wtorek, 14 czerwca 2011

Formuła 1, czyli... hm...

No właśnie. Co się może wydarzyć jak dwie ciepłolubne koale wsiądą w wypożyczone auto i pokonają 500km w jedną stronę, żeby zobaczyć na żywo jeden ze swoich ulubionych sportów? No co? Kto oglądał niedzielny wyścig, zapewne się domyśla :) A konkretnie wyglądało to tak...

Postanowiliśmy ruszyć o 3 rano, żeby być jakoś w miarę wcześnie i trochę poczuć klimat wyścigu, zamiast tylko wpaść i wypaść. Wszystko szło zgodnie z planem, żadnych korków ani utrudnień, na miejscu byliśmy wcześniej niż planowałam, parking był tańszy niż planowałam, metro nie zawalone kibicami, tylko... padało, no :) Do piątku prognozy zapowiadały słoneczny weekend, więc na wszelki wypadek zabrałam bikini, krem z filtrem i tak dalej. Na miejscu oceniłam, że bikini to mogę sobie spokojnie zostawić w aucie, razem z kremem ;) Doszliśmy jednak do wniosku, że mokre wyścigi są ciekawsze, więc nie ma tego złego.



Małe wyjaśnienie - mieliśmy najtańsze bilety (tak, za $80 oznacza "najtańsze"), które pozwalają na tzw. ogólny dostęp, co oznacza, że nie masz swojego siedzonka w wyznaczonym miejscu, tylko masz kilka miejsc, w których możesz się umościć. Często na wyścigach widzę górki w niektórych miejscach toru, na których siedzą sobie ludzie, więc ubzdurałam sobie, że coś podobnego jest w Montrealu. Otóż nie. Miejsca na ogólny dostęp są do dupy, a te, które nie były do dupy zostały obsadzone o 7 rano. Trochę nam humor siadł, bo łaziliśmy nie wiadomo ile wokół toru i ani boksów startowych nie widać, ani prostej startowej, a tam gdzie można jakoś stanąć masz do wyboru - albo kawałek toru, albo telebim.

W końcu znaleźliśmy miejsce, gdzie w miarę coś widzieliśmy i nawet był telebim. Czasem widoczny, a czasem nie, bo na linii "mój wzrok - telebim" była banda kibiców Lewisa Hamiltona (nie lubimy gówniarza), którzy wyciągali monstrualne parasole jak tylko zaczynało kropić. Cieniasy ;) Obok nas stała sympatyczna parka z Thunder Bay - Fin i Polka z pochodzenia :) Zanim się zaczął wyścig byli już nieźle wcięci, dziewczyna bardzo się ucieszyła na wieść, że jesteśmy Polakami, a chłopak opowiadał jak przypadkiem pił piwo z Kimim Raikonnenem i krzyczał po fińsku do Kovalainena podczas parady kierowców :) Bardzo nam umilali czas i poprawili humor, poza tym że się skręcaliśmy z zazdrości, że nie możemy za bardzo z nimi piwa wypić ;) Chociaż właściwie moglibyśmy, ale mały Bud Light kosztował $6,75, więc jakoś nie mieliśmy ochoty.

W końcu zaczęło się coś dziać - bolidy zaczęły jeździć, a deszcz zaczął znowu padać. To niestety oznaczało lotny start, czyli bolidy startowały nie z miejsc startowych, a za samochodem bezpieczeństwa, a tego nie lubimy. Przez chwilę było naprawdę ekscytująco - jak zaczęli śmigać, to dostałam zastrzyku adrenaliny i autentycznie się trzęsłam z wrażenia, niesamowity efekt. Ponadto okazało się, że maszyny wydają znacznie więcej dźwięków niż słychać w tv. Ucieszyliśmy się, że Hamilton się sam wyeliminował, Fin pokrzyczał "douchbag!!!!", po czym zaczęło lać. Nie, zaczęło CHOLERNIE MOCNO LAĆ. Jeśli rozważacie kupno parasola za $10, to odpuśćcie sobie - przemakają ;) Na tor wyjechał znowu samochód bezpieczeństwa i kierowcy przez parę okrążeń się za nim snuli, podczas gdy my się rozglądaliśmy z rozpaczą po niebie. Po chwili okazało się, że lać może jeszcze mocniej i wtedy przerwano wyścig. Postaliśmy chwilę i doszliśmy do wniosku, że nie zanosi się na poprawę, więc podjęliśmy smutną decyzję o powrocie do auta.

Tak łatwo jednak nie było, bo najpierw musieliśmy wyjść z obiektu razem ze stadem innych ludzi, którzy podjęli tę samą smutną decyzję co my. Potem musieliśmy się dostać do metra, z parasolką, która się zepsuła i nie chciała zamknąć, aż w końcu Koala ją złamał i wywalił. W końcu dojechaliśmy na parking, rozłożyliśmy mokre ciuchy, włączyliśmy grzanie i ruszyliśmy dość mocno niepocieszenie z powrotem. Po drodze jeszcze wstąpiliśmy do Loblawsa napawając się możliwością normalnego przejścia przez alejkę z piwem, pogapienia się, porównania cen i promocji jak dorosły, cywilizowany człowiek :) Wyjaśnienie dla osób spoza tego kontynentu - w Ontario można kupić piwo w dwóch miejscach: LCBO i Beer Store. Pierwszy ma różne alkohole, wystawione normalnie na półkach, ale piwo jest maksymalnie w sześciopakach. W Beer Store natomiast jest wystawionych może z 10 marek, a resztę wybierasz gapiąc się na etykietki przyczepione do ściany, próbując ogarnąć masę małych cyferek i zadecydować co za ile i czego ty w ogóle chcesz. Dlatego z reguł kupujemy to samo, bo nie mamy cierpliwości do gapienia się i wytężania wzroku. W Quebecu na szczęście władze uznały, że ludzie są wystarczająco dojrzali, żeby móc poradzić sobie z wystawioną w sklepach pokusą i można piwo kupić normalnie, jak w większości cywilizowanych krajów. Dzięki czemu mogliśmy sobie pooglądać różne marki, porównać ceny, w spokoju i bez mrużenia oczu. Koniec wyjaśnienia :)

Po drodze dopadły nas trzy korki, więc w domu byliśmy o 22:30. Okazało się, że po dwóch godzinach wyścig wznowiono, co oznacza, że w domu bylibyśmy grubo po północy, gdybyśmy postanowili jednak zostać... Podsumowując - jesteśmy trochę rozczarowani i mamy poczucie wyrzucenia pieniędzy w błoto, ale z drugiej strony, nie mogliśmy wiedzieć, że z zapowiadanych 2-3mm deszczu zrobi się koszmarna ulewa. Wiemy już teraz za to, że:
1. Jak jechać, to na cały weekend. Tylko niedziela ma sens, jak się blisko mieszka i można sterczeć i czekać aż wznowią wyścig, bez poczucia, że nigdy się nie dotrze z powrotem do domu.
2. Jeśli najtańsze bilety, to walka wcześnie rano z paroma setkami innych ludzi, którzy również chcą mieć dobre miejsca.
3. Nie wiem jak jest na innych torach, ale w Montrealu można wnosić wszystko, więc zapas jedzenia i piwo w ramach oszczędności.
4. Jeśli nie masz ochoty na walkę z tłumem zmotywowanych ludzi z najtańszymi biletami - odłożyć kasę i kupić miejsce na trybunach.
5. Albo najpierw sprawdzić wszystkie możliwe zdjęcia toru i ogarnąć, czy są tam jakieś górki. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie te górki widziałam, chyba w Jerez, ale pewna nie jestem.

Zdjęć ni ma. Mamy ze dwa z miejsca, gdzie staliśmy i paradę kierowców,na której nic nie widać :)
Pocieszamy się, że jesteśmy mądrzejsi o powyższą wiedzę i nie popełnimy tych samych błędów drugi raz :)
PS Od Pana Koali.
Jakby któreś z was miało ochotę zobaczyć, a właściwie posłuchać to podsyłam filmiki z telefonu:) Sorki za jakość :)
Filmik 1
Filmik 2
Filmik 3

15 komentarzy:

  1. No szkoda, przejechaliscie sie przynajmniej;) Nie przypuszczalam, ze Wy do Montrealu bez nocowania jedziecie. Nie wiem czy bym sie zdecydowala??? No ale, jak napisalas, zdobyte doswiadczenie i poczynione obserwacje kiedys sie przydadza:)

    OdpowiedzUsuń
  2. W związku z powyższym: w Ameryce Płn. hotele i motele (szczególnie te ostatnie) są raczej tanie, cena jest naprawdę do zniesienia. Oprócz tego, w dużych miastach są zwykle "youth hostels" gdzie "youth" pokrywa wszystkich- one mają na tyle przewagę, że zwykle są bardzo blisko centrum, a zwykłe tanie hotele czy motele są zwykle dalej od centrum. I w hostelach można sobie rezerwować tzw. family room, który jest prywatnym pokojem na 2, 3 lub 4 osoby i nie trzeba go dzielić z nikim innym. Łazienki są wspólne, no ale dlatego taki hostel jest bardzo przystępny np. zaczyna się pewnie od $30 za noc (na osobę). Też informacja na przyszłość.
    Alicja

    OdpowiedzUsuń
  3. ozesz! no to wam francuzi splatali figla. caly tydzien ladnie a w weekend ulewa. a niech ich:) pocieszajace jest to ze nastepnym razem moze byc tylko lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja myślałam ,że Was widzę okrytych folią aluminoiwą czy czymś podobny.Pozdrawiam.S.U

    OdpowiedzUsuń
  5. to lepsi jestescie niz te wszystkie pajace z F1. Oni wymiekli przez pogode, a wyscie dojechali i wrocili ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Alicja: tak dla informacji - my już byliśmy w Montrealu i sprawdzaliśmy ceny i hosteli i hoteli :) I ja wiem, że 60-70 dolarów za nocleg to dla większości z Was tanio, ale robiąc kalkulację: $200 bilety + $100 benzyna + $80 auto + coś trzeba jeść + $70 nocleg, to się robi pokaźna suma jak na nasze pensje.
    Trochę więcej wiary, my naprawdę umiemy korzystać z internetu, żeby sprawdzić noclegi i ceny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Aha - w Europie też są hostele. I też są tanie. I też są w centrach miast. I nawet w nich bywałam, bo zdarzało mi się podróżować ;)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Monika: z perspektywy bym się drugi raz nie zdecydowała, bo się na miejscu nacieszyć porządnie nie można. Ale jako kierowcy zaprawieni w bojach jesteśmy, więc trasa sama w sobie nie była zła :)

    OdpowiedzUsuń
  9. martinkemp: powiem więcej - ów Fin powiedział, że on jeździ na GP Montrealu od wielu lat i praktycznie zawsze jest słoneczny weekend. Ostatni deszczowy pamiętał gdzieś z lat 90tych :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mamo: no nie, my byliśmy pod zepsutą parasolką ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Anonim: to się rozumie samo przez się ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. No tak, tylko wydawało mi się, że albo nie doceniliście dystansu między TO a Montrealem (rzadko kto robi wycieczkę w jeden dzień, poważnie), albo na przykład nie wiedzieliście, że w Kanadzie też są hostele (bo w końcu są raczej tylko w dużych miastach i powiedziałabym, że nie są tutaj tak bardzo popularne jak w Europie).
    Kurczę, nie wiedziałam, że te Wasze bilety były po $100. To faktycznie wielka suma i to były najtańsze? Jeżeli tak, to uznałabym, że to sport nie dla mnie! Albo jak dla mnie, to chyba tylko w TV! Poza tym, w TV chyba lepiej nawet widać.:) No ale każdy woli swoje tam...
    A Indy 500 też oglądacie? kiedyś Indy było w Vancouver i można było świetnie wyścig z mostu oglądać, bez biletów. Dla mnie to było za głośne i na te parę dni wybyliśmyna wakacje (to było jakoś latem, w sierpniu).
    Na pewno Wam się kiedyś jeszcze to zobaczyć i to z leoszych nawet siedzeń - o cenie to już nawet wolę nie myśleć!

    Pozdrawiam, Alicja

    OdpowiedzUsuń
  13. 80$ - tanizna, na na hungaro były (i są) po 100 € general admision. Było widać dość sporo. W zależności od górki czy też luzów przy płotach. Też mnie zmoczyło (pierwszy wyścig Roberta). Wyjeżdżałem o 22 wieczorem w sobotę po piątkowych nieprzespanych balach, wracałem o 6 nad ranem w poniedziałek. W drodze "na" nawet zasnąłem za kółkiem na parę sekund, ale najechałem na te chropowate pasy i szczęśliwie nie wyrżnąłem, a kolega powiedział co czuje i się zmieniliśmy. W trakcie wyścigu moja wiedza ograniczała się do tego, kto jedzie i kto się obraca. Żeby sprawdzić telebima, musiałem montować 400mm do puszki. Ogólnie zero snu, wykończenie totalne. Zobaczyć było warto, przemoczyć się też, pooglądać tańczące bolidy czy też gasnący bolid Alonso także, górki też były. To już jednak za mną, teraz 42 cale w HD w zupełności mnie satysfakcjonuje :), a jak brakuje mi motorsportu to jadę na rajd z noclegiem za 30 zł i mam wszystko w dupie.

    PS. Porshe cup było też fajne, same boczury.

    Pozdr. Achi

    OdpowiedzUsuń
  14. Achi: fakt, Porsche Cup potrafi być emocjonujące, często bardziej niż F1 :) Nie dziwię Ci się, że Ci 42 cale już wystarczają, trochę bywałeś tu i ówdzie, my dopiero zaczynamy, więc się cieszymy jak szczerbaty na suchary ;))) W planie jest jeszcze F1 na Silverstone, oczywiście Moto GP, które chcę w trzech miejscach zaliczyć: w Hiszpanii, Anglii i Czechach i jakieś WRC (na temat którego się przy Tobie nie wypowiadam, gdyż odczuwam pewną dysproporcję w wiedzy i doświadczeniu ;)) Tutaj pewnie się jeszcze na Indy wybierzemy, jest w Toronto, więc grzech nie skorzystać, a i bilety tańsze niż na F1.
    Aha, jednym z powodów dlaczego w Europie na F1 ani razu nie pojechałam była właśnie cena, znacznie drożej jest niż tutaj. W ogóle chcieliśmy się wśliznąć na trybuny jak tak zaczęło lać, ale skubani nawet podczas burzy i w obliczu tłumów opuszczających tor sprawdzali bilety ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Alicja: wiedzieliśmy, że ta podróż będzie nieco męcząca, ale my twarde sztuki jesteśmy :)
    Indy nie śledzę, ale się wybierzemy, zatyczki do uszu cały czas mamy :)
    Co do cen, to najdroższa trybuna kosztowała 540$, plus jakieś tam dodatkowe opłaty, więc pewnie ze $560. W Europie ceny są znacznie wyższe, np najbliższe GP to jest ponad 600 funtów.

    OdpowiedzUsuń