wtorek, 28 czerwca 2011

Spacer po historycznej dzielnicy

Zapamiętajcie jedno - jak jest coś, co jest powiązane z Azją i żyjesz w mieście, w którym Azjatów jest od groma, ma w opisie słowo "międzynarodowe" i odbywa się na wyspie, na którą trzeba dopłynąć promem, albo w jakimś innym mało dostępnym miejscu, jest duże prawdopodobieństwo, że wychodząc z domu o 11:10 nie zobaczycie zaplanowanej atrakcji... Niby taka prosta rzecz, a jednak co jakiś czas na nowo zaskakuje ;)

W niedzielę planowaliśmy udać się na wyspy, żeby zobaczyć wyścigi smoczych łodzi i w ogóle cały przygotowany z tej okazji festiwal. Okazało się, że nie tylko my mieliśmy taki plan, tłum czekający na promy był makabryczny, niemniej postanowiliśmy powalczyć. Po 30 minutach, przejściu 1/4 dystansu i myśli, że ci wszyscy ludzie będą też chcieli jakoś wrócić, poddaliśmy się i zdecydowaliśmy się na spacer po Distillery District.

niedziela, 19 czerwca 2011

Nadal się przepoczwarzam, a poczta mnie olewa

Mamy tutaj nasze ulubione chipsy, Lays lekko solone. Przyzwyczailiśmy się do nich tak bardzo, że jak ostatnio mieliśmy okazję spróbować normalnych, to okazało się, że są za słone. Nie do końca potrafimy zidentyfikować smak, ale przypominają nam jakieś chipsy z dzieciństwa, być może -naście lat temu mniej soli dodawali i po prostu tak smakowały normalne chipsy :) W piątek otworzyłam paczkę. Zjadłam parę i z przerażeniem odkryłam, że są dla mnie za tłuste! Znaczy nadal sie przepoczwarzam - jak zrezygnuję z piwa i burgerów, proszę zacząć strzelać ;)

Bieganie jak to bieganie, dzięki glukozaminie przysłanej przez Niezastąpioną Rodzicielkę oraz opasce na kolano nie odczuwam negatywnych efektów, co mnie bardzo cieszy, bo długo się nie brałam za ten sport właśnie z powodu kolana. Chyba jednak będę musiała kupić drugą opaskę, bo zaczęło mnie boleć drugie - rozważam też bieganie w piance do windsurfingu, bo ona ciasna jest ;))) Moja koleżanka z pracy poleca mi bieganie w worku i od paru dni usilnie rozmyślam, jaki efekt oprócz potężnego odwodnienia może ów worek dać. Koleżanka nie chce zdradzić tajemnicy i powtarza "spróbuj a zobaczysz". Chyba w środku nocy bym musiała biec, mam tak szeleścić w biały dzień? :) Z tego co pamiętam, jedyną okazją o której słyszałam do biegania owiniętym w folię (czy też worek) było odwadnianie się przed zawodami kulturystycznymi, bądź szybki, sztuczny spadek wagi przed zawodami w celu załapania się do niższej kategorii wagowej. Ale znając mnie, pewnie z czystej ciekawości się skuszę. I coś mi się pewnie przytrafi, co później opiszę tutaj ;)))

Poczta kanadyjska zjednuje sobie "przyjaciół" prowadząc strajk generalny. Co skutkuje brakiem mojego nowego obiektywu. W poniedziałek zobaczyłam informację, że obiektyw opuścił urząd celny, więc uradowałam się, że we wtorek będzie. Wtedy się dowiedziałam, że we wtorek w Toronto trafi strajk rotacyjny - cóż, pomyślałam, będzie w środę. W środę rano dowiedziałam się, że w nocy zapadła decyzja o strajku generalnym. Ludzie są maksymalnie wkurwieni, bo (jak pisała Atsanik) płace w Canada Post zaczynają się od $23 na godzinę i mnóstwo jest osób, które z chęcią by się zamieniły. W tv widziałam panią płaczącą, że ma kredyt hipoteczny do spłacania i chce być szanowana za swoją pracę. Niespodzianka - wszyscy mają kredyt hipoteczny do spłacania i jak mają z nim problem, znajdują nieco inne rozwiązania niż strajk. Wyobrażam sobie jaki burdel jest teraz w sortowniach i zastanawiam się, kiedy doczekam się mojej przesyłki. Podobno mają w przyszłym tygodniu wrócić do pracy, a jak nie, rząd im to nakaże, podobnie jak to zrobił z pracownikami Air Canada, czyli następnymi najbardziej wyzyskiwanymi ludźmi w tym kraju. Jakoś udało im się w jeden dzień uzyskać porozumienie po wydaniu owego nakazu.

Kibole są tacy sami na całym świecie - po przegranej w kluczowym meczu NHL, spora część ludzi postanowiła zdemolować Vancouver. Chyba nigdy nie będę w stanie zrozumieć niszczenia własnego miasta, czego regularnie dokonują kibole piłkarscy i, jak się okazuje, hokejowi. Jakiś dziennikarz zdegustowany pisał o hołocie, która demoluje też jak się cieszy i miał to być według niego ewenement - pocieszę, piłkarscy też tak robią, czego już w ogóle nie rozumiem. Reakcja natomiast jest zaskakująca i budująca, bowiem zdjęcia obiegły internet i cały czas na policję zgłaszają się rodzice ze swoimi pociechami, bądź znajomi podają nazwiska rozpoznanych osób, ułatwiając stawianie zarzutów. Jak dla mnie duży plus, jak widziałam tych kretynów robiących sobie zdjęcia na tle płonących samochodów, to mi się nóż otwierał w kieszeni. Policja mnie nie rusza, nie lubię ich, ale prywatne spalone auta, porozwalane sklepiki i kawiarnie, no ktoś tej bandzie idiotów musi w końcu przetłumaczyć, że są idiotami. Miejmy nadzieję, że jak jeden z drugim rodzic zaciągnie gówniarza na posterunek, to wyciągną jakieś wnioski. Oby.

Czekając na obiektyw, znowu odłożyliśmy w czasie wypad na wyspy i do Zoo. Przyszły weekend ma być równie ładny, więc wyspy nie uciekną, a dziś wyruszamy na zakupy. Jeśli tłumy na wyprzedażach wytrącą nas z równowagi, pójdziemy po prostu na plażę ;)))

A na koniec dialog, który mnie rozbił ;) Dzięki Oryś! :)
Przewijanie kasety :)

wtorek, 14 czerwca 2011

Formuła 1, czyli... hm...

No właśnie. Co się może wydarzyć jak dwie ciepłolubne koale wsiądą w wypożyczone auto i pokonają 500km w jedną stronę, żeby zobaczyć na żywo jeden ze swoich ulubionych sportów? No co? Kto oglądał niedzielny wyścig, zapewne się domyśla :) A konkretnie wyglądało to tak...

Postanowiliśmy ruszyć o 3 rano, żeby być jakoś w miarę wcześnie i trochę poczuć klimat wyścigu, zamiast tylko wpaść i wypaść. Wszystko szło zgodnie z planem, żadnych korków ani utrudnień, na miejscu byliśmy wcześniej niż planowałam, parking był tańszy niż planowałam, metro nie zawalone kibicami, tylko... padało, no :) Do piątku prognozy zapowiadały słoneczny weekend, więc na wszelki wypadek zabrałam bikini, krem z filtrem i tak dalej. Na miejscu oceniłam, że bikini to mogę sobie spokojnie zostawić w aucie, razem z kremem ;) Doszliśmy jednak do wniosku, że mokre wyścigi są ciekawsze, więc nie ma tego złego.

piątek, 10 czerwca 2011

Po prostu Niagara

Wreszcie zaliczyliśmy najbardziej standardowy punkt turystyczny regionu, czyli wsiedliśmy do szarej strzały i pognaliśmy nad wodospad. Pogoda sprzyjała, było ciepło, słonecznie, dzięki czemu opaliłam się w sukienkę :) Tekstu za wiele nie będzie, bo co tu pisać - wielka woda płynie, a potem spada i wszystko ładnie wygląda ;) Dookoła jest mnóstwo hoteli, kasyn i innych atrakcji turystycznych, ale pojechaliśmy na parę godzin i nie korzystaliśmy. Zresztą biorąc pod uwagę nasze uwielbienie do stania w kolejkach i przebywania wśród stada turystów, nie mieliśmy w ogóle takiego planu. Plan był, zobaczyć wodę :)



środa, 8 czerwca 2011

Luźne takie różne

Zanim wstawię zdjęcia porobione w pięknych okolicznościach przyrody w niedzielę, luźna notka uaktualniająca co tam u nas i co w trawie piszczy :)

Upał ogólnie rzecz biorąc. Niestety tylko do czwartku, ale i tak mam radochę. Pan Koala trochę mniejszą, bo na wilgotność i temperaturę "feels like 40" reaguje tak se. Ja natomiast jestem w swoim żywiole, jednak upały bardzo lubię i jak na razie nie mam większego problemu ze znoszeniem wilgotności rzędu 60%. Jutro ma być ponad 70%, więc zobaczymy, ale jak na razie cieszę sie jak dziecko, a koleżanki z pracy chcą mnie wysłać do Izraela, bo tam takie temperatury 10 miesięcy w roku są :)

Nadal istnieje minimalna szansa, że obiektyw dojdzie na czas, taka jedno procentowa, ale zawsze ;) Oczywiście ściągamy ze Stanów, chyba poza ciuchami, których nie będę przez sieć kupować, wszystkie większe rzeczy ściągamy z USA, nawet martensy bardziej mi się opłacało z przesyłką niż na miejscu zakupić.

Kanada żyje finałami NHL - po raz pierwszy od iluś tam lat o Puchar Stanleya walczy "kanadyjska" drużyna. Dałam cudzysłów, bo kanadyjska to tylko w sensie, że z Vancouver, większość zawodników to Hamerykańce ;) Wszyscy znajomi powtarzają "wprawdzie to nie Leafs (drużyna z Toronto - przyp. Koali), ale zawsze z Kanady" i dzielnie kibicują. Dwa pierwsze mecze zostały wygrane, co spowodowało euforię, niestety wczoraj oberwali od Boston Bruins 1-8, tak żeby ostudził zapał. Ale rozgrywka cały czas w toku, zobaczymy kto wygra - jak Vancouver, to czuję, że ulice na zachodnim wybrzeżu oszaleją :)
Ja z kolei dzielnie trzymam kciuki za Dallas w finałach NBA, niestety na razie bilans meczy jest na ich niekorzyść 1-2. Mecze zacięte i do końca trzymające w napięciu, mam nadzieję, że pełne siedem zostanie rozegranych :)

Korci mnie, żeby napisać notkę o cenach i kosztach w porównaniu do południowych sąsiadów, ale nie wiem czy chce mi się wkładać kij w mrowisko ;) Podobnie jak o mojej pracy, która doprowadziła moją niechęć do homo sapiens do poziomu maksymalnego.

Biegam ino i ćwiczę. Obym szybko wróciła do formy, bo mi się na płacz zbiera jak niektóre zdjęcia widzę...

Mogę już oficjalnie napisać, że w pracy szykuje mi się mała rewolucja. Po pierwsze od jutra pomagam asystentce właściciela w paru biurowych rzeczach, więc będę mniej czasu spędzać na znienawidzonej kasie. I tak już mniej czasu spędzam, bo mam dobre układy z jednym z menedżerów, który wie jak bardzo nie znoszę kasjerowania i daje mi inne projekty jak tylko może.
Po drugie rewolucja nieco większa.
Jakiś miesiąc temu zostałam wezwana na rozmowę z właścicielem, który zaskoczył mnie siedząc z moim CV w ręku. Okazało się, że na dniach zmieniamy całkowicie cały system w firmie i rozważali moją kandydaturę na wewnętrznego szkoleniowca. Rozważali i rozważali i rozważali i w końcu rozważyli - niedługo będę testować nowy system, a potem będę szkolić. Cieszę się jak cholera, bo to po pierwsze oznacza mniej czasu na kasie, po drugie nową rzecz do wpisania w CV i po trzecie, mam nadzieję, podwyżkę. Oczywiście sami mi tego nie zaproponują, ale w ciągu najbliższego tygodnia mam zamiar zainicjować rozmowę na temat rekompensaty za dzielne sześć miesięcy i nowe obowiązki :) W ogóle ta firma dziwnie funkcjonuje, o tym że będę jednak tym trenerem dowiedziałam się w taki sposób, że bratanek właściciela, który zarządza działem IT poinformował mnie o dalszym planie działań. Jakby nie mogli na spokojnie mnie wezwać do biura i obwieścić co i jak, tylko mi koleś przy kasie w sobotę (!!!) relacjonował dalszy grafik.

Mam niejasne wrażenie, że coś jeszcze miałam napisać, ale zmęczona jestem i nie mogę się skupić. Niniejszym zakończę wywód i jak mi się przypomni, dodam później :))) Póki co, to plaża mnie się marzy :)

środa, 1 czerwca 2011

Weekend w chmurach:)

Witajcie, dawno męska część bloga nie dawała znaku zycia, ale obecna jest :) Tworzę posta aby się podzielić (pochwalic własciwie) ostatnim majowym łikendem.
Pani Koala odkryła juz dawno moją miłośc do samolotów i stara się na rózne sposoby zapewniac mi rozrywki związane z lotnictwem.