Wiemy już dlaczego Kanada, czas na podsumowanie, dlaczego w ogóle chcemy wyjechać.
Jakbym chciała napisać w skrócie i jednym zdaniu, napisałabym, że jestem Polską zmęczona. Ale ciężko mi z reguły na jednym zdaniu poprzestać, więc będzie rozwinięcie :)
Oboje skończyliśmy w Polsce studia, Pan Koala takie mało przyszłościowe (przynajmniej u nas w kraju), ja teoretycznie dające możliwości na karierę i dostatnie życie. Innymi słowy, On jest po geografii, ja po ekonomii, oboje na państwowych, liczących się w Polsce uczelniach. Najpierw nie mogłam znaleźć pracy, bo po skończeniu studiów w kraju było 20% bezrobocia i absolwentka bez doświadczenia nie była poszukiwanym "towarem" na rynku pracy. Ale po roku pałętania się jako przedstawiciel handlowy, innych dziwnych form zarobkowania, aż w końcu po sześciu miesiącach bezrobocia dostałam pracę w ogólnie pojętych finansach. Potem zmieniłam firmę na dużą korporację i spędziłam tam 3 lata. Korporacje są dla mnie ciężkim orzechem do zgryzienia, bo jestem za pyskata i pomimo starań, ciągle byłam "niepolityczna". Niestety okazało się, że korporacje są jedynym sposobem na przyzwoite pieniądze w tym kraju, ale chcąc kupić mieszkanie/dom, podróżować i realizować swoje hobby, obie osoby muszą w owej korporacji pracować. Ja mam to szczęście, że mam ogromną pomoc od Mamy i gdyby nie ona, nie byłabym w stanie żyć tak jak żyję. W grudniu się z korporacją rozstałam, z nieukrywaną ulgą.
Pan Koala miał mniej szczęścia i po studiach nie miał koncepcji co on ma w ogóle po tej geografii robić i pracował w różnych miejscach, które spowodowały mały bałagan w jego CV, w końcu wyjechał na pół roku do Szkocji, gdzie mu się nie podobało. Po powrocie dostał pracę jako pracownik tymczasowy w firmie, która zajmowała się nareszcie tym, co go interesowało. Jednak ponieważ rzecz dzieje się w Polsce, nie obędzie się bez ALE. Miał nadzieję, że jak będzie ciężko pracował i dawał z siebie wszystko, firma go doceni i zatrudni na stałe. Więc tyrał jak głupi za psie pieniądze, żeby się wykazać, a szansa na zatrudnienie malała z miesiąca na miesiąc. Po roku był tak zniechęcony i rozżalony, że mu powiedziałam, żeby rzucił to w cholerę, jeśli ma się tak zadręczać. Zaczął studia podyplomowe w nowej dziedzinie i... dupa. Jest w zaklętym kręgu: nie dostanie pracy na niskim stanowisku (np magazynier), bo ma wyższe wykształcenie. Na specjalistę natomiast nie ma doświadczenia. I tak od 7 miesięcy. Frustracja i bezsilność sięga zenitu, bo gdzie się nie spojrzy, bez znajomości szans na pracę nie ma.
Pomimo tego, że nie żyje się nam źle, zostaliśmy postawieni w sytuacji, w której mamy tego kraju dosyć - ja musiałabym się męczyć w polskich korporacjach, w których ważniejsze jest to, czy spełniasz misję firmy, niż to, że chcesz coś pożytecznego zrobić, a On musi liczyć albo na sygnał od znajomych, albo iść na kelnera. I mamy już tego dosyć. A jakbym się chciała przekwalifikować? Też bym nie dostała pracy, bo w nowej działce nie miałabym doświadczenia. W Polsce masz 3 wyjścia:
1. Jesteś lekarzem, albo prawnikiem, albo ekonomistą albo informatykiem i pracujesz w korporacji. Jak już zostaniesz kimś z powyższych, będziesz nim do końca życia, bo przekwalifikowanie graniczy z cudem.
2. Masz wystarczająco nerwów, zdrowia i samozaparcia i zakładasz swoją firmę.
3. Wyjechać do Warszawy.
Wtedy masz szansę na w miarę dostatnie życie.
A my byśmy chcieli mieć spokój, robić to co lubimy, być za to docenianymi i dobrze opłacanymi. Uprzedzając krytykę - wiem doskonale, że na początku będziemy pracować w Kanadzie za minimalne stawki, niekoniecznie robiąc coś wymarzonego. Tylko że w Kanadzie, jak będziemy oboje pracować za minimalne stawki, to i tak nam wystarczy na wynajem mieszkania i normalne życie na początku. Jak byśmy chcieli zostać na stałe, kupić samochód i dom, to oczywiście stawki muszą się podnieść. Ale w Toronto można po 4 latach pracy jako asystentka aplikować na asystentkę dyrektora generalnego i zarabiać 75tys$ rocznie! W Polsce takie szanse to naprawdę okazja, która się rzadko trafia.
To tyle z kwestii ekonomicznych.
Oprócz tego, oboje zawsze chcieliśmy mieszkać w innym kraju, może na stałe, może nie, ale wyjechać, poznać coś nowego, znaleźć się w miejscu, gdzie nie wiesz co jest za rogiem i dopiero odkrywasz, w którym sklepie sprzedają najlepsze bułki. Poznawać ludzi, z całego świata, o różnych kolorach skóry, którzy opowiedzą Ci o swoim świecie i swoim kraju. Wyjechać i poczuć powiew świeżości i nowości.
Niestety Polska jest jeszcze krajem zaściankowym, biednym i zamkniętym jeśli chodzi o umysły. To się zmienia, naprawdę, skłamałabym mówiąc, że stoimy w miejscu, ale my chcemy zmiany radykalnej, a nie tkwić obserwując ewolucją, tęskniąc cały czas za czymś, co być może mogło by nas spotkać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńżyjemy w kraju na Europy skraju (mentalnym). ale za to jesteśmy mesjaszem narodów.
OdpowiedzUsuń