniu i w Warszawie, wyglądają bardzo podobnie, jak na zdjęciu - rozmiar o ile dobrze pamiętam można wybrać.
    Jakoś na samą myśl o chińszczyźnie w podziemiach dostaję gęsiej skórki, więc raczej bym tam nie jadła.
    No to idę coś zjeść, bo oczami wyobraźni zobaczyłam te knajpki i niemalże poczułam już zapachy, a dopiero co wróciłam z pracy i zaczynam być głodna :-))
    PS jutro idziemy odwiedzić Baśkę

    OdpowiedzUsuń
  3. a jeszcze ja - poproszę zdjęcie wiewiórki :-))

    OdpowiedzUsuń
  4. A czemu "podrobka syropu klonowego"? w Kanadzie? toc profanacja traci;) Ja od czasu kiedy przylecialam do US nie uzywam cukru, bo mi nie smakowal, nie pije zadnych napojow gazowanych, sokow poza tymi z sokowirowki. Ciasta pieke sama no i wtedy owszem uzywam cukier, ale zawsze polowe albo 3/4 ilosci rekomendowanej w przepisie. Bylam bardzo zaskoczona jak wszystkie przepisy na przetwory na jednej z polskich gotujacych stron sa naladowane cukrem. Ogorki kiszone zamiast kwasne to byly slodkie jak z syropu. Narobilam kilka lat temu takich przepisow i wszystko musialam wypierniczyc, bo tyle cukru, ze sie nie dalo zjesc. A ze ja w zyciu wczesniej nie robilam przetworow to nie mialam pojecia, myslalam ze tego cukru trzeba tyle dac, bo inaczej nie wyjdzie. To bylo bodajze 2-3 lata temu, od tej pory jak mam ochote na jakies przetwory to tylko z CanningUS:)
    Zaskoczona jestem ze w Kanadzie tak sola, bo tutaj nie i w restauracjach jedzenie jest prawie zupelnie nie slone. Ja jestem do takiego przyzwyczajona, bo sama uzywam sol sporadycznie. I znow, jak bylismy w PL to jedzenie w knajpach bylo tragedia, wszystko przesolone. Sol powinno sie w restauracjach podawac w solniczce na stol, a nie na talerzu:)))))
    Do jadlodajni fastfoodowych nie chodze od ponad 20 lat wiec nawet nie potrafie sie wypowiedziec, ale porcje sa wszedzie ogromne. Jak idziemy z mezem do restauracji to zamawiamy jedna porcje na nas dwoje i najczesciej jeszcze zostaje.
    Za to w super drogich knajpach porcje sa faktycznie na osobe:))) a kosztuja jak gdzie indziej impreza na 6 osob:))) No ale to juz taki urok:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaaa i chinskiego tez nie jadlam jzu dobrze ponad 20 lat. Na poczatku jak przyjechalam to owszem musialam sprobowac, ale nie bylam zachwycona. Chinszczyzna jest dla mnie za ciezka, zdecydowanie wole kuchnie wietnamska, koreanska i japonska.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bosze taka dluga notke napisalas, ze nie potrafie skomentowac w jednym komentarzu:))) Uwazam, ze w duzych miastach zdecydowanie ludzie wygladaja inaczej niz poza miastami. Przede wszystkim inna swiadomosc, no i w miastach sie wiecej chodzi. Moj maz ktory mieszkal zawsze w malych miasteczkach powiedzial, ze od czasu kiedy zamieszkal ze mna w NYC to je wiecej kapusty i duzo chodzi:)) Ale on byl zawsze chuderlak, wiec w jego przypadku to akurat nie ma zanczenia:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Stardust: Z tym cukrem i pieczeniem mam tak samo, zawsze muszę dać mniej niż w przepisie. Soli w domu też używam mało, więc od razu czuję jak coś ma jej w sobie dużo. Natomiast chodziło mi być może nie konkretnie o sól, tylko pewnie tam jest jakiś związek chemiczny, bo to jedzenie nie jest przesolone, tylko czujesz, że Cię suszy cały dzień. Wydaje mi się, że jakiś związek chemiczny gra tutaj rolę. Inna sprawa, że jak nie jadasz śmieciowców, to też możesz się z tym nie spotykać, spodziewam się, że w restauracjach może to wyglądać inaczej. Natomiast pizza, hamburger = suszenie w pysku cały dzień...

    Prawdziwy syrop klonowy kosztuje 10$ za butelkę, więc w knajpie Pan nam dał wykład o tym, ile by kosztowały te naleśniki, gdyby kupował prawdziwy ;)

    Z programów kulinarnych wietnamszczyzna zawsze dobrze mi wyglądała, Kris z M. zapowiedzieli, że nas zabiorą do wietnamskiej knajpy, więc będę miała okazję :) Co do chińszczyzny, to to co się podaje w tych stoiskach jako chińszczyznę z chińszczyzną nie ma wiele wspólnego. Ale fakt, kiedyś byłam w chińskiej restauracji w Holandii i wszystko było dość ciężkie.

    Aga: wypijcie nasze zdrowie ;) Zdjęcie wiewiórki jest, niedługo się pojawi :)

    G_v: zup w fastfoodowniach nie ma. Są pewnie w koreańskich/japońskich, itd. Dużo jest zup w puszkach, słynne Campbella: http://toronto.flyerland.ca/products/walmart-creations-classic-chicken-noodle-product-5702812/canned-foods-and-soups-category-2197
    Jedyne co na razie zauważyłam, to że znacznie częściej niż w Polsce tutaj się jada różne rodzaje dyni, a z nich wychodzą dobre kremowe zupy. Chyba zupowych tradycji nie ma, raczej je traktują jako dobre danie na biwak :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przyjechalem do USA z rozmiarem 32. W "najlepszym" momencie zachwytu mialem 38. Teraz wrocilem do 32 :) Tyje sie niesamowicie latwo, a zrzucic to potem to wiele pracy. Wiec uwazajcie, szczegolnie z tymi nasyconymi hormonami hamburgerami i przesycona MSG chinszczyzna.

    OdpowiedzUsuń
  9. Marek: ja przywiozłam takie dżinsy testowe. Jak się robią ciasne, to czas na uspokojenie, zresztą jedzenie niezdrowych rzeczy niszczy mi psychikę, więc potrafię się opanować z reguły :) Pierwszy tydzień był na zasadzie "Popróbujmy, to potem będzie mniej kusiło, a poza tym potrzebujemy zdjęć na bloga" ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wydaje mi się, że takie popróbowania są naturalne, a może nawet wręcz konieczne. To czym Wy się żywiliście w tej notce to nie jest cokolwiek co ja bym jadla nawet za darmo. No ale jestem starsza i wiem lepiej. Takie jedzenie jest dla mnie po prostu niejadalne.
    Poprawka do powyższego, w wielu imigranckich rodzinach z Dalekiego Wschodu, odżywianie się jedzeniem nowego kraju powoduje takie same problemy, jakby wcale Azjatami nie byli. Robiono badania na bliźniętach, z których jedno pozostało np. w Japonii i nie utyło, a drugie przyjechało do Ameryki i utyło. Moim zdaniem to jest tylko kwestia arytmetyki i dodawania i odejmowania. Jeśli spalasz mniej kalorii niż przyjmujesz, to tyjesz, niezależnie od genetyki. A że w wielkich miastach jest mniej ludzi otyłych to też już od dawna znany fakt. Ludzie mniej korzystają tam z samochodow, a więcej ze środków masowego trasportu, a taki nie podjeżdża Ci przed same drzwi, musisz sobie dojść. A jak się korzysta wyłącznie z samochodu (przedmieścia, mniejsze miasta), to wtedy wychodzisz z domu do garażu, wsiadasz i jedziesz. Pracujesz, często siedząc, potem wsiadasz do samochodu i jedziesz do domu. No i tak się to wszystko kręci. Dla mnie w Polsce jest wszystko szalenie przesolone w kuchniach domowych, w USA i Kanadzie nie odżywiam się fast-food NIGDY i właściwie cieszę się, bo jestem po 40 i mam troje dzieci, a noszę dżinsy rozmiaru takiego jaki nosiłam, jak miałam 18 lat. Jakbym jadła fast food, to jestem pewna, że tak by nie było, bo aż tak to ja ćwiczyć nie lubię, chociaż lubię chodzić na spacery. Uważajcie więc z tym jedzeniem, bo utyjecie bardzo szybko.

    Pozdrawiam

    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  11. Przypomniało mi się! Ten środek chemiczny, o który mi chodziło to glutaminian sodu. I tu w gotowych rzeczach musi tego być na maksa dużo, skoro składy pokazują właśnie ilości sodu w zatrważających ilościach.

    OdpowiedzUsuń
  12. Generalnie Kanadyjczycy sa grubi. Jasne, sa warstwy szczuplejsze i bardziej otyle, ale jako calosc to w porownaniu np. z Polska sa narodem grubasow (wg danych WHO, no i patrzac po ulicach). Ale wystarczy poczytac sklady produktow, zeby to czesciowo zrozumiec.

    OdpowiedzUsuń
  13. To fakt glutaminian sodu prawdopodobnie kroluje we wszelakich puszkach. Ale ja mam wstret do puszkowego jedzenia;) Jedyne co kupuje w puszkach to tunczyka w wodzie (nawet nie w oleju) paste oraz sok pomodorowy. Aaa i jeszcze mleko skondesowane lub kokosowe, ale to w przypadkach naglej potrzeby do przepisow. Poza tymi rzeczami nie uzywam nigdy zadnego puszkowego jedzenia, nawet piwo chyba tylko 2-3 razy w zyciu pilam z puszki.

    OdpowiedzUsuń
  14. Anonimie: właśnie o to mi chodziło, że średnio Kanadyjczycy są grubsi od Polaków, ale w Toronto tego za bardzo nie widać i sie zastanawiałam dlaczego.

    Stardust: my z puszkami też się nie lubimy (oprócz pomidorów do sosu, fasolki i groszku), ale mam wrażenie, że glutaminian jest obecnie wrzucany praktycznie do wszystkiego co samodzielnie z ziemi nie wyrosło... A co do piwa to jest kolejna ciekawa rzecz, że piwo w małych butelkach wychodzi taniej niż w puszkach. W Polsce puszki królują, tutaj to nowinka (o te 05l mi chodzi). Ale w sumie Polska i piwo w puszkach to ewenement na skalę nie tylko europejską, ale nawet światową, jesteśmy jedynym narodem, który ma taki udział puszki w rynku.

    OdpowiedzUsuń
  15. materdyjo, rozmiar rozdziawu paszczy hipopotam, rozmiar zoladka krowsko, zeby pochlanac. hmm, chociaz, znajac zycie z luboscia podjelabym wyzwanie ;)

    OdpowiedzUsuń