czwartek, 4 lutego 2010

Nasza decyzja

No właśnie, decyzja, skąd się w ogóle wzięła ta nieszczęsna Kanada? Jakby nie było, od czasu wejścia do UE praktycznie cała Europa stoi przed nami otworem, więc po kiego licha pchać się za Ocean?

O wyjeździe oboje myśleliśmy od dawna, ale oboje byliśmy w związkach z ludźmi, którzy wyjeżdżać nie chcieli i jakoś się życie toczyło w Polsce. Ale gdzieś tam w duszy grała tęsknota, żeby wyjechać, poznać nowy kraj, spróbować sił gdzieś indziej...

Kiedyś chciałam jechać do Irlandii, ale dostałam dobrą pracę w Polsce i tak zostało. Pan Koala kiedyś mieszkał 6 miesięcy w Glasgow i postawił stanowcze veto jeśli chodzi o Wyspy. Hiszpański znam za słabo, a najważniejsze, to że Europa pogrążyła się w kryzysie i pakowanie się w takim momencie do któregokolwiek z krajów, było by poronionym pomysłem. Więc Europa odpadła w przedbiegach.

Najpierw chcieliśmy jechać do Australii. Po pierwsze - ciepło, a my lubimy ciepło, zima jest zła. Po drugie - ciepło, znaczy motocyklem można śmigać praktycznie cały rok. Po trzecie - woda, a ja uwielbiam wszelkie wodne sporty. Niestety pojawiły się też problemy - akurat jak zaczęliśmy się orientować w temacie, świat pogrążył się w mniej lub bardziej uzasadnionej histerii w kwestii stanu swojej gospodarki i Australia, pomimo odległości i niewielkich problemów, wstrzymała rozpatrywanie wiz pracowniczych. Rozpatrywano tylko wizy rozdawane przez dane stany i regiony, a ja nie chciałam jechać w jedno miejsce, które z dużym prawdopodobieństwem było by zadupiem zapomnianym przez wszystkich bogów świata, bo w takich miejscach właśnie Australii brakuje ludzi. Inna sprawa, że cały proces wizowy, wszystkie okołowizowe koszty i bilety, sumują się w dość szokujące wartości i zaczęliśmy mieć wątpliwości, czy chcemy tak bardzo ryzykować. Zawsze może się okazać, że tęsknimy, że to za daleko, że sieroty emigracyjne jesteśmy i nam nie wyjdzie, albo zwyczajnie się nam nie spodoba i wtedy będziemy mieć poczucie pieniędzy wyrzuconych w błoto. W międzyczasie ja dostałam podwyżkę i teoretycznie lepsze stanowisko, przyszła wiosna i myśli o wyjeździe poszły tymczasowo w kąt.

Powróciły na jesieni, kiedy mi się już konkretnie zaczęło w robocie chrzanić, plus załapaliśmy tradycyjnego jesiennego doła. Nudząc się kiedyś w pracy, przypomniałam sobie, że kiedyś myślałam o Kanadzie i że mają równie sensowną politykę imigracyjną co Australia (w przeciwieństwie do USA, do których obecnie wjechanie z legalnym pozwoleniem na pracę graniczy niemal z cudem). Zaczęłam grzebać w przepisach, zasadach, robić testy, szukać forów i blogów, w końcu zainteresowałam się programem International Experience Canada (w 2009 się jeszcze nazywał Youth Mobility Program). W opcji "Work&Travel" zostaje przyznana wiza wraz z pozwoleniem na pracę na 12 miesięcy. Koszt wydania wizy to niecałe 400PLN, czyli taniocha, jak na wizy przynajmniej. W trybie ekspresowym wymieniliśmy paszporty na biometryczne, 23go grudnia wysłaliśmy potrzebne dokumenty, a w Wigilię dostaliśmy zgodę i Letter of Introduction :))))
Trzeba przyznać, że szybkość Ambasady mnie mile zaskoczyła. Planujemy wyjechać najpóźniej w październiku, a najchętniej we wrześniu - skorzystamy z większości sezonu, a do Toronto dotrzemy jeszcze przed śniegami i mrozem.

Przez ten rok chcemy się przekonać jak zareagujemy na emigrację, jak nam się będzie podobać i wtedy zadecydujemy co dalej. Planów "co dalej" jest pięć:
1. W trakcie tego roku znajdujemy pracodawcę, który nas pokocha miłością matczyną i zaoferuje nam kontrakt, który posłuży nam do złożenia wniosku o stały pobyt.
2. Rok będzie przyjemny, ale zatęsknimy za Europą i wrócimy do Polski.
3. Rok będzie przyjemny, ale zatęsknimy za Europą i wrócimy do innego europejskiego kraju, w zależności, który się podniesie z kolan.
4. Rok będzie przyjemny, ale nie uda się nam znaleźć pracodawcy chętnego do pomocy przy wizach i wracamy do Europy.
5. Okazujemy się kompletnymi sierotami i łamagami, pracy nie mozemy znaleźć, wszystko nas przeraża, wkurza i codziennie płaczemy w poduszkę, aż w końcu pakujemy manatki i wracamy wcześniej.

W punkcie piątym rzecz jasna nieco przesadziłam, ale zawsze może się zdarzyć, że sobie nie poradzimy, nie? No dobra, w głębi duszy wiem, że nie :) Ale opcja, że nam się nie spodoba, już ma jakiś stopień prawdopodobieństwa.

Co zostawiamy w Polsce i dlaczego chcemy ją opuścić? W następnym odcinku :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz