poniedziałek, 20 września 2010

Dzień Dobry, Toronto! :)

Przybyliśmy, jeszcze nie zobaczyliśmy, a czy zwyciężymy, to się okaże :)

Po ponad dziewięciu godzinach lotu, jesteśmy na kanadyjskiej ziemi z wbitymi wizami i pozwoleniami w paszporty. Zacznę od początku, bo tyle mi się w głowie kłębi, że potem wszystko mi się pomiesza i nie nadążę, a emocji trochę jest.

Na Okęciu jak to na Okęciu, nic specjalnego się nie działo, poza tym, że za wcześnie przyjechaliśmy (bo co niektórzy histeryzowali) i kwitnęliśmy ze trzy godziny, a dodatkowo lot był opóźniony. Dostaliśmy od koleżanki zastrzyki antyzakrzepowe, więc czułam się jak rasowy narkoman próbując zrobić sobie zastrzyk w toalecie :D Niestety mam totalną blokadę psychiczną i nie jestem w stanie wbić w siebie igły, brudną robotę wykonał Pan Koala w nagrodę pozostawiając siniaka ;) Przy okazji - jak ktoś Was zapewnia, że zastrzyk nie boli ("no zobacz jaka to cieniutka igła") to bądźcie czujni. Ja się znowu nabrałam, kuźwa jak to bolało...

Samolotami jednak latać nie lubię, a długie loty to już w ogóle masakra dla mnie, zresztą dla Pana Koali też - ja przynajmniej jestem kompaktowa i wszędzie się mieszczę, on ma problem z wyprostowaniem nóg. Ale nawet ja już miałam dosyć i ostatnie dwie godziny to była męka, bo każda pozycja była niewygodna. Jedzenie jak to w samolotach, aczkolwiek ze zdumieniem odkryłam, że dewolaj był jadalny i całkiem niezły jak na samolotowego. Oczywiście musiałam trafić w pobliże wrzeszczącego bachora, to już jakaś samospełniająca przepowiednia jest. Na szczęście jestem w stanie spać wszędzie, więc większość czasu przespałam, pozostały wykorzystałam na poczytanie wywiadu z Kapuścińskim, posłuchanie muzyki i obejrzenie przecudownej romantycznej komedii o magicznej fontannie w Rzymie :))))

Jak się dolatuje do Toronto, to poza niesamowitymi światłami miasta (a ja uwielbiam miasta nocą) rzucił mi się w oczy taki... porządek. Patrząc na miasto miałam wrażenie, ze ono jest poukładane, ulice przecinają je na prostokąty, są skupiska obiektów sportowych oświetlonych białymi światłami i części mieszkalne świecące się na żółto. Widać było, że wszystko ma swoje miejsce.

Kanada przywitała nas bardzo miło. Lotnisko jest ogromne (z terminala 1 na terminal 3 jedzie się kolejką), ale skonstruowane tak, że nie spędzasz godziny na przejściu z samolotu do bagażu, a potem do wyjścia. Po odprawie celnej skierowano nas do oficerów imigracyjnych - kolejka już mnie zniechęciła, ale z zaskoczeniem odkryłam, że wszystko idzie sprawnie, bo obsługujących jest ponad dziesięciu. Trafiłam do bardzo ładnej Pani, która zapytała mnie gdzie będziemy mieszkać, czy mamy już pracę i ile sztuk nas podróżuje. W tym momencie podszedł jej kolega i wręczył jej coś, co się okazało nowym rozkładem ich pracy - Pani Oficer wyszczerzyła się radośnie, zrobiła coś w rodzaju "Yes, yes, yes" byłego premiera i pochwaliła się, że przez dwa miesiące nie będzie miała zmiany porannej, której nienawidzi, bo musi wstawać o trzeciej rano. Zauważyłam, że trzecia to nie rano, a środek nocy, na co Pani ucieszyła się, że rozumiem jej ból :) Pochwaliła mój angielski oraz płynnie przeszła na polski, bo wprawdzie w Kanadzie mieszka od 20 lat, to mama w domu zawsze pilnowała, żeby mówiła po polsku :) Pogadałyśmy sobie o jej braku akcentu, o jakie nacje nas posądzano, bo obie nie mamy słowiańskiej urody i to w zasadzie było tyle.
Potem szybki telefon do człowieka, który miał nas zawieźć do hostelu i czekamy z walizami na zewnątrz. Podjechał, chciałam podejść i upewnić się, czy to on - do przekroczenia była trzypasmowa jezdnia. W jedną stronę przeszłam, z powrotem tak prawie wlazłam na jezdnię (w miejscu gdzie można było przechodzić był taki jakby szeroooooki prób zwalniający), ale zobaczyłam auta dość blisko, więc stanęłam, a moja stopa była na jezdni może z pięć centymetrów. I oni wszyscy się zatrzymali! Zrobiło mi się głupio, że im tak się wpierniczyłam, więc przebiegłam przez jezdnię, i... poczułam się jak dzikus. Po szkole przetrwania w polskich miastach, nie mieściło mi się w głowie, że wszystkie samochody dzielnie wyhamowały, a mnie nawet na jezdni nie było!

W samochodzie tylko pomyślałam, że chyba tu jednak będzie tak jak sobie wyobrażałam, słysząc następującego niusa, mówionego kobiecym głosem z odpowiednią modulacją: "The owner of a motel wants a man, who pointed gun into his head, behind the bars" - uśmiechnęłam się tylko. "A więc oni naprawdę tak czytają wiadomości!" :)))))

Jest 07:12, jeszcze mamy chwilę zanim wyruszymy w miasto. W dzisiejszym planie śniadanie w Starbucksie albo w czymś innym, w każdym razie pierwsze śniadanie chcemy tak z przytupem, na mieście pochłonąć :) A potem urzędy, banki i zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia :) Pogoda sprzyja, ma być słonecznie i koło 20 stopni, czyli akurat na bieganie po mieście. Z racji tego, że nie mogę wymyślić dobrego zakończenia, napiszę po prostu - pozdrawiamy :)

9 komentarzy:

  1. No i pieknie!!! Witajcie po tej stronie kaluzy:))) Tez nie cierpie dlugich lotow. Wrrrrrrrrrr

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że wszystko sprawnie poszło. Rzeczywiście trafiła Wam bardzo ładna pogoda. Jutro mamy mieć 26 stopni.

    Na śniadanie to sobie idźcie na kanapki do Tim Horton's.

    No i odezwijcie sie to się jakoś spotkamy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. ale macie fajnie, też zawsze chciałam pojechać do jakiegoś kraju anglojęzycznego, a Wy to po prostu zrobiliście :-) pozdrawiam Aga i czekam na zdjęcia

    OdpowiedzUsuń
  4. No i fajnie, również pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. witajcie w Toronto! Jak czytam o tym wszystkim co teraz przezywacie to mi sie przypomina jak my tu wyladawalismy 7 lat temu ;)Powodzenia!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Powodzenia! Czekam na kolejne wpisy.

    OdpowiedzUsuń
  7. No, inna kultura na drodze to już nawet w Uk jest...

    OdpowiedzUsuń
  8. Stardust: mi jeszcze dochodzi puchnięcie nóg, więc pod koniec lotu miałam dwa balerony zamiast łydek...

    Kobietapracująca: zazdroszczę Wam, że macie to za sobą, naprawdę :) No ale jakby było za łatwo, to nie było by co wspominać ;)

    Oryś: w Londynie kiedyś tak było, teraz też trzeba uciekać ratując życie. Nie wiem jak jest gdzie indziej, bo tylko w Londynie byłam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. wreszcie mnie uspokoiliście!
    cieszę się, że wsztystko sprawnie poszło. (;
    i chciałabym zauważyć, że igiełka na prawdę była mała!
    Przynajmniej tak strasznie się nie martwiłam o Wasze zdrowie.
    Już strasznie tęsknię i dzięguję temu, kto wymyślił internet - chociaż w taki sposób możemy się komunikować.
    Czekam niecierpliwie na dalsze newsy, na zdjęcia z szerokimi uśmiechami na Waszych twarzach.
    buziaki moi kochani!
    buziaki!

    OdpowiedzUsuń